W poniedziałek tysiące ludzi protestowały przeciwko ugodowej polityce administracji Zełenskiego.
Protesty przeciwko wycofaniu ukraińskich wojsk z dwóch przyfrontowych miejscowości to przedsmak tego, co czeka prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, jeśli zdecyduje się na dalsze ustępstwa wobec Rosji. Wyjście z Petriwśkego i Zołotego-4 jako obszarów opanowanych przez Ukraińców już po zawarciu rozejmu w Mińsku w 2015 r. to warunek stawiany przez Moskwę w zamian za zgodę na zorganizowanie szczytu w formacie normandzkim, czyli z udziałem prezydentów Francji, Rosji i Ukrainy oraz kanclerz Niemiec.
O tym, że ukraińskie siły mają opuścić Petriwśke i Zołote-4, Zełenski poinformował jeszcze 1 października. Miał to być kolejny taki gest po tym, jak na taki krok zdecydowano się w Stanicy Ługańskiej. Tam lokalna deeskalacja służyła częściowej odbudowie mostu służącego lokalnym mieszkańcom do przekraczania linii rozgraniczenia między terenami kontrolowanymi przez siły rządowe i samozwańczą Ługańską Republikę Ludową (ŁRL). I także obfitowała w prowokacje przeciwnika.
Armia miała zacząć się wycofywać na kilometr od dwóch kolejnych miejscowości 7 października. Dotychczas jednak tego nie zrobiono, zaś Kijów znalazł się pod podwójną presją – wroga i opozycji. Ukraińcy zapowiedzieli wycofanie wojsk, jeśli przez tydzień ich pozycje w obu punktach nie będą ostrzeliwane. Tymczasem po 1 października pozycje pod Zołotem-4 zaczęły wręcz trafiać pod wzmożony ostrzał ze strony okupowanej przez Rosjan.
Nawet wczoraj resort obrony podał, że „zarejestrowano pięć ostrzałów ze strony formacji zbrojnych Federacji Rosyjskiej i jej najemników”. Rosjanie już wcześniej twierdzili, że nie mają wpływu na ŁRL, więc nie mogą jej nakazać przerwania ognia. A gdy Kijów uznał, że nie rozpocznie wycofywania wojsk, dopóki ostrzał nie ustanie, Moskwa oskarżyła go o… zrywanie porozumień. Z kolei szef MSZ ŁRL Władysław Dejneho mówi, że o żadnych obowiązkowych okresach ciszy nie ma mowy. W ten sposób Kijów znalazł się w pułapce – Rosjanie mogą go oskarżać o łamanie porozumień, których zrealizować się nie da.
Zełenski zapewniał, że mieszkańcy Zołotego-4 pozostaną bezpieczni, bo na terenie miejscowości pozostaną ukraińska policja i gwardia narodowa. Opozycja w te zapewnienia nie wierzy. Propozycja wycofywania regularnych sił zbrojnych z przyfrontowych miejscowości wywołała silny sprzeciw środowisk weteranów wojny z Rosją, zwłaszcza wywodzących się z nacjonalistycznych batalionów ochotniczych. Kilka dni temu do Zołotego-4 próbowała się przebić grupa dawnych żołnierzy pułku Azow ze swoim byłym dowódcą Andrijem Biłeckim na czele, by – jak sami mówili – chronić mieszkańców Zołotego przed możliwą ofensywą wroga.
W miniony poniedziałek, który był nad Dnieprem wolnym od pracy Dniem Obrońcy Ukrainy, przez Kijów przetoczyły się wielotysięczne manifestacje pod hasłami „Nie dla kapitulacji” i „Nie dla zdrady interesów Ukrainy”. Chodziło nie tylko o wycofanie wojsk z przyfrontowych miasteczek, ale też o przyjęcie formuły Steinmeiera, zgodnie z którą Kijów wstępnie zgodził się na warunki przeprowadzenia na okupowanym Donbasie wyborów pod kontrolą Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.
Ludzie Zełenskiego twierdzą, że protesty są opłacane przez byłego prezydenta Petra Poroszenkę. – Tak mówili wszyscy przywódcy państw, którzy nie chcieli uznać, że duża część ludności powstała przeciwko ich polityce. Problem nawet nie w tym, że to kłamstwo. Problem w tym, że to im nie pomoże – mówił „Ukrajinśkiej Prawdzie” jeden z organizatorów protestów, Jurij Hudymenko. – Wycofanie wojsk oznacza stworzenie dużego obszaru ziemi niczyjej. To łakomy kąsek dla wszelkich grup dywersyjnych i służb przeciwnika – dodawał działacz ruchu weteranów Andrij Rymaruk.