Polityka Waszyngtonu w regionie pchnęła dotychczasowego sojusznika – Kurdów – w stronę Rosji i prezydenta Syrii Baszara al-Asada. Może również mieć konsekwencje dla Iraku
Wczoraj sekretarz obrony USA Mark Esper ogłosił, że amerykańskie siły (około tysiąca żołnierzy) na dobre wycofają się z Syrii. Decyzja została podjęta po tym, jak okazało się, że turecka ofensywa na przygraniczne tereny kontrolowane przez Kurdów prawdopodobnie będzie szerzej zakrojona niż zapowiadane przez Ankarę utworzenie wzdłuż granicy 30 km strefy buforowej. – Dla odmiany mądry ruch z naszej strony: nie angażujemy się w ciężkie walki wzdłuż granicy z Turcją. A mimo to ci, którzy wmieszali nas w wojny na Bliskim Wschodzie, wciąż chcą, żebyśmy walczyli – napisał na Twitterze Trump.
W walkach na turecko-syryjskim pograniczu zginęło jak dotąd ponad 100 osób. Przed nacierającymi tureckimi siłami uciekają zamieszkujący te tereny syryjscy Kurdowie. Według różnych szacunków od środy ucieczką salwowało się ponad 130 tys. osób. Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej szacuje, że niebawem liczba ta wzrośnie nawet do 400 tys.
Nie mogąc liczyć na amerykańską pomoc („The New York Times” opublikował nawet artykuł, w którym opisał, jak Zielone Berety USA nie mogą patrzeć w oczy kurdyjskim żołnierzom, z którymi do niedawna walczyli ramię w ramię), Kurdowie zwrócili się o pomoc do syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada oraz wspierających go Rosjan. Agencja Reuters podała wczoraj, że do rozmów miało dojść w bazie lotniczej Chmejmim, z której Moskwa prowadzi operacje lotnicze w Syrii.
To znaczące przetasowanie w Syrii, w której dotychczas Kurdowie zajmowali stanowisko raczej przeciwne władzom w Damaszku, chociaż w wojnie domowej wzięli udział na większą skalę dopiero, kiedy ich ziemie zostały zaatakowane przez Państwo Islamskie. Wczoraj w wywiadzie dla saudyjskiej telewizji Al-Arabija Władimir Putin odniósł się do prowadzonych pod auspicjami Rosji syryjskich rozmów pokojowych. Powiedział, że przyszła konstytucja kraju powinna uwzględniać wszystkie strony; mógł mieć na myśli także Kurdów.
Za wycofanie wojsk z północnej Syrii – de facto zielone światło dla tureckiej ofensywy – na Donalda Trumpa spadły gromy krytyki nawet od najbliższych sojuszników. Senator Lindsey Graham z Karoliny Południowej przestrzegał, że po tak gwałtownym zwrocie (obecność żołnierzy USA była jak parasol ochronny nad syryjskimi Kurdami) w przyszłości Ameryce trudno będzie znaleźć sojuszników na Bliskim Wschodzie do realizacji swoich interesów – przede wszystkim do walki z terroryzmem.
To może być problem, ponieważ syryjscy Kurdowie byli kluczowi dla likwidacji samozwańczego kalifatu – quasi-państwowego tworu, jaki na pograniczu syryjsko-irackim w latach 2014–2018 stworzyli terroryści spod znaku Państwa Islamskiego. Nawet teraz w kontrolowanej przez nich części kraju w więzieniach i obozach przebywają tysiące bojowników. Jeśli Kurdowie będą musieli walczyć o przetrwanie, po prostu przestaną ich pilnować.
Tak się stało w przypadku potyczki, jaka miała miejsce wczoraj. Władze kurdyjskie poinformowały, że z jednego z obozów zbiegło 785 „osób związanych z Państwem Islamskim” po tym, jak kurdyjska załoga została zaatakowana przez tureckich najemników. To odwróciło uwagę strażników, a na chaosie skorzystali przetrzymywani bojownicy. Wczoraj także Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka – organizacja z Wielkiej Brytanii, która monitoruje konflikt w Syrii – podało, że z jednego z obozów uciekło 100 osób – kobiet i dzieci, rodzin bojowników.
Jeśli zaczną oni na powrót przenikać przez słabo pilnowaną granicę do Iraku, może to oznaczać kłopoty. Mimo zwycięstwa nad Państwem Islamskim kraj wciąż stanowi beczkę prochu; bieda, bezrobocie, brak perspektyw napędzają społeczne niezadowolenie, które znalazło ujście na początku miesiąca w formie protestów spacyfikowanych przez siły bezpieczeństwa. Straciło w nich życie ponad 100 osób – głównie szyitów – co wzmogło obawy, że w kraju znów dojdzie do przemocy na tle religijnym i etnicznym.
Za każdym razem, kiedy szyici i sunnici w Iraku stawali przeciw sobie, dochodziło do katastrofy. Konflikt między tymi grupami odpowiadał za znaczące pogorszenie bezpieczeństwa w Iraku niedługo po amerykańskiej ofensywie na kraj. Podobnie wsparcie, jakiego sunnici udzielili w 2014 r. Państwu Islamskiemu, było spowodowane głównie reperkusjami, jakie spadły na tą grupę w czasach, kiedy władzę w Bagdadzie sprawowali szyici. Obecnie Irakiem rządzi umiarkowany premier Abdul Mahdi. W sobotę zdecydował się na powołanie specjalnej komisji, która ma ustalić przyczyny masakry – ale zrobił to dopiero po ciężkiej krytyce ze strony wielkiego ajatollaha Alego al-Sistaniego, duchowego przywódcy irackich szyitów.
Jak tłumaczył niedawno dziennikowi „The New York Times” Mowaffak al-Rubaj, były doradca ds. bezpieczeństwa irackiego rządu, Irakijczycy czują się przez Amerykanów oszukani. – Uważają, że opuścili ich i ich kraj, że zostawili ich w polu. Dla Amerykanów sojusznicy są zbywalni. Kiedy się ich szuka, oni szukają najbliższego wyjścia. Odwracasz się, a ich już nie ma – tłumaczył Irakijczyk, który nadzorował egzekucję Saddama Husajna.