Gitanas Nausėda deklaruje, że z pierwszą wizytą przyjedzie do Warszawy. Ale nie należy od niego oczekiwać znaczących ustępstw pod adresem litewskich Polaków
Gitanas Nausėda był faworytem niedzielnej drugiej tury wyborów prezydenckich. Mało kto jednak oczekiwał, że jego kontrkandydatka, popierana przez konserwatystów była minister finansów Ingrida Šimonytė, zdobędzie mniej głosów niż w I turze, którą zresztą wygrała. Nausėda zdobył 67 proc. głosów – wyższe poparcie uzyskała tylko kończąca właśnie swoją prezydenturę Dalia Grybauskaitė, którą w 2009 r. już w pierwszej turze poparło 69 proc. rodaków.
Nausėda wygrał, bo w trakcie kampanii potrafił stworzyć wizerunek wrażliwszego na problemy społeczne niż jego rywalka. Obiecywał też obniżenie temperatury sporów politycznych, co może być jednak wyzwaniem ponad jego siły, zważywszy, że na przyszły rok są planowane wybory parlamentarne, a rządząca koalicja się chwieje. W sondażach zyskuje opozycyjny Związek Ojczyzny (TS), który zresztą wygrał właśnie eurowybory, zdobywając 18,6 proc. głosów i trzy z 11 litewskich mandatów.
Jeśli konserwatywny Związek Ojczyzny zwycięży, to w 2020 r., może się okazać, że przegrana w niedzielę Šimonytė zdobędzie większy zakres władzy niż Nausėda. Na Litwie to premier jest najsilniejszym politykiem, a lider TS Gabrielius Landsbergis zapowiedział, że eksminister finansów będzie jego kandydatką na szefa rządu. Prezydent na Litwie ma najwięcej do powiedzenia w dziedzinie polityki zagranicznej. W tej sferze można oczekiwać złagodzenia retoryki wobec Rosji, ale nieprzekładającego się na rezygnację ze sprzeciwu wobec jej ekspansji i agresji na arenie międzynarodowej.
Nausėda jeszcze w kampanii zapowiadał, że z pierwszą wizytą zagraniczną uda się do Warszawy. Relacje polsko-litewskie od pewnego czasu przeżywają renesans, przejawiający się głównie zacieśnieniem współpracy gospodarczej. Co nie znaczy, że prezydent elekt doprowadzi do przełomu, jeśli chodzi o problemy podnoszone przez mniejszość polską. – Na ich rozwiązanie trzeba będzie poczekać. Nausėda prezentuje dość zachowawcze stanowisko, a nawet gdyby był przychylny polskim postulatom, to i tak miałby ograniczone pole działania. Decyzje leżą w rękach parlamentu – tłumaczy Dominik Wilczewski, analityk Instytutu Europy Środkowej.
Chodzi przede wszystkim o kwestię pisowni nazwisk przy użyciu polskich liter i znaków diakrytycznych. Obecnie np. lider Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) w miejscowych dokumentach jest zapisywany jako Valdemar Tomaševski. Nausėda nie chce się zgodzić na pełną swobodę w tej sprawie, opowiadając się za kompromisem, w którym polska ortografia byłaby zachowana tylko na drugiej, mniej ważnej stronie paszportu. – Litwini boją się, że mogą stracić tożsamość narodową. Jesteśmy małym narodem – mówił Nausėda „Przeglądowi Bałtyckiemu”. Z drugiej strony Nausėda deklarował wsparcie dla polskojęzycznych szkół, które z pewnością się przyda, biorąc pod uwagę niższy poziom nauczania w porównaniu do szkół litewskich. Te zapowiedzi sprawiły, że Tomaszewski przekazał swoje głosy właśnie Nausėdzie.
Dla AWPL podwójne wybory nie przyniosły sukcesu. Waldemar Tomaszewski zgodnie z przewidywaniami odpadł w pierwszej turze, otrzymując jedynie 4 proc. głosów, najmniej w historii swoich startów w wyborach prezydenckich. Blok Tomaszewskiego utrzymał stan posiadania w UE – jego jedynym europosłem pozostanie lider Akcji – ale pokonał próg o włos, otrzymując 5,2 proc. głosów, najmniej w historii swoich bojów o PE. „Dostanie się Tomaszewskiego do Parlamentu Europejskiego to sukces, który przypomina zwycięstwo Napoleona pod Borodino. Zwycięstwo, ale też sygnał ostrzegający przed przyszłą klęską” – napisał na portalu Zw.lt wileński publicysta Aleksander Radczenko.