O ile Ameryka pozostaje obiektem powszechnej fascynacji przeciętnego Polaka, o tyle stosunki polsko-amerykańskie nieustannie bulwersują politologów nad Wisłą. Wśród specjalistów od spraw międzynarodowych nie brak nawoływań do „normalności” i osłabienia „proamerykańskiej gorączki” w relacjach między Warszawą i Waszyngtonem. Tego typu analizy i zalecenia pomijają zasadniczy punkt widzenia, który jest fundamentalnie ważny w USA, a który często umyka uwadze w Polsce.
Dobrym przykładem są niedawne teksty Marcina Zaborowskiego („Bezgraniczna wiara w Amerykę”, Magazyn DGP, 1–3 lutego 2019) i Witolda Jurasza („Relacje Polska – USA. Poszerzyć pole manewru”, Rzeczpospolita, 14 grudnia 2018). Obaj autorzy są atlantystami z przekonania i traktują Stany Zjednoczone jako pierwszorzędnego gwaranta bezpieczeństwa Polski. Daleko im do powszechnego romantyzmu – chluba polskiej imigracji, „za wolność naszą i waszą”, 14 punktów Wilsona, itp. – i (generalnie) uderzają we właściwe klawisze, sugerując, jak można te stosunki polepszyć.
Przeciętnego obserwatora stosunków polsko-amerykańskich w Waszyngtonie uderzy w tych analizach brak fundamentalnego wymiaru strategicznej podstawy sojuszy: siły partnerstwa gospodarczego. Jeśli Polska chce „realizmu” i „normalności”, to droga wiedzie przez długookresową strategię zacieśnienia handlu i inwestycji (szczególnie polskich w USA) oraz awans Polski do grona liderów innowacyjności.
Zbyt często nad Wisłą traktuje się stosunki transatlantyckie taktycznie i transakcyjnie, a nie strategicznie. Zwiększenie wydaktów na obronę do ponad 2 proc. PKB jest doceniane przez Pentagon i Biały Dom. Niemniej prężność sił obronnych kraju leży w interesie samej Polski. To nie jest element zacieśnienia sojuszu. Stany Zjednoczone patrzą na alians z Polską bardzo szeroko i traktują go strategicznie. Po zachodniej stronie Atlantyku zwraca się uwagę na potencjał gospodarczy, liczy się siłę stosunków handlowych i inwestycji. Istotne są też elementy soft power, takie jak wspieranie otwartych rynków zbytu, przestrzeganie praworządności i wartości demokratycznych.
Stwierdzenie Jurasza, że Polska „nie zalicza się do pierwszej ligi sojuszników”, bo nasz PKB wynosi „tylko” 600 mld dolarów, a amerykański ponad 30 razy więcej, błędnie ocenia strategiczną wagę potencjału gospodarczego i geopolitycznego. Szerokość rynków zbytu się liczy, ale jeszcze istotniejsze jest bogactwo, w szczególności zaawansowanie technologiczne partnera. Spójrzmy na jeden tylko przykład.
PKB Tajwanu i Polski są praktycznie identyczne. Czy znaczy to, że Tajwan „nijak nie zalicza się do pierwszej ligi sojuszników i partnerów” Stanów Zjednoczonych? Śmiem twierdzić, że tak nie jest. Amerykanie bowiem patrzą na potencjał gospodarczy Tajwanu przez pryzmat innowacyjności. Czyli patrzą przyszłościowo.
Ten niewielki kraj (23 mln mieszkańców) jest jedną z technologicznych potęg świata. Tamtejsze firmy wspierają przemysł zbrojeniowy USA jako poddostawcy, a filie korporacji z tego kraju zatrudniają w USA setki tysięcy wysoko płatnych pracowników. Te fakty są dostrzegane przez Pentagon, jak również przez gubernatorów i senatorów stanów, w których osiedlił się kapitał z Taipei. Lokalni politycy doceniają miejsca pracy tworzone w terenie przez kapitał zagraniczny i liczą wpływy podatkowe do budżetów stanowych i samorządów. Głos Tajwanu jest słyszalny w korytarzach Kongresu i bez dużego wysiłku dyplomatycznego. Warto dodać, że wizy amerykańskie dla Tajwańczyków zostały zniesione zaledwie sześć lat temu, a kraj ten nie wysłał swoich żołnierzy ani do Afganistanu, ani do Iraku. Pierwsze demokratyczne wybory prezydenckie (po dziesięcioleciach dyktatury stanu wojennego) odbyły się na Tajwanie zaledwie w 1996 r.
Do bliskich sojuszników USA zaliczają się także Nowa Zelandia, Australia, Korea, Japonia, Kanada, Meksyk i prawie cała Europa. Łączy te kraje olbrzymi kapitał zainwestowany tam przez amerykańskich obywateli. W języku czysto merkantylistycznym to dobudówka rodzimego majątku. Jego obrona leży w interesie amerykańskich podatników, czyli pracobiorców i emerytów. To przecież ich pieniądze. Podobna kalkulacja przyświeca wadze kapitału zagranicznego w USA (to przecież nasze miejsca pracy).
Najwyższy czas, by strategia polskiej dyplomacji w stosunku do USA zaczęła na samym szczycie uwzględniać stosunki gospodarcze. Tak, to strategia na długi okres. Tak, droga do dogonienia Tajwanu jest daleka (obroty handlowe Polski z USA stanowią zaledwie 14 proc. obrotów Tajwanu z USA, a inwestycje bezpośrednie Tajwanu w USA przewyższają inwestycje Polski w USA ok. 15 razy). Jednak żaden z tych faktów nie powinien w najmniejszym stopniu osłabić determinacji obu rządów.
Dwie firmy składają wszystkie iPhony i iPady produkowane na świecie i obie firmy są tajwańskie. Wszystkie materace produkowane przez IKEA na rynek amerykański są produkowane w Wirginii przez firmę polską. Skala obu przedsięwzięć jest oczywiście inna i zaawansowanie technologiczne też nie to samo. Ale obecność się liczy. Poważanie Polski w USA wzrośnie szybko, im więcej firm znad Wisły osiedli się po drugiej stronie Atlantyku.
Polski rząd dopiero niedawno poparł stworzenie pierwszej polskiej izby handlowej w USA. Jej zadaniem jest promowanie polskich inwestycji za oceanem. To krok w dobrym kierunku, choć podjęty późno. Za nim powinny pójść inne. Na pewno nie należy do nich „polonizacja” rodzimej gospodarki, ograniczająca wydajną alokację kapitału. Pozytywnie natomiast zostanie odebrane w Waszyngtonie poparcie przez Polskę szeroko zakrojonych negocjacji nowego traktatu o wolnym handlu między UE a USA (następcę nieudanego TTIP – Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji).
Jeden z autorów pyta w tytule swojego tekstu „jak poszerzyć pole manewru”. Podpowiem: poprzez aktywne wspieranie zacieśnienia stosunków gospodarczych z USA i popieranie międzynarodowych aspiracji rodzimego kapitału na tamtejszym rynku.