Recep Erdoğan nie przyjął doradcy Donalda Trumpa i szykuje podróż do Moskwy. Turecki prezydent zapowiada uderzenie na terytoria kontrolowane w Syrii przez Powszechne Jednostki Ochrony.
Po niespodziewanej decyzji o wycofaniu oddziałów USA z Syrii, którą w ubiegłym miesiącu podjął prezydent Donald Trump, w Turcji zapanowała euforia. Amerykańscy żołnierze byli dotychczas gwarantem bezpieczeństwa dla Syryjskich Sił Demokratycznych, których trzon stanowią zwalczane przez Ankarę kurdyjskie bojówki. Nastroje wśród tureckich polityków uległy zmianie po tym, jak John Bolton, doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego, ogłosił podczas niedzielnej wizyty w Izraelu warunki, na których Amerykanie zamierzają wycofać się z Syrii. Po pierwsze, oddziały terrorystów z Państwa Islamskiego muszą zostać „kompletnie pokonane”. Po drugie, Waszyngton żąda gwarancji od Turcji, że ta nie zaatakuje terytoriów kontrolowanych przez Kurdów.
Reakcja Ankary była natychmiastowa. We wtorek prezydent Recep Erdoğan odwołał rozmowy z Boltonem, który specjalnie po to udał się z Jerozolimy do Ankary. Zamiast tego wypowiedzi Boltona nazwał „ciężkim błędem” i zapewnił o trwających przygotowaniach do rozpoczęcia nowej ofensywy na terytorium Syrii.
‒ Prezydent Erdoğan jest zdeterminowany – przekonuje dr Mariusz Marszewski, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW). ‒ Z punktu widzenia tureckiego oddziały kurdyjskie, które pod szyldem Demokratycznej Federacji Północnej Syrii kontrolują północno -wschodnią część Syrii, to po prostu lokalna gałąź Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), organizacji uznawanej w Turcji i na Zachodzie za terrorystyczną. PKK od ponad 30 lat walczy przeciwko państwu tureckiemu – tłumaczy Marszewski. W interpretacji USA kurdyjskie bojówki to przede wszystkim oddany sojusznik w walce z Państwem Islamskim na terenie ogarniętej wojną domową Syrii. Liczące 30 tys. żołnierzy kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony (YPG) są od lat szkolone i zbrojone przez oddziały amerykańskie.
DGP
Erdoğan wobec sporu z USA o kurdyjskie bojówki coraz częściej zabiega o interesy swojego kraju poza strukturami NATO. Wczoraj Kreml poinformował, że prezydent Turcji przyjedzie do Moskwy na rozmowy z Władimirem Putinem. ‒ Przygotowujemy się do takiej wizyty – poinformował media Dmitrij Pieskow, rzecznik rosyjskiego prezydenta. Głowy państw mają rozmawiać na temat sytuacji w Syrii, ale także o rosyjskim systemie rakietowym S-400, którego kupnem zainteresowana jest turecka armia.
‒ To paradoksalna sytuacja, w której druga po USA największa armia NATO buduje partnerskie relacje z Rosją – uważa dr Marszewski. Turcy nie wykluczają kupna rosyjskiego sprzętu, po tym jak wyhamowały rozmowy z USA na temat zakupu rakiet Patriot. Ankara uznała amerykańską ofertę za zbyt wygórowaną. ‒ W państwach Sojuszu Północnoatlantyckiego plany zakupu takiego rodzaju strategicznej broni od Rosji są obserwowane z dużym niepokojem oraz uważane za ważny krok w stronę rozluźnienia relacji Turcji z pozostałymi państwami NATO – twierdzi Marszewski.
W tureckich mediach nie milkną spekulacje, kiedy mogą rozpocząć się działania zbrojne. W zależności od przyjętych przez Ankarę rozmiarów operacji walki mogą doprowadzić do powstania dużej fali uchodźców. Z różnych szacunków wynika, że teren kontrolowany przez Kurdów zamieszkuje od 2,5 do nawet 4,5 mln ludności. Wkroczenie armii tureckiej spowoduje, że cywile będą zmuszeni do ucieczki w kierunku południowym, tzn. na obszary kontrolowane przez reżim Baszara al-Asada.
‒ Turcji nie interesuje aneksja terytoriów sąsiedniego kraju – ocenia analityk OSW. Celem strategicznym Ankary jest przede wszystkim pełne odzyskanie kontroli nad liczącą setki kilometrów granicą pomiędzy Turcją a obszarem północno-wschodniej Syrii, w którym rządy sprawują Kurdowie. Armia turecka w poprzednich latach przeprowadziła na terenie Syrii już dwie operacje militarne: „Tarcza Eufratu” i „Gałązka oliwna”. W ich wyniku Ankara przejęła kontrolę nad regionem Afrinu. ‒ Nie będzie ani jednego terrorysty przy naszej granicy z Irakiem – mówił wówczas Erdoğan i zapowiadał dalszy marsz oddziałów tureckich w kierunku zachodnim.
Turcja współpracuje z oddziałami zbrojnej opozycji syryjskiej w prowincji Idlib. Jak twierdzi dr Marszewski, szacuje się, iż z tych szeregów Turcja zmobilizowała już ok. 15 tys. bojowników, którzy wsparci przez tureckie wojsko mogą wziąć udział w nowej ofensywie.