Itnieje powszechny pogląd mówiący, że w sprawie brexitu jeszcze wszystko jest możliwe. W domyśle: mniej więcej tak samo możliwe. To prawda, ale trzeba pamiętać, że jeśli politycy brytyjscy nie podejmą żadnej nowej decyzji w sprawie brexitu, to 29 marca 2019 r. dojdzie do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej bez żadnego obowiązującego porozumienia.
Moim zdaniem ten scenariusz jest bardziej prawdopodobny niż inne, bo nie wymaga żadnych działań i decyzji. On się może „zrobić” sam. Każdy inny scenariusz wymaga podejmowania jakichś, jakichkolwiek decyzji w brytyjskim parlamencie. To kluczowy element tej skomplikowanej układanki. Gdyby wszystko zależało tylko od brytyjskiego rządu, sytuacja byłaby znacznie łatwiejsza.
Brexitowe podziały parlamentarne idą bowiem w poprzek partii politycznych. Wynika to przede wszystkim z brytyjskiej ordynacji wyborczej opartej na okręgach jednomandatowych. Nawet gdyby opozycyjna Partia Pracy zadeklarowała, że nie chce brexitu, to jej parlamentarzyści wybrani w okręgach robotniczych, tam, gdzie dominują nastroje antyimigranckie, gdzie poparcie dla brexitu w referendum było duże, nie mogą w sposób jawny takiej polityki firmować, bo wtedy mocno ryzykują porażkę w kolejnych wyborach.
Podobnie cała masa posłów konserwatywnych wybranych w bogatych okręgach, które brexitu nie chcą, nie może otwarcie do niego nawoływać. Ta cecha systemu politycznego powoduje, że część parlamentarzystów musi robić wyraziste miny w stronę wyborców często wbrew ustaleniom swoich partii, co utrudnia precyzyjne oszacowanie tego, kto jest za czym. Dodatkową komplikacją jest to, że nie mamy do wyboru dwóch wykluczających się rozwiązań, ale możliwe są aż trzy opcje – brexit bez porozumienia, brexit z porozumieniem Theresy May albo odwołanie brexitu. W związku z tym niezwykle trudno uzbierać większość za którąkolwiek z nich.
Wiadomo, że porozumienie wynegocjowane przez Theresę May z Unią Europejską nie ma większości w parlamencie. Ale jego przeciwnicy stanowią dwa osobne obozy i są przeciw z zupełnie innych powodów. Dla jednych brexit w ogóle jest nie do przyjęcia, dla drugich nie do przyjęcia jest jego obecna, zbyt łagodna forma.
Taka sytuacja powoduje, że stosunkowo łatwo dziś odrzucać międzynarodowe porozumienia, znacznie trudniej natomiast zebrać większość, która może coś poprzeć w sposób pozytywny. Nawet ewentualne odwołanie Theresy May z funkcji premiera rządu nie oznacza, że pojawi się jakaś większość w kwestii kluczowego porozumienia z Unią Europejską.
Aby uniknąć najgorszego scenariusza wyjścia Wielkiej Brytanii z UE 29 marca 2019 r., trzeba stworzyć w brytyjskim parlamencie jakąś większość. Musi ona albo zaakceptować porozumienie wynegocjowane przez Theresę May, albo przynajmniej zgodzić się na wystosowanie przez brytyjski rząd wniosku do Brukseli o odsunięcie brexitu w czasie. Czyli wydłużenie dwuletniego okresu, który dzieli moment ogłoszenia zamiaru wyjścia z Unii (29 marca 2017 r. w przypadku Wielkiej Brytanii) od faktycznego pożegnania. Zgodnie z unijnymi traktatami termin ten można wydłużyć, jeśli kraj opuszczający Unię o to poprosi, a państwa Wspólnoty się zgodzą. UE wcześniej deklarowała, że nie będzie robić problemów, więc wystarczy poprosić.
Dziś jednak decyzje, które na pierwszy rzut oka wydają się korzystne dla wszystkich, mogą być niezwykle trudne do osiągnięcia. Dlatego też scenariusz najgorszy dla gospodarki brytyjskiej, europejskiej, w tym także polskiej – brexit bez porozumienia z Unią i bez konieczności podejmowania jakichkolwiek konstruktywnych decyzji przez parlament – jest najbardziej prawdopodobny.