Niezależnie jakiej jesteśmy płci, jeśli potrafimy odczuwać emocje, robi nam się jej żal. Najbardziej naturalnym ludzkim odruchem, świadczącym o naszym człowieczeństwie, jest chęć przyjścia jej z pomocą. Podejmujemy więc to ryzyko i zatrzymujemy nasze auto. Okazuje się, że biedulce skończyła się benzyna, wyładowała komórka i zaginął parasol. Jak tu nie współczuć ofierze tak czarnej serii? Proponujemy więc drobną przysługą i podwozimy ofiarę losu na najbliższa stację benzynową. Tam przecież może kupić kanister i paliwo, doładować telefon, wezwać taksówkę. Na miejscu tryskająca wdzięcznością ofiara wciska nam do ręki 50 zł, nie przyjmując do wiadomości, że podwiezienie było oczywistą przysługą. Jako, że czytaliśmy, iż oprócz udzielania pomocy równie ważna w życiu jest umiejętność przyjmowania wdzięczności, pakujemy banknot do portfela. Poza tym ciężko przezwyciężyć własną chciwość, kiedy w głowie zaświtała myśl o tym, na co można owe 50 zł spożytkować.
Mija kilka tygodni i o poranku puka do naszych drzwi policja skarbowa w towarzystwie tej zwykłej. Okazuje się, że w świetle nowych przepisów, a także tych starszych jesteśmy groźnym bandytą. Po pierwsze nie złożyliśmy w Urzędzie Skarbowym deklaracji PiT o przychodzie 50 zł, nie odprowadziliśmy stosownego podatku, ani też składek na ZUS (podwiezienie trudno zakwalifikować jako umowę o dzieło). Poza tym sam akt transportu osoby za opłatą - wykonaliśmy bez rejestrowania działalności gospodarczej oraz wykupienia koncesji. O zakupie kasy fiskalnej już nie wspominając. Na tym nie kończy się lista zbrodni. Skręcając po ofiarę losu przekroczyliśmy linię ciągłą na jezdni, a następnie zatrzymaliśmy się w miejscu do tego niedozwolonym. Na koniec, po przeprowadzeniu kontroli naszego samochodu, policjant odkrywa jedną przepaloną żarówkę świateł mijania oraz przeterminowaną gaśnicę. Gdy odrzucamy wlepione przez funkcjonariuszy państwa grzywny, stajemy przed sądem. Tam okazuje się, że podwieziona ofiara losu jest cennym pracownikiem skarbówki, specjalizującym się w prowokacjach „na przemokniętą kobietę”. To, wraz z pobytem za kratami oraz koniecznością uiszczenia wymierzonych kar finansowych raz na zawsze oduczy nasz ufania nieznajomym. Kiedy następnym razem w listopadową noc zobaczymy płonący na poboczu samochód, z którego będzie się wyczołgiwała poraniona kobieta, naturalny odruchem będzie dociśnięcie pedału gazu i wjechanie w pobliską kałuże, tak aby zalać ją wodą. A nuż się cholerę uda utopić. Ta historyjka to nie sen wariata, lecz nadciągająca przyszłość. Jej przedsmak daje sprawa pracownika warsztatu samochodowego w Bartoszycach, który wieczorową porą, nieopatrzeni uległ błaganiom dwóch nieznajomych kobiet i wymienił im w samochodzie żarówkę.