Jeśli matka i ojciec mają grupę krwi „0”, to dziecko nigdy nie będzie miało grupy krwi „A”, „B” lub „AB” – ten wniosek jest dziś dla nas oczywisty dzięki pracom Hirszfelda.
Dziennik Gazeta Prawna
Edukację odebrał w Niemczech. Naukowe skrzydła rozpostarł we współpracy z Emilem von Dungernem. Jak wspomni po latach, połączyły ich kobiety, gdyż właśnie im poświęcali najwięcej czasu w rozmowach. Uwagę duetu pod koniec pierwszej dekady XX w. zwrócił fakt, że czerwone krwinki u psów i kotów czasami się zlepiają – zjawisko parę lat wcześniej u ludzi zaobserwował Austriak Karl Landsteiner.
Nowością, na jaką wpadli Dungern i Hirszfeld, był natomiast fakt, że grupy krwi są dziedziczne oraz że procesem ich dziedziczenia rządzą ściśle określone prawa. Wniosek ten wysnuty na podstawie badań na zwierzętach panowie starali się potwierdzić u ludzi; przeprowadzili szeroko zakrojoną kwerendę wśród kadry naukowej Uniwersytetu w Heidelbergu. „Przez długie jeszcze lata wspominano dziwaka profesora i jego asystenta, którzy dyskretnie dopytywali się o szczęście małżeńskie rodzin profesorskich w obawie, by jakieś kukułcze jajo nie zburzyło im stwierdzonego przez nich prawa” – napisze Hirszfeld w autobiografii.
Duet też zaproponował, żeby nazwać grupy krwi „0” (w miejsce stosowanego przez Landsteinera „O”), „A”, „B” oraz „AB”. Po I wojnie światowej wrócił do Polski, gdzie pełnił m.in. funkcję dyrektora Państwowego Zakładu Higieny. W 1941 r. trafił do getta, tam starał się zapobiegać chorobom. Udało mu się uciec w 1942 r., by po wojnie mieć jeszcze udział w odbudowaniu polskiego życia naukowego.