Na ostatniej prostej kampanii wyborczej faworytem pozostaje Jair Bolsonaro.

W niedzielę Brazylijczycy wybiorą na prezydenta reprezentującego skrajną prawicę Jaira Bolsonaro albo kandydata lewicy Fernando Haddada. Wyniki I tury wyraźnie wskazują, że na zwycięstwo może liczyć ten pierwszy. Kandydat Partii Socjalliberalnej zebrał 46 proc. poparcia, a na Haddada głosowało 29 proc. – To najważniejsze głosowanie w historii Brazylii – mówi James N. Green, znawca Brazylii z Brown University, autor kilku książek o wojskowej juncie lat 1964–1985.

Po I turze kampania stała się jeszcze bardziej agresywna niż wcześniej. Doszło do 70 incydentów. W Salvadorze 63-letni zwolennik Haddada został zasztyletowany w barze, a w Porto Alegre grupa mężczyzn wyryła scyzorykiem swastykę na skórze 19-latki, która miała ze sobą tęczową flagę LGBT. Sam Bolsonaro także stał się ofiarą nożownika. Jeszcze przed I turą prawicowiec został trzykrotnie ugodzony nożem podczas wiecu w Juiz de Fora. Bolsonaro był bliski śmierci, doznał poważnych obrażeń narządów wewnętrznych, a resztę kampanii prowadził już ze szpitala.

Cała kampania w Brazylii wygląda zresztą jak zbiór nieszczęśliwych wypadków. Największym poparciem cieszył się były prezydent Lula da Silva, który jednak odsiaduje 12-letni wyrok za korupcję, więc sąd nie dopuścił go do startu. A namaszczony przez Lulę Haddad, były burmistrz São Paulo, już takiego poparcia nie ma. Nie wzbudza też takich emocji jak Bolsonaro – popierający tortury, odnoszący się z sentymentem do wojskowej dyktatury, która rządziła krajem przez 20 lat i zamordowała tysiące osób. Od 1991 r. zasiada w Kongresie, który zresztą obiecał zamknąć, jeśli zostanie prezydentem, gdyż nie widzi sensu jego działania. Negatywnie wypowiada się o kobietach, homoseksualistach, uchodźcach i Indianach.

Tak radykalne poglądy kandydata prawicy wywołują niepokój wśród części ekspertów. Kobiety urządziły przeciwko niemu kampanię w mediach społecznościowych, oznaczając ją hashtagiem #EleNão (nie on). Zaangażowało się w nią kilka milionów osób. Bolsonaro deklaruje, że jest brazylijską odpowiedzią na Donalda Trumpa i chce się skupić na walce z przestępczością i korupcją. To właśnie rozczarowanie skorumpowanymi elitami, recesja i skutkujące nią 12-proc. bezrobocie oraz ogromna fala przemocy pomogły mu zajść tak wysoko. A Bolsonaro, choć budzi kontrowersje, nigdy nie był zamieszany w korupcję.

Tak jak Trump, Bolsonaro jest ostro krytykowany przez media głównego nurtu, ale zdobywa popularność za pomocą alternatywnych kanałów komunikacji. – Trudno zrozumieć jego fenomen, bezprecedensowy w historii tego kraju. Brazylijczycy kochają wizję bohatera i wybawiciela, a Bolsonaro jawi się jako wybawiciel, niczym kiedyś Lula – mówi Lucas de Aragão, specjalista w zakresie oceny ryzyka politycznego. Jego słowa potwierdzają zwolennicy prawicowca. – On posprząta ten bałagan. Wierzę w niego – mówi 51-letnia chemiczka Wilsa z Rio de Janeiro.

Green obawia się, że wraz z prezydenturą Bolsonaro ten największy latynoamerykański kraj czeka powrót do najczarniejszych lat z historii – Dyktatura panowała w Brazylii w latach 1938–1945 i 1964–1985. Sytuacja może się powtórzyć – mówi. A skutki wyboru Bolsonaro może odczuć nie tylko Brazylia, ale i cały świat. Kandydat, któremu sondaże dają zwycięstwo stosunkiem głosów 50:35, wypowiada się przeciwko ochronie lasów amazońskich, widząc w niej przeszkodę dla rozwoju. Zapowiedział, że rozpocznie ich wycinkę pod uprawy soi i złagodzi kary za nieprzestrzeganie regulacji dotyczących ochrony środowiska. Nie wykluczył odstąpienia od porozumienia paryskiego mającego przeciwdziałać globalnemu ociepleniu.