Opowieści o tym, jakim cudem komunistyczne władze mentalnie tkwiące jeszcze w stalinizmie pozwoliły, by górale i sądeckie lachy zaczęli się legalnie bogacić, jest wiele. Najbardziej prawdopodobna jest ta ze śliwowicą łącką w roli głównej.
To przy kolacji suto zakrapianej ową śliwkową wypalanką Węglarski, społecznik, wówczas przewodniczący prezydium powiatowej rady narodowej, wspólnie z Januszem Pieczkowskim, szefem struktur miejskich, wyłożyli swój koncept premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi (często przyjeżdżającemu w okolice do rodziny). Pokrótce chodziło o to, by w regionie postawić na „przemysł bez kominów”, z wykorzystaniem naturalnych zasobów: agroturystykę, gastronomię, rzemiosło, sadownictwo, hodowlę bydła. I by wypracowane fundusze reinwestować na miejscu, a nie przekazywać docentrali.
Chodziło o to, by w regionie postawić na przemysł bez kominów, z wykorzystaniem naturalnych zasobów. Na agroturystykę, rzemiosło, sadownictwo
W efekcie 9 maja 1958 r. Rada Ministrów PRL przyjęła uchwałę „w sprawie rozwoju gospodarczego powiatu nowosądeckiego i miasta Nowy Sącz oraz rozszerzenia uprawnień terenowych organów władzy państwowej na tym terenie”. „W tej uchwale otrzymaliśmy jeden jedyny szczególny przywilej: Fundusz Rozwoju Ziemi Sądeckiej. Ale to my sami musieliśmy go sobie wygospodarować w ramach budżetu” – wspominał po latach Węglarski. Na sądecczyźnie jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać tzw. wsie turystyczne, liczba gospodarstw oferujących pokoje gościnne dobiła do tysiąca (pomagały w tym specjalne kredyty), kto mógł, starał się rozkręcić własny biznes. Dość powiedzieć, że prace przy modernizacji rynku Nowego Sącza zlecono lokalnym firmom –miały ceny bardziej konkurencyjne od oferty państwowych molochów. Ichoć po kilku latach eksperyment zaczęto wygaszać (oficjalnie zakończono go w1975 r.), raz rozbudzonego zmysłu przedsiębiorczości umiejscowych nie udało się jużstłumić.
Zobacz, kto jeszcze znalazł się na naszej liście: