Przystąpienie Polski do NATO dało nam możliwości zreformowania polskich sił zbrojnych, a polscy politycy i wojskowi mają wpływ na decyzje globalne - powiedział PAP b. prezydent Aleksander Kwaśniewski, odnosząc się do przypadającej 12 marca 10. rocznicy członkostwa naszego kraju w Pakcie.

26 lutego 1999 r. prezydenci Polski (Aleksander Kwaśniewski), Czech i Węgier ratyfikowali Traktat Północnoatlantycki, wyrażając oficjalną zgodę tych państw na przystąpienie do NATO. 12 marca 1999 w Independence w stanie Missouri oficjalnie przyjęto Polskę, Czechy i Węgry do NATO.

Poniżej przedstawiamy wywiad z Aleksandrem Kwaśniewskim w związku z 10 rocznicą członkostwa w NATO.

PAP: Jak Pan zapamiętał 12 marca 1999 roku, kiedy Polska wstępowała do NATO?

Aleksander Kwaśniewski: Najbardziej pamiętam moment, kiedy przyjechałem na szczyt Sojuszu do Madrytu w lipcu 1997 r. (wówczas podjęta została decyzja o zaproszeniu Polski, Czech i Węgier do rozmów w sprawie członkostwa w Sojuszu - PAP)

Najpierw przetrzymywano nas w hotelu, bo decyzje były jeszcze nie podjęte, choć wiedzieliśmy, że one muszą być pozytywne dla Polski. Kiedy już ruszyliśmy zaproszeni na obrady, w wejściu do budynku spotkałem ówczesnego sekretarza generalnego NATO Javiera Solanę, który widząc mnie krzyknął: "hombre!" (człowieku). To była wiadomość - jesteście w NATO. To było niewątpliwie wzruszające.

Wszystko, co działo się później, to były ceremonie - one nie wzbudzały takich emocji.

PAP: A jak Pan wspomina same negocjacje?

AK: Rozmowy rozpoczęły się na początku lat 90. Promotorem tego działania, był mój poprzednik Lech Wałęsa i szef MSZ Krzysztof Skubiszewski. Udało się wtedy zapewnić w Polsce ponadpartyjne porozumienie dla wejścia Polski do NATO. A ten plan nie był oczywisty. Jeszcze w Polsce były wojska radzieckie, jeszcze w wielu środowiskach żywa była idea finlandyzacji, czyli neutralności Polski.

PAP: Przystąpienie Polski do NATO nie byłoby możliwe bez życzliwości ze strony polityków zachodnich.

AK: Osobą, która była bardzo odważna i otworzyła drzwi do tego myślenia po stronie zachodniej był Manfred Woerner (sekretarz generalny NATO w latach 1988-94-PAP). Był to człowiek, który pierwszy wyciągnął wniosek, że upadek ZSRR oznacza potrzebę i naturalność otwarcia drzwi NATO dla nowych członków.

Prezydent USA Bill Clinton i sekretarz stanu Madeleine Albright odegrali niewątpliwie pozytywną i aktywną rolę w rozszerzeniu. Albright była dla nas osobą niezwykle miłą - urodziła się w Czechosłowacji, była emigrantką i znała region.

Również Clinton podczas swojej prezydentury był skuteczny w negocjacjach i przekonujący. Trzeba go zaliczyć do grupy tych, którzy niezwykle nam pomogli.

PAP: Ważną pracę w Stanach Zjednoczonych wykonali też Jan Nowak- Jeziorański i Zbigniew Brzeziński.

AK: Bardzo ważną. Stworzyliśmy pewne lobby: Nowak-Jeziorański, Brzeziński i Jerzy Koźmiński, ówczesny ambasador Polski w USA. Oni prowadzili niezwykle aktywną działalność. Prowadzili działalność stricte lobbystyczną. Kontaktowali się z kongresmanami, senatorami, dziennikarzami, wojskowymi etc., przekonując, że polskie wejście do NATO jest tak naprawdę dokończeniem II wojny światowej i moralnym zadośćuczynieniem dla Polski.

PAP: Co Pan wspomina jako najtrudniejszą część negocjacji?

AK: Były dwa problemy. Pierwszy to przekonanie Rosji, która twardo sprzeciwiała się rozszerzeniu Sojuszu. Pamiętam moją wizytę u Borysa Jelcyna. On był zdecydowanie przeciw, mimo że wcześniej, jeszcze w rozmowach z Wałęsą, wykazywał skłonność do zaakceptowania tego faktu. To były bardzo trudne rozmowy, które skończyły się tym, że ostatecznie Rosjanie uznali, że wejście Polski do NATO ma charakter nieodwracalny.

Trudności były także wewnątrz, w Polsce - zmiana, przyjęcie przez środowiska wojskowe innych standardów; szczególnie cywilnej kontroli nad armią. To wywoływało konflikty z ówczesnym szefem sztabu generalnego. Obiektywnym problemem była także kwestia finansowania i znalezienia odpowiednich środków w budżecie, żeby polska armia była gotowa być w NATO nie tylko formalnie.

PAP: Jak udało się pokonać opór ze strony wojska?

AK: Dyskusje, decyzje kadrowe. Skończyło się tym, że dokonaliśmy istotnej wymiany kadrowej na najwyższych szczeblach, gdzie na miejsce ludzi wątpiących w sens NATO i tej decyzji, przyszły osoby, które włączyły się w to niezwykle skutecznie.

Okazało się, że w polskim wojsku jest dużo kompetentnych ludzi, świetnie przygotowanych i oddanych polskiej obecności w NATO. Polskie wojsko okazało się silnym argumentem, gdy chodzi o naszą obecność w strukturach Sojuszu.

Gdyby Polska nie weszła do NATO, dziś mielibyśmy głęboki kryzys w siłach zbrojnych, wynikający z braku strategii i wyczerpywania się możliwości związanych ze starym systemem.

PAP: Jaki jest bilans 10 lat obecności Polski w NATO?

AK: Bardzo dobry. Nie ma dzisiaj silniejszego paktu wojskowego niż NATO, więc nie ma lepszych gwarancji bezpieczeństwa. Samodzielnie nigdy nie bylibyśmy sobie w stanie zapewnić tyle bezpieczeństwa.

Politycznie obecność w NATO oznacza, że jesteśmy w jednej z organizacji światowych, która jest decydująca. Przystąpienie do Paktu dało nam możliwości zreformowania polskich sił zbrojnych, a polscy politycy i wojskowi mają wpływ na decyzje globalne.

PAP: Jaka jest recepta na to, abyśmy liczyli się w NATO?

AK: Mieć dobre siły zbrojne, dobrą, przewidywalną politykę zagraniczną i nie unikać brania na siebie odpowiedzialności w sprawach trudnych, takich jak walka z terroryzmem, misja w Afganistanie czy w Iraku. Gdyby dzisiaj oceniać pozycję Polski w strukturach NATO, to może jeszcze jedyną słabością jest niedokończona modernizacja polskich sił zbrojnych.

PAP: Jak Polska spełnia swoją rolę w misjach pokojowych?

AK: Na miarę możliwości, jakie mamy. W misji w Iraku polskie wojsko wykazało się dużym profesjonalizmem. Afganistan jest otwartą sprawą. To będzie najtrudniejszy test w historii NATO. Jeżeli uda się to zakończyć z sukcesem, będzie blisko do pokonania terroryzmu. Gdyby okazało się, że natrafiamy tam na długotrwałe i poważne kłopoty, będzie to oznaczać kryzys w strukturach NATO.

Uważam, że w przypadku Afganistanu wszystkie postulaty zwiększenia zaangażowania są słuszne, ponieważ porażka może mieć konsekwencje daleko idące. Ale zgadzam się też z tym, co mówił Barack Obama, że działania w Afganistanie nie mogą być jednostronne. Nie mogą mieć charakteru wyłącznie militarnego. W Afganistanie trzeba łączyć wątki polityczne, ekonomiczne, trzeba zabezpieczyć granice afgańskie, trzeba podjąć skuteczną walkę z produkcją i przemytem narkotyków. Na jednym polu wygrać w Afganistanie się nie da.

PAP: Czy biorąc pod uwagę, że w tym roku mamy 60. rocznicę istnienia NATO, Pakt okazał się instytucją skuteczną?

AK: NATO jest jedną z najbardziej zaskakujących historii sukcesu. Powstawało na zgliszczach II wojny światowej, gdy trzeba było zapewnić dwie rzeczy: po pierwsze - porozumienie między dawnymi wrogami w Europie Zachodniej; po drugie: stworzyć wystarczające gwarancje bezpieczeństwa dla zachodu Europy wobec Układu Warszawskiego, Związku Radzieckiego, ideologii komunistycznej, bardzo popularnej w wielu krajach europejskich.

NATO okazało się też po upadku ZSRR bardzo interesującą organizacją, która nie tylko zwiększała bezpieczeństwo w świecie, nie tylko rozszerzała sferę euroatlantycką, ale przenosiła do nowych krajów natowskich standardy demokratyczne.

PAP: Jakie są obecnie najważniejsze wyzwania stojące przed NATO?

AK: NATO musi przede wszystkim na nowo określić swoje cele, bo świat się zmienił. Dziś już nie ma zagrożenia, że jedno państwo wypowie drugiemu państwu wojnę; mamy terroryzm, proliferację broni jądrowej, zorganizowaną przestępczość. Mamy dziesiątki nowych wyzwań, często nie do końca zdefiniowanych, wobec których NATO musi znaleźć sposób reagowania.

PAP: A czy NATO nie okazało się bezradne podczas konfliktu rosyjsko-gruzińskiego?

AK: NATO było też dość bezradne jeśli chodzi o Bałkany. Pakt jest w trudnej sytuacji i to jest oczywiście temat, który trzeba będzie rozstrzygać na najbliższych konferencjach. Chodzi o to jak określić strategię NATO wobec miejsc, gdzie nie jest on bezpośrednio zaangażowane, a artykuł V Traktatu Połnocnoatlantyckiego mówiący o tym, że atak na jedno z państw NATO jest przez pozostałych członków Paktu traktowany jak atak na nich samych - nie działa.

Nie widzę prostej odpowiedzi: co robimy z regionalnymi konfliktami, które zagrażają bezpieczeństwu globalnemu, ale które nie wiążą NATO do bezpośredniej aktywności ze względu na artykuł piąty. Zasadnicze pytanie brzmi, czy NATO jest przygotowane, by odgrywać rolę policjanta, który reaguje na te wszystkie konflikty. Moim zdaniem tej dyskusji nie przesądzimy w najbliższym czasie, bo NATO jest w tej mierze podzielone.

PAP: A co z relacjami NATO-Rosja?

AK: To przede wszystkim Rosjanie muszą zmienić swój stosunek do NATO, bo tak długo, jak będą uważali, że NATO jest instytucją przebrzmiałą i że nie ma już dla tej organizacji miejsca, będzie trudno z nimi rozmawiać na ten temat.

NATO z kolei powinno ze swojej strony włączać Rosjan do jak najbliższego obiegu i współpracy. Szczególnie ważnym przykładem jest tu Afganistan, bo bez Rosjan, nawet logistycznie, mówiąc szczerze, tej operacji się nie da przeprowadzić. Nowe relacje NATO- ROSJA są potrzebne, ale piłka jest po stronie Rosji.

PAP: Czy uda się przekonać Rosję do NATO, zwłaszcza kiedy mówi się o możliwym członkostwie Ukrainy i Gruzji, czyli krajach, które Rosjanie bezwzględnie uważają za swój obszar wpływów?

AK: Uważam, że z Rosjanami trzeba tę kwestię przedyskutować, już nie na poziomie natowskim, ale relacji amerykańsko-rosyjskich, czy UE i Rosji. Moim zdaniem, tak długo jak Rosja będzie prowadziła politykę stref wpływów, porozumienie będzie bardzo trudne, żeby nie powiedzieć - niemożliwe. Strefy wpływów są nie do zaakceptowania z punktu widzenia współczesnego świata. Jeżeli Ukraina chce być suwerenna i chce być w NATO, ma do tego prawo, tak samo jak Gruzja.

Z drugiej strony jest bardzo wiele tematów, które są wspólne w relacjach NATO z Rosją: kontrola zbrojeń, Afganistan, Bliski Wschód, Iran, Irak, terroryzm. Wydaje się, że gdyby zrobić agendę spraw natowsko-rosyjskich, w większości byłaby to agenda wspólna, wyłączając oczywiście dalsze rozszerzenie NATO i tarczę antyrakietową.

PAP: Ostatnio pojawiły się informacje, że Amerykanie mogliby zrezygnować z instalacji tarczy w Polsce i Czechach, gdyby Rosji udało się przekonać Iran do zaniechania prac nad programem nuklearnym.

AK: Jeżeli by się okazało, że Rosjanie są na tyle skuteczni i można wierzyć w ich zapewnienie, że pomogą w niedopuszczeniu do programu nuklearnego w Iranie, oczywiście tarcza w tym momencie traci na swoim znaczeniu.

Myślę, że w ogóle administracja amerykańska jest w trudnym położeniu, bo projekt tarczy jest kosztowny, a ponadto niesprawdzony. Nikt tak naprawdę nie wie, jak ten system działa. Nie dziwmy się więc, że te rozmowy ze strony nowej administracji amerykańskiej będą trwały. Co jest warte podkreślenia: Polacy zachowali się w tej kwestii fair - myśmy dokumenty podpisali, to co do nas należało, zrobiliśmy. Teraz jest to po stronie tych, którzy będą płacić.

PAP: Opowiadał się Pan za tym, żeby tarcza była projektem natowskim.

AK: Zdecydowanie tak. Uważam, że jeżeli chcemy rozwijać i wzmacniać struktury NATO, to im więcej tych struktur, tych elementów włączonych w system, tym lepiej. Dla nas prawdziwym bezpieczeństwem jest NATO; nie zastąpimy go żadnymi gwarancjami bezpieczeństwa dwustronnego czy takiego, które będziemy mieli choćby nawet ze Stanami Zjednoczonymi.

Dla nas silne NATO to więcej bezpieczeństwa. Dalej idę - uważam, że gdyby dziś zastanawiać się, co dla Polski jest ważniejsze - czy tarcza, czy rozszerzenie NATO, to nie mam żadnych wątpliwości, że dalsze rozszerzenie. Uważam, że dużo więcej bezpieczeństwa dla Polski dałaby obecność Ukrainy w NATO niż tarcza antyrakietowa.

PAP: Czego spodziewa się pan po kwietniowym jubileuszowym szczycie NATO w Strasburgu i Kehl?

AK: Przede wszystkim bardzo ważnych wypowiedzi nowej administracji amerykańskiej, prezydenta Baracka Obamy. To jest jego debiut w tym gronie i to w sytuacji, kiedy NATO wychodzi z tego okresu ostatnich kilku lat, czyli Iraku, post-Iraku, i z takiego stanu - powiedziałbym - rozedrgania.

Jednomyślność NATO została zakwestionowana, to jest faktem i teraz chodzi o to, czy będziemy mieli silne przywództwo amerykańskie - czy Amerykanie zaproponują w tym przywództwie jak najbliższą współpracę z Unią Europejską, co powiedzą w sprawach Rosji, jak będą chcieli organizować relacje NATO-Rosja, jakie działania będą podjęte w stosunku do Afganistanu. Jest jeszcze sprawa kontroli zbrojeń, dalszego rozszerzenia NATO.

PAP: A kto zostanie nowym sekretarzem generalnym NATO? Polak?

AK: Nie wiem. Chciałbym oczywiście, aby to był Polak i życzę ministrowi Radosławowi Sikorskiemu, żeby mógł być tym sekretarzem, choć mam wrażenie, że jesteśmy na etapie, na którym to chyba nie jest jeszcze możliwe. Gdybym dzisiaj miał oceniać szanse na przykład Andersa Fogh Rasmussena, oceniałbym je jako bardziej realistyczne. Zobaczymy, mam nadzieję, że Sikorski nie jest pozbawiony szans.

PAP: Pojawiają się opinie, że lepiej gdyby szefem NATO został przedstawiciel kraju mającego lepsze niż Polska relacje z Rosją.

AK: I co my na to poradzimy? Nasz problem polega na tym, że my Rosjan znamy, że nie wykazujemy się tutaj naiwnością, a niektórzy ten brak naiwności ze strony Polski odbierają niesłusznie jako rodzaj, nie wiem, uprzedzeń, czy złego języka, co nie jest prawdziwe. My jesteśmy zainteresowani budowaniem jak najlepszych relacji z Rosją, ale podkreślam - na zasadzie wzajemności.

Rozmawiały: Marta Rawicz i Agnieszka Szymańska