Przeciwnikom Fideszu brakuje wspólnej wizji tego, jak powinien wyglądać ich kraj
Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy od niedawnych wyborów regularnie wychodzą na ulice Budapesztu w proteście przeciwko rządom Fideszu, to niespotykany wcześniej konglomerat polityczny. Na jednym maszcie powiewają flagi Siedmiogrodu, uznawane za nacjonalistyczny symbol Árpádów, sztandary Węgier i UE, a nawet ruchów gejowskich. Co wyniknie z nowego ruchu?
Na czele protestów stoją apolityczni aktywiści. Do mikrofonu dostęp ma tylko jeden polityk, Péter Márki-Zay, zwycięzca przedterminowych wyborów na burmistrza w Hódmezővásárhely. Żywy symbol opozycyjnej nadziei na zmiany. Postulaty tłumu są niejasne. Domagano się powtórnego liczenia głosów albo całkowitego powtórzenia wyborów. Szef Narodowej Komisji Wyborczej András Patyi uciął jednak wszelkie spekulacje: wybory się skończyły. Márki-Zay mówi, że trzeba stworzyć nową partię, a uczestnicy protestów są jej naturalnymi członkami. A celem jest nowy Fidesz, tylko taki, który nie kradnie.
Tyle że zbudowanie nowej siły politycznej nie jest proste. Sięgnijmy do ubiegłego roku, gdy wskutek sprzeciwu społecznego rząd wycofał się z ubiegania się o organizację igrzysk olimpijskich w 2024 r. Organizatorem protestów był ruch Momentum, który przeistoczył się w partię, ale łącznie uzyskał w wyborach tylko 250 tys. głosów. Nie sposób pogodzić programowo ludzi, których łączy jedna konkretna kwestia. Partie jednej sprawy rzadko mają rację bytu.
Protesty też nie zawsze przynoszą natychmiastowe zmiany. Jesienią 2006 r. po upublicznieniu wypowiedzi premiera Ferenca Gyurcsánya o tym, że okłamywał społeczeństwo, doszło do największych od 1989 r. zamieszek. Kilka dni później Fidesz wygrał wybory lokalne i od tego czasu dominuje w polityce. Ale Viktor Orbán nie chciał wtedy zmiany rządu, czekał jeszcze 3,5 roku na swój czas, by nie brać odpowiedzialności za wydarzenia. Gyurcsány odszedł dopiero w 2009 r. Bijący się w 2006 r. z policją dzisiaj mają po 30 lat.
Także podważanie wyników wyborów nie jest na Węgrzech rzeczą nową. 16 lat temu pewny zwycięstwa Fidesz w koalicji z Węgierskim Forum Demokratycznym przegrał 10. mandatami w parlamencie z koalicją Węgierskiej Partii Socjalistycznej i Związku Wolnych Demokratów. Orbán pogratulował kontrkandydatowi, ale stwierdził, że za jego porażką stoi koteria lub fałszerstwo. Zwolennicy Fideszu długo domagali się na ulicy ponownego przeliczenia głosów.
Także tym razem ulica nie zmieni rządu, tym bardziej że nie ma poparcia prowincji, głównego zaplecza Fideszu. Protesty rozmyją się wraz z wakacjami, a może szybciej. Kolejny wiec jest spodziewany 8 maja. Protesty mogą za to przynieść wzrost aktywności młodzieży, która dotychczas takiej nie przejawiała. Ale, nawet gdy to się uda, nie ma polityków, którzy byliby w stanie to wykorzystać. Po wyborach praktycznie wszyscy liderzy opozycji ustąpili ze stanowisk. Jakby zapomniano, że w 2019 r. będą wybory samorządowe.
A na prowincji opozycja ma się jeszcze gorzej. Programy społeczne adresowane do jej mieszkańców prowadzone przez organizacje pozarządowe zakończyły się klęską. Portal Index.hu w jednym z tekstów pyta, co się stało, że ludzie głosują na rząd, który uderza w pomagające im organizacje. Wskazuje tym samym, że działania niepolityczne są po prostu nieskuteczne. A rząd dopiął swego. Fundacja Społeczeństwa Obywatelskiego przeniesie siedzibę do Berlina, do Wiednia przeprowadzi się Uniwersytet Środkowoeuropejski. Otwarte pozostanie pytanie, czy George Soros będzie się wciąż angażował w projekty społeczne na Węgrzech.
Powyborczy obraz na Węgrzech pokazuje dwa skrajnie odmienne światy. Pierwszy pewny siebie, prezentowany przez zwycięski obóz, i drugi, przypominający pomór. Obecny stan rzeczy charakteryzuje wielkie wyczekiwanie. Dla zwolenników premiera Orbána to dowód na to, że protesty słabną, bo i Soros słabnie, a zatem nie będzie już finansował przeciwników rządu. Z drugiej strony, przeciwnicy Fideszu upatrują w tych wydarzeniach pospolitego ruszenia, przebudzenia w Europie Środkowej i Wschodniej. Obie wersje są podobnie nietrafne, jak przedwyborcze przekonanie, że wysoka frekwencja w wyborach parlamentarnych 8 kwietnia na pewno pozbawi Fidesz zdecydowanego zwycięstwa. ⒸⓅ