Zakaz już raz trafił na wokandę Sądu Najwyższego, w grudniu ub.r. Wtedy jednak sędziowie podtrzymali jego obowiązywanie (oddalając w ten sposób wątpliwości niższych instancji) bez wnikania w samą treść przepisów – nad czym sąd pochyli się dopiero teraz. Na tej podstawie można podejrzewać, że ostatecznie przepis zostanie utrzymany w mocy, ewentualnie sąd może wprowadzić do niego niewielkie poprawki lub uchylić część zapisów (jak np. bezterminowy czas obowiązywania). Wyrok ma zapaść do końca czerwca.
Dziś Sąd Najwyższy zajmie się sztandarowym projektem Donalda Trumpa w polityce migracyjnej: zakazem wjazdu dla obywateli z wybranych krajów muzułmańskich.
Dziś Sąd Najwyższy zajmie się sztandarowym projektem Donalda Trumpa w polityce migracyjnej: zakazem wjazdu dla obywateli z wybranych krajów muzułmańskich.
To będzie pierwszy raz, kiedy sędziowie tej instytucji zajmą się prawem przygotowanym przez Biały Dom Donalda Trumpa. Chodzi o wersję zakazu wprowadzoną we wrześniu ub.r. Obejmuje on obywateli Iranu, Libii, Somalii, Syrii i Jemenu. Początkowo na liście znajdował się również Czad, ale ten zapis został wykreślony w kwietniu. Zakaz dotyczy również mieszkańców Korei Północnej oraz niektórych Wenezuelczyków. Ta część przepisu nie została jednak zaskarżona, w związku z czym Sąd Najwyższy się nią nie zajmuje.
Zakaz stanowił jedną z obietnic wyborczych prezydenta i Trump poważnie podszedł do jej realizacji: to było jego pierwsze rozporządzenie wykonawcze; podpisał je w tydzień po objęciu urzędu. Ta pierwsza wersja zakazu miała obowiązywać przez 90 dni, ale natychmiast napotkała na problemy w amerykańskich sądach i szybko ją uchylono. Wątpliwości sędziów budziły także druga i trzecia, obecnie obowiązująca wersja. To właśnie nią zajmie się Sąd Najwyższy.
Przepisy zaskarża stan Hawaje, którego prawnicy argumentują, że zakaz nie został wprowadzony z troski o bezpieczeństwo USA, ale z uprzedzeń wobec muzułmanów – w związku z czym łamie nie tylko federalne prawo migracyjne, zakazujące dyskryminacji, ale także konstytucję. Przedstawiciele prezydenta odpierają te zarzuty wskazując, że na liście są kraje niemuzułmańskie, jak Korea Północna i Wenezuela. Zaznaczają również, że głowa państwa jest znacznie lepiej zorientowana w kwestiach bezpieczeństwa, bo ma wgląd w tajne informacje – w związku z czym zakaz nie jest wyrazem widzimisię Trumpa. Przeciwnie, jest oparty na uzasadnionych przesłankach. Jakich – tego jednak nie podają.
Sprawa jest też ciekawa o tyle, że dotyka jednego z fundamentalnych zagadnień prawnych w USA: o granice prezydenckiej władzy. Polityka migracyjna jest domeną Kongresu, chociaż prawo federalne daje tutaj głowie państwa ograniczone pole manewru w uzasadnionych sytuacjach. Pytanie więc brzmi: czy lokator Białego Domu może zakazać wjazdu do Stanów Zjednoczonych dowolnej grupie ludzi na czas nieokreślony? Innymi słowy mówiąc: czy prezydent nie przekroczył swoich uprawnień?
Sąd Najwyższy nie będzie miał łatwego zadania, bo sprawa zakazu wjazdu mocno spolaryzowała Amerykę. Z jednej strony prezydent – i wielu jego zwolenników – nigdy nie ukrywał, że wprowadzone przez niego prawo powinno być znacznie ostrzejsze. Z drugiej, sprzeciw wobec zakazu stał się formą buntu wobec całej prezydentury. „Czy prezydent faktycznie może dysponować informacjami, o których reszta z nas nie wie? Jakoś trudno w to uwierzyć w przypadku człowieka, który najprawdopodobniej jako briefing wywiadowczy traktuje seanse programu »Fox i przyjaciele«” – napisał wczoraj w komentarzu redakcyjnym „New York Times”, odnosząc się do popularnej teorii o zamiłowaniu prezydenta do porannego talk-show w konserwatywnej stacji telewizyjnej.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama