W środę zostanie podpisana umowa na zakup systemu obrony przeciwlotniczej. To najdroższy w historii kontrakt na uzbrojenie dla Wojska Polskiego.
Wartość umowy na program „Wisła” wynosi 4,5–5 mld dol. amerykańskich, czyli 15–17 mld zł. To tylko pierwsza faza systemu, kolejna będzie co najmniej dwa razy droższa.Ostrożnie szacując, można stwierdzić, że na zakup całości ochrony wydamy 50–60 mld zł. Jutro zostanie podpisana umowa m.in. na dostawę dwóch baterii patriotów, ponad 200 pocisków Pac-3 MSE (dla docelowych ośmiu baterii) oraz systemu zarządzania obroną powietrzną IBCS. Ten sprzęt ma do nas trafić w 2022 r. I w tym roku mamy też skończyć płatności, ale to się może jeszcze zmienić – możliwe jest wydłużenie czasu spłaty. Choć w założeniach budżetowych w tym roku na Wisłę mieliśmy przeznaczone zaledwie 200 mln zł, to nieoficjalnie wiadomo, że ta kwota już została radykalnie zwiększona.
Podpisanie umowy to sukces. Choć jak zawsze przy tak dużych projektach, jest też kilka kwestii budzących wątpliwości, o czym niżej. Kontrakt jest finalizowany w momencie, gdy ministrem obrony jest Mariusz Błaszczak, ale gwoli sprawiedliwości trzeba napisać, że lwia część negocjacji została przeprowadzona w czasie, gdy ministrem był Antoni Macierewicz, a jego zastępcą odpowiedzialnym za modernizację Bartosz Kownacki. Szef zespołu negocjatorów i postać kluczowa w procesie negocjacyjnym płk Michał Marciniak cały czas sprawuje swoją funkcję. A sama decyzja o tym, że kupujemy właśnie patrioty, a nie systemy konkurencyjne, została podjęta jeszcze w 2015 r. przez rząd PO–PSL, gdy ministrem obrony był Tomasz Siemoniak.
Co nam to daje?
Zakup przeciwlotniczych i przeciwrakietowych zestawów rakietowych średniego zasięgu „WISŁA – etap I” to początek budowy systemu obrony polskiego nieba, kluczowego dla zdolności Wojska Polskiego. Ma on wykrywać pociski i samoloty nieprzyjaciela w odległości kilkudziesięciu kilometrów i eliminować je za pomocą własnych pocisków. Ale mając dwie baterie, czyli cztery jednostki ogniowe (16 wyrzutni), nie jesteśmy w stanie ochronić całości polskiej przestrzeni powietrznej. Do pewnego stopnia możliwa byłaby np. obrona Warszawy albo innych obszarów infrastruktury krytycznej. Tak więc w sensie operacyjnym jest to krok do przodu, ale nie gwarantuje nam całkowitej obrony. Nawet dysponując ośmioma bateriami (taki jest plan docelowy), będziemy mogli chronić tylko niektóre obszary Polski. Ale to i tak bardzo dużo.
Choć gdyby Rosjanie przygotowali zmasowany atak rakietowy, to mając nawet znacznie większą liczbę baterii, ponieślibyśmy olbrzymie straty. Nie wiadomo, czy system jest w stanie zwalczyć pociski Iskander – nikt tego w rzeczywistości nie testował.
Istotne jest to, że kupując ten system, niejako „wpinamy” się w standardowy system używany przez kluczowe państwa sojusznicze jak np. Stany Zjednoczone. W ten sposób potwierdzamy, że nasze zobowiązania sojusznicze traktujemy poważnie. Gdyby doszło do kryzysu, sojusznicy mogliby nam dostarczyć sprzęt, nawet jeśli nie chcieliby wspomóc nas żołnierzami. A nasi wojskowi będą potrafili go już obsługiwać.
Offset pod okiem KE?
W piątek podpisano umowy na offset, czyli na transfer technologii, za który płaci Ministerstwo Obrony Narodowej. „Umowa offsetowa z Raytheon Company, zawierająca 31 zobowiązań offsetowych na okres 10 lat, pozwoli na pozyskanie zdolności w zakresie dowodzenia i kierowania w oparciu o moduł IBCS, produkcji i serwisowania wyrzutni i pojazdów transportowo-załadowczych, a także na utworzenie certyfikowanego Centrum Administracji i Zarządzania Produkcją, dostosowaniem, serwisowaniem oraz naprawami systemu »Wisła« i innych programów obrony przeciwlotniczej i obrony powietrznej. Umowa zakłada również pozyskanie zdolności produkcji i serwisowania 30 mm armat Bushmaster” – czytamy w oficjalnym komunikacie MON. Jej wartość to ponad 200 mln zł. Z kolei umowa z koncernem Lockheed Martin warta jest ponad 700 mln zł, a „pozyskane w ramach umowy zdolności pozwolą na produkcję i serwisowanie elementów wyrzutni przeznaczonych dla pocisków PAC-3 MSE, produkcji wybranych elementów pocisków PAC-3 MSE, budowę laboratorium dla badań pocisków rakietowych, a także zdolności związanych z utrzymaniem samolotów F-16”. Tak sformułowany komunikat wydaje się zaproszeniem dla Komisji Europejskiej, by sprawę zbadała, bo zgodnie z dyrektywą europejską offset powinien być związany bezpośrednio z kupowaną technologią. Trudno tak potraktować możliwość serwisowania samolotów.
Nie da się ocenić, czy cena, którą płacimy za zakup patriotów, jest dobra, tak długo jak nie zostaną ujawnione szczegóły umowy dotyczące m.in. polonizacji, czyli tego, jak duża część kupowanego przez nas sprzętu będzie produkowana czy montowana w Polsce.
Byłoby taniej, gdybyśmy kupili tzw. produkt z półki, czyli to, co producent – amerykański Raytheon – proponuje standardowo. My zażyczyliśmy sobie dodatkowo systemu IBCS (ok. 2 mld zł), a także offsetu (miliardy złotych) i polonizacji (trudno to oszacować bez dokładnych danych).
Bez tych trzech dodatkowych elementów powinniśmy płacić mniej więcej tyle, ile właśnie kupujące patrioty Rumunia czy Szwecja. Choć teraz będzie drożej, to pozyskanie odpowiednich kompetencji może oznaczać, że docelowo nam się to opłaci – będziemy oszczędzać m.in. na obsłudze technicznej sprzętu. Tutaj największym ryzykiem jest to, na ile polskie zakłady będą w stanie przyjąć technologie, które kupujemy u Amerykanów. A doświadczenie pokazuje, że może być źle. Zakładając, że wyciągnęliśmy wnioski z offsetu związanego z zakupem samolotów F-16, kiedy to nasza gospodarka miała zyskać wiele, ale tak się nie stało, umowa powinna nas zabezpieczać przed nieładnymi zagraniami naszych amerykańskich partnerów. Z nieoficjalnych informacji wynika, że tak jest.
Czy i kiedy zaczną się schody?
Ta umowa to pierwsza faza. Druga będzie obejmować zakup kolejnych sześciu baterii i planowo znacznie większy offset. Polska strona chce pozyskać technologię związaną z pociskiem SkyCeptor, w produkcję którego zaangażowany jest również Izrael. To przemysłowo byłby duży krok do przodu, ale nie do końca jest pewne, czy rząd Stanów Zjednoczonych na taki transfer się zgodzi. I choć nowelizacja ustawy o IPN relacje polsko-amerykańsko-izraelskie radykalnie pogorszyła, to nie wydaje się, by akurat na tę dziedzinę miało to poważny wpływ. W każdym razie już w kwietniu polska delegacja ma lecieć znów do USA, by rozpocząć negocjacje w sprawie drugiej fazy.
W kontekście zakupu patriotów zastanawiać musi też dalsza modernizacja techniczna Wojska Polskiego w innych dziedzinach. Ta inwestycja, a później użytkowanie systemu, pochłonie tak dużo środków, że bez radykalnego zwiększenia budżetu inne drogie zakupy, jak okręty podwodne, wymiana wozów bojowych czy śmigłowce, mogą zostać odłożone na półkę. Nieco paradoksalnie może się okazać, że o ile zdolności obrony naszego nieba radykalnie wzrosną, o tyle w związku z tym w innych dziedzinach nastąpi zapaść.