Gdyby nie fakt, że na 18 marca zaplanowano w Rosji wybory prezydenckie, czwartkowe wystąpienie Władimira Putina można by uznać za zaproszenie do nowego wyścigu zbrojeń. Gospodarz Kremla, niczym zafascynowany bronią militarysta – z błyskiem w oku – prezentował najnowsze wynalazki rosyjskiej myśli technicznej.
Był pocisk z napędem nuklearnym, dron z ładunkiem jądrowym, rakiety Jars, superszybkie torpedy, hipersoniczne pociski Awangard. Niczym w piśmie „Mały modelarz” pojawił się też konkurs na nazwę dla supernowoczesnego lasera (nasza propozycja to: Miecz Świetlny Prezydencki Standard). Wszystko po to, by przekonać Rosjan, że ich państwo wstało z kolan i zaczyna rozdawać karty. Jeszcze do niedawna zadawano pytanie: gdzie jest Putin? Prasa prześcigała się w rozważaniach na temat tego, czy przypadkiem na Kremlu nie pojawił się ktoś nowy. Nic z tego. Putin wrócił z hipersonicznym przesłaniem.
Czwartkowy show ma głęboki, polityczny sens. Przedwyborcza Rosja funkcjonuje zgodnie z regułami specyficznego miksu nacjonalistyczno-militarystycznego. To euroazjatycka wersja populistycznej fali, która przelewa się przez Europę. Bardziej monumentalna. Zabarwiona imperialnymi tęsknotami. I godnościowa. W tym miksie zbrojenia i związana z nimi wizja postępu technologicznego stanowią cechy immanentne. Rosyjska wiosna 2018 nie może odbyć się bez historii sukcesu. Krym – na który zresztą Putin pojedzie, by tam oddać głos w wyborach – to już za mało. Rosyjski świat potrzebuje nowego zwycięstwa. I jeśli dobrze czytać wczorajsze słowa prezydenta, tę rolę ma spełnić wykonanie, jak mówił, „ogromnej pracy w zakresie armii i floty” – czyli jedynych pewnych, jak z kolei twierdził car Aleksander III, sojuszników Rosji. – Uprzedzaliśmy, że będziemy rozwijać nasze uzbrojenie w odpowiedzi na powstanie tarczy antyrakietowej w Europie? Uprzedzaliśmy – powiedział Putin. – Przed stworzeniem nowych systemów uzbrojenia nikt nas nie słuchał – dodawał.
Jego wystąpienie to również próba przykrycia ogromnej wpadki w Syrii, jaką jest śmierć żołnierzy z prywatnej armii – Grupy Wagnera. Ostrzelali ich Amerykanie, podważając tym samym pielęgnowany od miesięcy w rosyjskich mediach status zwycięskiej Rosji, która jest zdolna do prowadzenia w nieskrępowany sposób działań wojskowych poza swoimi granicami (po Krymie, Syria jest drugim filarem narracji o zmodernizowanej Rosji).
Sposób zamiatania pod dywan wydarzeń w Dajr az-Zur co do zasady przypomina tragedię okrętu podwodnego „Kursk”. Tylko że zatonął on w 2000 r. Na długo przed powstaniem mediów społecznościowych, za pośrednictwem których można ominąć blokady informacyjne nakładane na oficjalny obieg medialny. Rozkręcenie na wielką skalę wydarzeń z Dajr az-Zaur na miesiąc przed wyborami potencjalnie mogłoby być katastrofą. Stąd konieczność odwołania się do środków hipersonicznych.
W kontekście chwalenia się sprzętem warto pamiętać, że nawet jeśli jakieś prace nad nowym uzbrojeniem trwają, nie oznacza to, że zakończą się sukcesem. Nie wszystko udaje się w tej materii Amerykanom, a tym bardziej Rosjanom, którzy są mniej zaawansowani technologicznie. Można przypomnieć problemy Moskwy z rozwijaniem samolotu piątej generacji czy prezentowanego na ubiegłorocznej defiladzie wojskowej w Moskwie czołgu Armata T-14, który okazał się produktem felernym.
Prezydent Rosji mówi o pocisku, którego nie da się przechwycić. Jednak już dziś – mimo rozwoju nowoczesnych systemów przeciwrakietowych – wcale nie ma pewności, czy Patrioty byłyby w stanie zniszczyć pociski Iskander. Takich testów nikt nigdy nie robił. Przekonać się o tym można dopiero w czasie wojny. Jeśli Rosja zdecydowałaby się na uderzenie – czy to na Polskę, czy to na USA – i użyła kilkudziesięciu pocisków w tym samym momencie, sporo z nich i tak trafiłoby do celu. Tak więc groźby Putina wielkiej zmiany jakościowej nie wnoszą.
Wreszcie warto pamiętać, że dzisiejszy globalny porządek zakłada możliwości uderzenia odwetowego. Po to Wielka Brytania inwestuje miliardy w program nowych okrętów podwodnych, by (nawet w razie ataku na Wyspy) móc zadać poważny cios potencjalnemu agresorowi. Podobnie jest z Chinami czy USA. Polska broni jądrowej nie ma. Ale jest pod parasolem atomowym Sojuszu Północnoatlantyckiego. Otwartego konfliktu na dużą skalę żaden racjonalnie myślący przeciwnik NATO nie zaryzykuje. A takim jest, odkrywający od niedawna media społecznościowe, prezydent Putin. Oczywiście może urządzać show, prowadzić swoje działania hybrydowe czy dezinformacyjne. Ale to już zupełnie inna historia.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama