DEBATA
Obecne przepisy o ubezpieczeniach społecznych przewidują, że jeśli ktoś zarabia rocznie powyżej 30 średnich krajowych – czyli ponad 127 tys. zł brutto – płaci składki tylko od tej wartości. W Sejmie jest jednak projekt znoszący ten próg. Zmiany obejmą, zdaniem ustawodawcy, 350 tys. najlepiej zarabiających osób. Czy to dobry pomysł?
Jolanta Jaworska: Z perspektywy sektora usług biznesowych, który przez lata odchodził od prostych działań na rzecz usług wysokiej jakości, tworzy wysoko kwalifikowane, ale i wysokopłatne miejsca pracy – pomysł jest zły. Co najmniej 30 proc. stanowisk będzie objętych tą zmianą, a w przypadku centrów badawczo-rozwojowych to może dotyczyć nawet 100 proc. To osoby, które zarabiają powyżej 10 tys. zł miesięcznie. To ludzie o najwyższych umiejętnościach, z których jesteśmy najbardziej dumni, pracują w międzynarodowych zespołach, zgłaszają patenty. Wprowadzanie tego typu zmiany, która podniesie budżet wynagrodzeń o 10-12 proc. na miesiąc przed rozpoczęciem roku finansowego, jest dla nas trudne do zaakceptowania.
Niektórzy eksperci twierdzą, że może to oznaczać dla Polski problem, bo część firm opuści nasz kraj. Czy to nie przesada?
Janusz Dziurzyński: Odpływ nie nastąpi jutro, to oczywiste. Każda firma robi oceny na bieżąco – gdzie inwestować, gdzie dodawać stanowisk, gdzie ujmować. Prawo polskie staje się nieprzewidywalne, wiarygodność cierpi. Do tej pory czynnikiem zachęcającym do inwestowania była pewna przewidywalność i stabilność. Nie chcemy tu montowni. Od lat struktura inwestycji się zmienia, tworzą się centra logistyczne, badawcze, które obsługują nie tylko rynek polski, ale i cały region. Odcięcie się od wysokopłatnych miejsc pracy, które wiąże się z zatrudnianiem ludzi o wysokich kwalifikacjach, jest problemem.
Czyli nie oznacza to, że trzy wielkie firmy wyprowadzą się do innego kraju, ale że jeśli będą zastanawiać się, gdzie stworzyć kolejne wysokopłatne miejsca pracy, to nie będzie to w Polsce?
Wojciech Mach: Wszyscy, jak tu siedzimy, jesteśmy ambasadorami Polski. Poświęcamy mnóstwo czasu, żeby przekonać nasze korporacje do inwestycji w Polsce. Zwykle obiecujemy ludziom karierę, wynagrodzenie na odpowiednim poziomie, możliwości rozwoju. Jeśli okaże się, że koszt pracy jest wyższy, to ci ludzie będą szukali innych możliwości rozwoju, także za granicą. Szkolimy świetnych ludzi. Oni znajdą miejsce gdziekolwiek na świecie.
Innowacje w dzisiejszym świecie nie dotyczą tylko produktów, ale przede wszystkim procesu zarządzania. I takich innowacji w Polsce powstaje wiele, ze względu na to, że jest doskonała kadra. Jeśli zwiększą się koszty pracy, być może te inwestycje odpłyną.
Po kieszeni dostanie też pracownik. Ale pamiętajmy, że osoba zarabiająca 12 tys. brutto dostanie średnio zaledwie o 98 zł mniej miesięcznie. Ale ci pracownicy już teraz mogliby zarabiać za granicą znacznie więcej, a jednak nie wyjeżdżają. Czy zlikwidowanie 30-krotności spowoduje exodus?
Wojciech Mach: Nikt za 98 zł nie wyjedzie z Polski, natomiast dla nas, jako pracodawców, stworzenie tych wysoko kwalifikowanych miejsc pracy będzie trudniejsze, bo dochodzą jeszcze koszty pracodawcy. Firmy będą się zastanawiać, czy warto to robić. Może to doprowadzić do ograniczenia atrakcyjnej oferty dla młodych ludzi. Wyjadą nie z powodów finansowych, ale braku atrakcyjnej oferty pracy w Polsce. Dotyczy to nie tylko korporacji, ale także start-upów, firm zakładanych w Polsce.
Krzysztof Sobczak: Firmy, które tworzą wysokie technologie, znaczną część kosztów przeznaczają na prace badawczo-rozwojowe, które w początkowych etapach nie generują żadnych zysków. Zatrudniają natomiast osoby, które zmiany dotkną. I w tym przypadku koszty związane z obniżeniem płacy pracownika zostaną przerzucone na pracodawcę. Z tym się borykamy na co dzień, bo koszty związane z wdrażaniem nowych technologii wysokie są już dzisiaj. Zapowiedzi, że pod nogi rzucone zostaną kolejne kłody, nie nastrajają optymistycznie. Z jednej strony mamy obietnicę ułatwień i finansowania innowacji, a z drugiej działanie, które utrudnia prowadzenie biznesu.
Janusz Dziurzyński: Start-upy to newralgiczny element systemu. To nie jest tak, że są duże firmy, uczelnie i są start-upy i one sobie działają. Przecież te start-upy opierają swoją działalność również na korporacjach, dla kogoś świadczą usługi. Często inspiracja pochodzi od dużych firm. To jest system naczyń połączonych. Uderzenie w którekolwiek z nich jest uderzeniem w cały system.
W naszym sektorze mamy około 250 tys. pracowników. To jest ogromna siła. I jest to sektor bardzo dynamicznie rozwijający się. Przynosimy coraz bardziej zaawansowane procesy, które wymagają coraz lepiej wykwalifikowanych pracowników, a zatem coraz droższych. Jeśli chodzi o proste procesy, nie jesteśmy konkurencyjni. Naszą siłą było to, że specjalistów z wyższej półki mamy w bardzo atrakcyjnej konfiguracji. Wprowadzając taki przepis, uderzamy dokładnie tam, gdzie była nasza przewaga. To jest strzał w kolano.
I jeszcze. Tu nie chodzi o 100 zł, które stracą osoby zarabiające 12 tys. zł. Specjaliści zarabiają dużo, dużo więcej. A jeśli przemnożymy to przez ćwierć miliona ludzi, którzy pracują w sektorze, to oznacza bardzo duże zmiany modelu działania sektora usług biznesowych w Polsce
Paweł Panczyj: Zatrudniamy młodych ludzi, którzy wiedzą, że są specjalistami, że na ich wiedzę jest bardzo duży popyt. I oni bardzo uważnie patrzą, jak są traktowani. Mówi się im, że są solą tej ziemi, że będziemy ich dopieszczać i nagle podnosi się im podatki. A co będzie za chwilę? Tu nie chodzi o kwotę w złotych, ale o brak przewidywalności i obawę, jaka będzie kolejna zmiana, która uderzy we mnie jako pracownika lub przedsiębiorcę.
Marcelina Godlewska: Musimy pomyśleć o całym ekosystemie. Firma to nie tylko jej pracownicy, ale dostawcy, mali przedsiębiorcy, firmy szkoleniowe. Jeden etat w korporacji generuje kolejne poza nią. Globalne marki budują koniunkturę lokalnych podmiotów. To wysoko kwalifikowani pracownicy napędzają rozwój miast, ze względu na zasobność portfeli, cały czas wpuszczając pieniądze do systemu. Nie jest więc tak, że zahamowanie inwestycji po stronie korporacji uderzy tylko w nie. Zasięg oddziaływania jest zdecydowanie szerszy.
Jolanta Jaworska: Firmy, niezależnie czy są duże czy małe – liczą. Mamy podpisane projekty, mamy budżety. Myślę, że w wielu przypadkach może to oznaczać realizowanie zaawansowanych projektów poza Polską. Nie zależy nam na świadczeniu tanich usług, zależy nam na tych zaawansowanych, gdzie trudno zastąpić będzie konkretnego pracownika, bo w ciągu 10 lat automatyzacja zastąpi 85 proc. miejsc pracy. Co nam wtedy zostanie?
Ustawodawca twierdzi, że likwiduje pewną fikcję. Czy jeśli teraz ktoś będzie płacił wyższe składki, otrzyma wyższą emeryturę?
Jolanta Jaworska: Tego typu ograniczenia są w innych krajach – we Francji, w Niemczech, Austrii, Holandii. Proszę zwrócić uwagę, że te osoby bez ograniczenia płacą na opiekę zdrowotną, podatki. Ograniczenie składek emerytalnych zostało wprowadzone bardzo rozsądnie, żeby nie rozłożyć całego systemu emerytalnego. Statystyczny dalszy okres trwania życia i wypłat emerytury jest coraz dłuższy. Małżonkowie będą mogli przejąć te wysokie emerytury. To była świadoma decyzja, żeby nie doprowadzić do zapaści ZUS i kolosalnej dysproporcji w wysokości świadczeń.
Warto by przy tym bardzo dokładnie policzyć nie tylko spodziewane wpływy do ZUS, ale też wziąć pod uwagę fakt, że obniży to podstawę opodatkowania, a w konsekwencji wpływy z podatków. Do tego pewna część pieniędzy nie zostanie wpuszczona na rynek. Biorąc pod uwagę, że dodatkowo obniżono wiek emerytalny, więc krótszy jest okres opłacania składek, dłuższy okres pobierania emerytury. Trzeba odwagi, by myśleć, że to wyjdzie na plus. Do tego te wszystkie strategiczne problemy... Warto by to rzetelnie policzyć.
Marcelina Godlewska: Warto jeszcze zaznaczyć kwestę przechodzenia na samozatrudnienie. Zakładamy, że wpływy do ZUS się utrzymają, ale badania pokazują, że przyrost osób zarabiających dużo jest równoległy do przyrostu osób płacących podatek liniowy. Te osoby płacą minimalne składki na ubezpieczenie społeczne. Może być to zaproszenie do odchodzenia od umów o pracę.
Jeśli ta ustawa wejdzie w życie, to będzie zastrzyk gotówki dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Czy to będą 3 miliardy czy 7 – możemy dyskutować. Coraz częściej młodzi ludzie, ale i duże firmy mówią o społecznej odpowiedzialności. Może sensownym jest, by ci, których na to stać, włożyli pieniądze, by system ubezpieczeń się nie zawalił?
Jolanta Jaworska: Niech w takim razie będzie zapisane w ustawie, że nie są to pieniądze na przyszłe emerytury osób zarabiających więcej, ale na bieżące zasilenie systemu emerytalnego. W pierwotnej wersji ustawy nie było zniesienia ograniczenia wysokości wypłat, a jedynie zniesienie ograniczenia wysokości składek. Co oznaczało, że wprowadzamy nieograniczoną kontrybucję osób zarabiających ponad 10 tys. zł, ale uwaga, pracujących na podstawie umowy o pracę. A mamy całą rzeszę Polaków, którzy zarabiają ponad 10 tys. zł i płacą najniższe składki i podatki.
Czy gdyby te same rozwiązania były zaplanowane, ale z datą wejścia od 2020 r. i z zaproszeniem do udziału w konsultacjach, do okrągłego stołu, czy wzięliby państwo udział w pracach nad tym projektem?
Janusz Dziurzyński: Bardzo ważne byłoby zaproszenie pracodawców do dyskusji, określenie celów, stworzenie trzech projektów – ten może być jednym z nich – i dokładne policzenie, jakie każdy z nich przyniesie skutki, jakie będą jego efekty. My wiemy, że to jest potrzebne. Ale sposób przeprowadzenia ma przeciwstawny skutek.
A może to dobrze, że ustawodawca nie udaje. Bo skoro i tak zamierza ten projekt wprowadzić – wskazuje na to tempo prac – to może to, co byłoby potrzebne, to vacatio legis, by przedsiębiorcy mieli czas przygotować się do nowych warunków?
Jolanta Jaworska: Nie ma nigdzie informacji, na co zostaną przeznaczone pieniądze, brakuje rzetelnego wyliczenia skutków ustawy. Zarówno tych pozytywnych dla budżetu, jak i negatywnych dla firm. Ta ustawa zmienia warunki prowadzenia biznesu w Polsce i powinna być tak przeprowadzona, by nie powodowała perturbacji na rynku pracy.
Wojciech Mach: Nie wydaje mi się, by firmy to zaakceptowały. Nie wyobrażam sobie, by firmy z naszego sektora mogły to skompensować. Odsunięcie w czasie nie ma znaczenia, bo projekt jest zły. Nie tędy droga.
Cały czas mówimy o tym, dlaczego ten projekt jest zły. Jego istota polega na tym, że pracownik zarobi mniej, a pracodawca będzie miał wyższe koszty pracy. Więc może usługi będą świadczone w postaci B2B?
Jolanta Jaworska: Zawsze byliśmy dumni, z tego, że w naszym sektorze 90 proc. osób pracuje na podstawie umowy o pracę, w 75 proc. na czas nieokreślony. A to dlatego, że usługi, jakie świadczymy, wymagają tego, byśmy mieli kontrolę nad tym, w jaki sposób ci ludzie pracują, nad etyką pracy, bezpieczeństwem danych. Oni mogą mieć dostęp do danych wrażliwych, które niewłaściwie wykorzystane mogą zrobić dużo szkody naszym firmom i naszym klientom. Tylko konstrukcja umowy o pracę daje możliwość ograniczenia ryzyka.
Paweł Panczyj: Już jako Polska straciliśmy wizerunkowo. Firmy zaczynają już podejmować decyzje o lokowaniu projektów w innych krajach w oparciu o informacje, które płyną ze strony rządu. Szkoda, że bez konsultacji i bez liczenia się ze wszystkimi efektami ubocznymi, które mogą być bardzo bolesne. Ale można to jeszcze zatrzymać. I usiąść razem przy stole, wypracować lepsze rozwiązanie.
Warto już teraz zaznaczyć, że te zmiany nie dotyczą tylko i wyłącznie „najbogatszych” i dużych korporacji. Także – a może nawet przede wszystkim – jest to regulacja niebezpieczna dla całego rynku i wszystkich Polaków. Zmiana bazy podatkowej ma duże szanse odbić się na dynamice wzrostu polskiej gospodarki.
W debacie udział wzięli członkowie firm zrzeszonych w Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych (ABSL).
Związek Liderów Sektora Usług Biznesowych (ABSL) jest organizacja? zrzeszającą niemal 200 podmiotów sektora nowoczesnych usług biznesowych. Od 2009 r. inspiruje, wspiera najlepsze praktyki, aranżuje możliwości wymiany wiedzy i doświadczeń oraz aktywnie uczestniczy w budowaniu wizerunku Polski jako kraju przychylnego biznesowi pośród zagranicznych inwestorów. Pośród firm zrzeszonych w ABSL znajduje się 35 podmiotów z listy Fortune Global 500.
Sektor usług nowoczesnych jest jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się gałęzi polskiej gospodarki, notując rokrocznie przyrost zatrudnienia na poziomie 15 proc. Obecnie branża daje zatrudnienie 244 tys. osób, które pracują w 1078 centrach usług zlokalizowanych w kilkunastu miastach w Polsce. Główne ośrodki sektora usług nowoczesnych to Kraków, Warszawa, Wrocław, Aglomeracja Katowicka, Łódź, Poznań i Trójmiasto.
PS

PARTNER