Bukareszt stawia na Unię wspólnotową, Paryż chce dwóch prędkości. Emmanuel Macron, reklamując swoją dzisiejszą wizytę w Rumunii jako odnowienie partnerstwa strategicznego Paryż – Bukareszt, zaproponuje Klausowi Iohannisowi udział w reformowaniu Unii Europejskiej.
Spotkanie ma być dowodem, że Francja stawia nie tylko na współpracę z Niemcami, ale bierze pod uwagę również interesy Europy Środkowej. Dodatkowo pochodzący z Sybinu w Siedmiogrodzie prezydent Iohannis jest etnicznym Niemcem. Ma doskonałe stosunki z Angelą Merkel. Nie eksponuje w relacjach z RFN kwestii historycznych i nie generuje konfliktów z Berlinem. W kalkulacjach Paryża mógłby być świetnym uzupełnieniem do niemiecko-francuskiego motoru zmieniającego kształt UE i alibi, że te zmiany nie są dokonywane jednostronnie.
– Wizyta (w Europie Środkowej – red.) jest ważnym symbolem dla państw, które były do tej pory ignorowane przez Francję – mówi cytowany przez Reutersa anonimowy przedstawiciel Pałacu Elizejskiego. Dodaje, że wybrano te kraje regionu, które są „najsilniej zakotwiczone w Europie”, a pominięcie Polski i Węgier ma być „sygnałem”. Źródła Reutersa informują, że polska dyplomacja próbowała zaprosić Macrona do Warszawy w kontekście jego środkowoeuropejskiego tournée. Nie było jednak zainteresowania tematem. – Polska i Węgry są obecnie wrogami Brukseli. Z kolei Rumunia jest w tym momencie najważniejszym proeuropejskim państwem w Europie Środkowej. Francja i Niemcy mogą liczyć na Rumunię w reformowaniu UE – komentuje prof. Valentin Naumescu z Wydziału Studiów Europejskich w Kluż-Napoka w rozmowie z portalem DCNews.ro.
Oczekiwania Francji wobec Rumunii mogą się jednak rozbić o prosty rachunek zysków i strat. Paryż chce Europy kilku prędkości z nowymi, ekskluzywnymi instytucjami dla strefy euro – oddzielnym budżetem, ministrem finansów, zsynchronizowanymi podatkami i odrębną izbą parlamentu. Rumuni stawiają na Unię wspólnotową, eksponującą korzyści płynące z jednolitego rynku 28 państw. Priorytetem dla Macrona jest przebudowa unijnego rynku pracy, by wyeliminować z niego polskiego i rumuńskiego hydraulika, mimo że pracownicy delegowani stanowią jedynie 1 proc. całej siły roboczej w UE. Dyrektywa będzie zresztą jednym z głównych, jeśli nie najważniejszym tematem rozmów w bukareszteńskim Pałacu Cotroceni.
– O francusko-rumuńskim partnerstwie strategicznym mówi się od 2008 r. Jednak nic w tej sprawie się nie rozpoczęło. Prezydenci Chirac, Sarkozy i Hollande traktowali Rumunię jako kraj peryferyjny – komentuje Naumescu. Dodaje, że Bukareszt doskonale pamięta o tym, że to Paryż od 2011 r. konsekwentnie blokuje wejście Rumunii do strefy Schengen.
Jeszcze więcej rozbieżności jest w kwestii polityki bezpieczeństwa. Macron promuje wspólną politykę obronną UE. Z silną rolą przemysłu zbrojeniowego, którego motorem ma być m.in. francusko-niemiecki Airbus plus przystawki. Czyli np. koncerny, takie jak produkujący śmigłowce rumuński IAR (o konflikcie wokół inwestycji Airbusa w IAR pisaliśmy we wczorajszym wydaniu DGP). Taka współpraca jest korzystna biznesowo dla Rumunów, ale nie przekłada się realnie na wzmocnienie bezpieczeństwa narodowego.
W tym kontekście bukareszteńska prasa przypomina sprawę „Trzech dacii i jednego peugeota”, czyli uwolnienia w 2005 r. w Iraku przez rumuńskie służby wywiadowcze porwanych przez rebeliantów trzech dziennikarzy rumuńskich i korespondentki francuskiej („Trzy dacie i jeden peugeot” było hasłem do rozpoczęcia akcji odbicia zakładników). Operacja symbolizuje korzyści, które z Rumunów mają Francuzi, i równocześnie brak wzajemności.
Władze w Bukareszcie zdają sobie sprawę, że jedynym realnym gwarantem bezpieczeństwa są USA. Baza tarczy antyrakietowej w Deveselu, która działa od maja 2016 r. jest pierwszą stałą instalacją amerykańską na wschodniej flance NATO. Rumunia udostępniła USA również cztery inne bazy, w których rotacyjnie przebywa około tysiąca żołnierzy. Od zamachów z 11 września 2001 r. władze w Bukareszcie zaangażowały się w ścisłą współpracę wywiadowczą ze Stanami Zjednoczonymi (m.in. w program tajnych więzień i extraordinary rendition, czyli przerzucania między krajami koalicji antyterrorystycznej osób podejrzanych o współpracę z Al-Kaidą). W ubiegłym roku pojawiła się również informacja, że Amerykanie mogą przenieść swoje głowice nuklearne z tureckiej bazy Incirlik do Rumunii w ramach programu „Nuclear Sharing”. Na to wszystko nakłada się silnie proamerykański sentyment społeczeństwa rumuńskiego i elit rządzących (niezależnie od barw politycznych).
To, co łączy Francję i Rumunię, to cywilny biznes. Według danych rumuńskiego banku centralnego Francuzi byli w 2015 r. piątym inwestorem w kraju, co przekładało się na sumę 4,3 mld euro. Historią sukcesu jest współpraca Dacii z Renault. Jednak i na tym polu – jak komentuje Dan Nicu z portalu PSnews.ro – mogłoby być znacznie lepiej. Nicu podkreśla, że Francję zdecydowanie wyprzedzają Cypr, Niemcy, Austria i Holandia.
Macron chce, by polski i rumuński hydraulik zniknął z rynku pracy UE.