Dwójka działaczy KOD złoży zażalenie na umorzenie - z powodu niewykrycia sprawców - dochodzenia ws. incydentu z sierpnia ub.r. na pogrzebie "Inki" i "Zagończyka" w Gdańsku. W sprawie badano, czy znieważono i naruszono nietykalność cielesną działaczy.

Umorzone postępowanie wszczęto po zawiadomieniu złożonym przez Komitet Obrony Demokracji. Dotyczyło ono znieważenia i naruszenie nietykalności cielesnej działaczy KOD Radomira Szumełdy i Mai Augustynek.

Szumełda poinformował w poniedziałek PAP, że złożył już zażalenie, Augustynek z kolei zapowiedziała w przeprowadzonej tego samego dnia rozmowie z PAP, że zrobi to w tym tygodniu. Obydwoje chcą zarzucić Prokuraturze Rejonowej Gdańsk-Śródmieście, która nadzorowała dochodzenie, że nie wykazała "należytej staranności w celu ustalenia personaliów osób, które brały udział w incydencie".

"Przecież materiał fotograficzny i filmowy był bardzo, bardzo obfity" – powiedział PAP Szumełda. Wcześniej informował on PAP, że pokrzywdzeni dostarczyli prowadzącym postępowanie "bardzo dużo zdjęć przedstawiających zdarzenie". Zaznaczał, że były to m.in. fotografie, jakie wykonali i umieścili w internecie "agresorzy". "Myśmy powynajdowali to wszystko w internecie i przekazali prokuraturze" - mówił.

"Rozumiem, że trudno być może było znaleźć sprawców naruszenia mojej nietykalności cielesnej, bo wówczas jeszcze nikt nie robił zdjęć, nikt nie filmował, ale cała akcja znieważania nas, lżenia nas jest już dosyć solidnie udokumentowana" – powiedział Szumełda dodając, że on sam zna personalia przynajmniej jednej z osób biorących udział w incydencie. Przyznał, że nie znał ich w momencie, gdy w zeszłym roku składał w prokuraturze zawiadomienie.

"Pewnie, gdyby sytuacja była jakoś odwrotna, to by minister Ziobro postawił na baczność całą prokuraturę i by z całą pewnością (...) tych ludzi zidentyfikowano" – dodał Szumełda uznając, że jego sprawa jest "politycznie niewygodna".

Incydent, którego dotyczyło umorzone dochodzenie, miał miejsce 28 sierpnia ub.r. podczas uroczystości pogrzebowych Danuty "Inki" Siedzikówny i Feliksa "Zagończyka" Selmanowicza - żołnierzy AK, ofiar stalinowskiej represji. Przed Bazyliką Mariacką w Gdańsku pojawiła się kilkunastoosobowa grupa działaczy KOD. Doszło do przepychanek z innymi zgromadzonymi tam osobami, które wznosiły m.in. okrzyki: "Precz z komuną", "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę". KOD-owcy opuścili plac przed świątynią w eskorcie policjantów.

Dzień po incydencie Radomir Szumełda oraz Maja Augustynek złożyli w gdańskiej prokuraturze zawiadomienie, w którym poinformowali że zostali "napadnięci przez grupę ok. 30 faszystów z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR". W ich opinii doszło m.in. do "naruszenia nietykalności osobistej, lżenia, poniżania oraz uniemożliwienia uczestnictwa w uroczystościach państwowych i nabożeństwie".

31 sierpnia ub.r. przedstawiciele ONR złożyli z kolei zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez działaczy KOD. W zawiadomieniu wskazano na artykuł kodeksu karnego mówiący o "złośliwym przeszkadzaniu publicznemu wykonywaniu aktu religijnego". Przedstawiciel ONR Robert Bąkiewicz oceniał, że incydent był prowokacją ze strony KOD.

Dochodzenie w sprawie z zawiadomienia ONR trwa: jest ono prowadzone przez policjantów z Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku pod nadzorem Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Śródmieście.

Premier Beata Szydło mówiła, że KOD na pogrzebie "Inki" i "Zagończyka" chciał zamanifestować swą działalność polityczną. "Źle się stało, że doszło do takiego zamieszania" - oceniała tuż po zdarzeniu szefowa rządu. Według niej - "to była prowokacja". Również zdaniem ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Błaszczaka działacze KOD-u mieli intencje zakłócenia uroczystości; szef resortu nazwał ich działania prowokacją polityczną.