FRANCJA | Macron chce powołać państwowy fundusz lub bank finansujący partie polityczne
Krytyka elity – zamożnej i sprawującej władzę od dekad na zasadzie dziedziczenia – to główne hasło populistów spod znaku Frontu Narodowego. Zasada działania, którą opisuje Marine Le Pen, nie jest jedynie tezą publicystyczną. Większość decydentów wywodzi się tak naprawdę z jednej instytucji – sławnej ENA (École Nationale d’Administration), kuźni francuskich kadr wysokiego szczebla. Jej absolwenci zostają albo czołowymi politykami, albo tzw. spadochroniarzami w zarządach największych firm. Tuż przed pierwszą turą zaplanowanych na niedzielę wyborów parlamentarnych zerwanie – lub choćby częściowe rozmontowanie – tego układu zapowiedział Emmanuel Macron. Absolwent ENA.
Krajowa Szkoła Administracji, z siedzibami w Paryżu i Strasburgu, jest miejscem, gdzie przyszli francuscy politycy kształcą się na liderów. Z założenia nie unikając związków z biznesem. Statystyczny francuski polityk to ktoś, kto nigdzie wcześniej nie pracował z wyjątkiem administracji centralnej lub samorządowej. Osoba, która ma pieniądze lub wie, gdzie je zdobyć.
ENA już od lat 60. oskarżana jest o oderwanie od rzeczywistości i brak zrozumienia dla problemów zwykłych Francuzów. Wielu polityków obiecywało wręcz jej likwidację. Macron ma swój autorski pomysł na odnowę życia politycznego we Francji. Chce zmienić system finansowania partii politycznych. Trwają właśnie prace nad utworzeniem państwowego funduszu lub banku, który pożyczałby politykom pieniądze na kampanie wyborcze. Szefem miałby być dyrektor mianowany przez francuską administrację.
Zdaniem Denisa Jacqueta, francuskiego biznesmena i działacza społecznego, tworzenie banku-funduszu dla polityków nie poprawi sytuacji. Wręcz utrwali zamknięty układ i nie dopuści do polityki nowych twarzy. Jacquet jest zwolennikiem modelu amerykańskiego, gdzie biznes otwarcie finansuje polityków. – Nie ma nic złego w zaangażowaniu biznesu w kampanie polityczne do jakiegoś pułapu finansowego. Problemem Francji jest raczej to, że nasze elity polityczne są sterylne. Aby dostać się na szczyt, trzeba być absolwentem ENA, a banki finansują tak naprawdę bogatych, którzy są już u władzy – komentuje w rozmowie z DGP Jacquet. – Pod pretekstem niezależności i ograniczania lobbingu mamy system, który reprodukuje klasę polityczną i tak naprawdę jest niedemokratyczny z natury – dodaje.
Niezadowolenie z elit odzwierciedlają wyniki niedawnych wyborów prezydenckich. Francuska scena polityczna od wielu lat dwubiegunowa, gdzie władzę sprawowali de facto na przemian socjaliści lub konserwatyści wchodzący w koalicję z mniejszymi ugrupowaniami, została wywrócona do góry nogami. Pojawiły się dwie nowe siły: En Marche! (Naprzód!) obecnego już prezydenta Macrona oraz France Insoumise (Francja Niepokorna) Jeana-Luca Mélenchona, ultralewicowego polityka, który uzyskał 1/5 głosów w pierwszej turze niedawnych wyborów prezydenckich. Obie partie istnieją zaledwie rok i obie dążą do „całkowitej przemiany” sceny politycznej we Francji. Prezydent Macron zaczął sprawowanie swojego urzędu od prac nad ustawą „moralizującą życie polityczne”, a konkretnie zakazującą zatrudniania rodziny polityków w kampaniach wyborczych oraz w urzędach państwowych, a także ograniczającą sprawowanie dodatkowych funkcji przez polityków poza samą polityką, np. jako konsultantów biznesowych. Mélenchon zapowiada oddanie władzy w ręce ludzi pracujących oraz przywrócenie szacunku „Francji, która wstaje wcześnie” – robotniczej i zdaniem polityka wyzyskiwanej przez bankowców i wielką finansjerę. Zarówno Macron, jak i Mélenchon trafili na podatny grunt ze swoimi postulatami. Każdy na swój sposób ograł pragnienia wyborców.
Obecnie obowiązujący we Francji system jest podobny do polskiego – partie otrzymują dotacje z budżetu, ale dopiero po zakończeniu wyborów i tylko te, które przekroczą 5-procentowy próg wyborczy i przygotują rzetelne sprawozdanie z kampanii. Niemal wszyscy politycy mają problem z rozliczaniem wydatków z kampanii, a oskarżenia o defraudowanie funduszy ciągną się za nimi latami. Jak choćby w przypadku byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, który nie uzyskał zwrotu kosztów kampanii z 2012 r., czy premiera François Fillona. Partie nie mogą brać pieniędzy od firm, a limit dotacji od indywidualnego wyborcy wynosi 4500 euro. Politycy zatem zadłużają się w bankach. Jednak i tu istnieją oficjalne limity wydatków na kampanie. W 2017 r. podczas wyborów prezydenckich kandydat mógł maksymalnie wydać 16,8 mln euro w pierwszej turze oraz 22,1 mln – w drugiej.
Macron chce zmienić system finansowania partii politycznych