Czwartkowe manifestacje w Paryżu "przeciwko przemocy policyjnej" przerodziły się w "przemoc i gwałt" - zwracają w piątek uwagę francuskie media. Dziennik "Le Parisien" opisuje, jak zamaskowani demonstranci niszczyli samochody i próbowali rozbijać bankomaty.

Dziennikarz stacji telewizyjnej BFMTV "bolesną ironią" nazwał to, że do manifestacji wezwały organizacje nazywające się "antyfaszystowskimi".

Dziennik "Le Monde" pisze w komentarzu, że "przemoc słowna w politycznych wystąpieniach, nie jest pozbawiona znaczenia. Doświadczenie pokazuje, jak może ona otwierać drogę do niebezpiecznych wybryków".

Zorganizowane pod hasłem solidarności z Theo, dwudziestolatkiem brutalnie potraktowanym niedawno przez policjantów, którym zarzuca się gwałt na tym młodym mężczyźnie, manifestacje rozpoczęły się w czwartek rano zabarykadowaniem wejść do kilkunastu liceów paryskich. Przed niektórymi szkołami podpalano śmietniki i krzyczano m.in. "Precz z policją".

Przed południem kilkusetosobowy tłum zebrał się na placu Nation we wschodniej części francuskiej stolicy. W stronę policjantów najpierw padały okrzyki: "Wszyscy nienawidzą policji" i "Policja to rasiści". Następnie poleciały kamienie, butelki i inne przedmioty.

W niektórych relacjach z czwartkowych wydarzeń w Paryżu zwracano uwagę na to, że wśród manifestantów byli nie tylko licealiści, ale również wielu wyrostków z tzw. trudnych przedmieść, zamieszkanych przez ludność pochodzenia afrykańskiego.

Filozof Alain Finkielkraut zauważa w piątkowym "Le Figaro", że "wystarczyło jedno karygodne wykroczenie funkcjonariuszy podczas kontroli Theo, aby popadła w zapomnienie codzienność, z którą ma do czynienia policja: kamienie rzucane w patrole samochodowe, wrogi tłum przy najmniejszej interwencji, zasadzki, napaści z łomami, zrzucanie płyt kanalizacyjnych z wiaduktów itp".

Finkielkraut piętnuje również to, że z raperów, którzy na koncertach głoszą antysemityzm, homofobię i nienawiść do Francji, "robi się rzeczników oburzenia obywatelskiego".