Akcja ratownicza w hotelu we Włoszech, na który w środę zeszła lawina śnieżna wywołana przez trzęsienie ziemi jest bardzo skomplikowana, ale uwięzieni pod śniegiem mają większe szanse na przeżycie, niż w klasycznym wypadku lawinowym – mówi PAP ratownik TOPR.

"Mamy tu do czynienia z bardziej skomplikowanym wypadkiem lawinowym, w porównaniu do takich, jakie najczęściej zachodzą w Tatrach, jest jednak większa szansa na przeżycie uwięzionych pod śniegiem osób niż w klasycznym wypadku lawinowym, gdzie poszkodowany zostaje zasypany przez zwały śniegu" – powiedział PAP tatrzański ratownik, Kuba Hornowski.

Jak wskazał, w klasycznym wypadku lawinowym istnieją czynniki, które mogą uszkodzić zdrowie poszkodowanego lub zabić: jako pierwszą wymienił możliwość uduszenia się. Ratownik wyjaśnił, że w wypadku we Włoszech jest szansa, że poszkodowani nie znaleźli się bezpośrednio pod śniegiem i mogą swobodnie oddychać.

"Pod lawiną drogi oddechowe człowieka są wręcz zabetonowane śniegiem i wówczas nie ma szans na przeżycie dłużej niż 35 minut od zasypania. Tutaj jest szansa, że poszkodowani nie zostali kompletnie zasypani przez śnieg, czego może dowozić SMS wysłany przez jednego z poszkodowanych" – dodał.

Drugim czynnikiem powstającym na skutek lawiny są urazy. Budynek, w którym znaleźli się poszkodowani może z jednej strony chronić osoby, ale z drugiej strony mogło dojść do urazów w wyniku spadających elementów konstrukcyjnych budynku czy zawalających się ścian.

Kolejnym skutkiem wypadków lawinowych jest narażenie na hipotermię, czyli postępujące wychłodzenie organizmu. Hornowski zauważył, że jeżeli poszkodowani znaleźli się w jakimś pomieszczeniu, gdzie mogą zabezpieczyć się przed zimnem, to zdecydowanie zwiększa ich szanse na przeżycie.

"Osoba w głębokiej hipotermii ma szanse na przeżycie jeżeli zostaną podjęte odpowiednie kroki. Znane są przypadki kiedy osoby nawet z zatrzymaniem krążenia krwi wychodziły z takich wypadków bez szwanku" – powiedział Hornowski.

W Tatrach zdarzały się wypadki, kiedy wydobywano spod śniegu osoby, które nawet pomimo długotrwałego zatrzymania krążenia wracały do pełnego zdrowia.

"W tym wypadku we Włoszech mamy do czynienia z zasypanym budynkiem, gdzie trudnością jest ogromna ilość śniegu, która uniemożliwia wejście do pomieszczeń. Ratownicy muszą po prostu żmudnie przekopywać się przez śnieg, aby dotrzeć do poszkodowanych. Ważna jest tu każda minuta" – dodał Hornowski.

Ratownicy tatrzańscy nie mają takich doświadczeń jak ich koledzy z Włoch, gdzie lawina zasypała budynki hotelowe, natomiast w latach 50-tych ub. wieku w Tatrach były przypadki kompletnego zasypania i zniszczenia schroniska. Zdarzały się też w ostatnich latach lawiny śnieżne, które uszkadzały schroniska. Wielokrotnie na skutek zejścia lawiny były wybijanie szyby w schronisku w Morskim Oku.

"Tak katastrofalne sytuacje jak ta we Włoszech u nas się nie zdarzają. Włosi muszę sobie z takimi sytuacjami co jakiś czas rodzić i z pewnością mają odpowiednie procedury, aby ratować ludzi z zasypanych budynkach" – mówił Hornowski.

Ratownik przypomniał akcję ratowniczą w 2015 r., kiedy pod lawiną śnieżną w Dolinie Miętusiej znalazła się speleolożka. Kobieta została wydobyta po niemal dwóch godzinach od zasypania. Mimo zatrzymania akcji serca, które nie funkcjonowało przez 6 godzin i spadku temperatury ciała do 16,9 st. C. poszkodowaną udało się uratować.(PAP)