Wydarzenia w KWK Wujek były manifestacją siły mającą pokazać, że władza nie cofnie się przed takimi działaniami wobec innych strajków – mówi prof. Antoni Dudek z UKSW. 16 grudnia 1981 r. pacyfikując strajk w Kopalni Wujek milicja użyła broni palnej; zginęło dziewięciu górników, wielu zostało rannych.

PAP: Czy twórcy stanu wojennego zakładali, że po jego wprowadzeniu powstanie konieczność tłumienia strajków okupacyjnych w zakładach pracy?

Prof. Antoni Dudek: Było to dla władz oczywiste. Ekipa przygotowująca stan wojenny uważała, że tego rodzaju wystąpienia są i tak najkorzystniejszym dla nich scenariuszem. Nikt nie miał złudzeń, że takie strajki będą miały miejsce, pozostawało jedynie pytanie o ich skalę. Znacznie bardziej obawiano się wystąpień ulicznych.

Warto przypomnieć, że między innymi tego dotyczyła rozmowa pomiędzy Jaruzelskim a dowódcą Układu Warszawskiego marszałkiem ZSRS Wiktorem Kulikowem z 8 na 9 grudnia 1981 r. Wówczas Jaruzelski powiedział: „Strajki są dla nas najlepszym wariantem. Robotnicy pozostaną na miejscu. Będzie gorzej, jeśli wyjdą z zakładów pracy i zaczną dewastować komitety partyjne, organizować demonstracje uliczne itd. Gdyby to miało ogarnąć cały kraj, to wy będziecie nam musieli pomóc. Sami nie damy sobie rady”. Miał na myśli między innymi Górny Śląsk, na którym, jak przypomniał Kulikowowi, mieszka około 4 mln ludzi i znajduje się tylko jedna dywizja, która może nie poradzić sobie z sytuacją. Jaruzelski na to niesformułowane wprost pytanie o interwencją sowiecką po konsultacjach Kulikowa w Moskwie otrzymał negatywną odpowiedź.

Dla władz miłym zaskoczeniem była stosunkowo niewielka skala strajków. Doszło do nich w 200 zakładach pracy, co jak na skalę PRL i wielkość Solidarności było kroplą w morzu. W sierpniu 1980 r. tylko na Pomorzu Gdańskim strajkowało więcej zakładów niż w grudniu 1981 r. w całym PRL.

PAP: Czy skala tych strajków wynikała z zastraszenia społeczeństwa i sprawności władz we wprowadzeniu stanu wojennego?

Prof. Antoni Dudek: Składa się na to kilka czynników. Należy pamiętać, że społeczeństwo było nieprawdopodobnie zmęczone wydarzeniami w minionych miesiącach, które były wypełnione wieloma konfliktami i bardzo ostrą narracją propagandową władz. Ponadto władze dążąc do wprowadzenia stanu wojennego podsycały spory z Solidarnością, między innymi poprzez umieszczonych w jej strukturach agentów bezpieki. Przypomnę, że było ich około 1800. Innym ich zadaniem było również dezintegrowanie związku.

Władze sugerowały również zagrożenie interwencją sowiecką. Oczywiście nigdy nie robiły tego wprost, ponieważ byłoby to złamaniem jednego z najsilniejszych tabu PRL. Jedną z metod tworzenia atmosfery grozy były nieustanne ćwiczenia wojsk państw Układu Warszawskiego, z największymi w historii tego sojuszu przeprowadzanymi pod kryptonimem „Zapad-81”.

Elementem propagandy ekipy Jaruzelskiego przed 13 grudnia było również kreślenie obrazu całkowitej zapaści systemu gospodarczego, szczególnie energetyki. Mówiono o ciągłych przerwach w dostarczaniu elektryczności spowodowanymi strajkami Solidarności i załamaniu dostaw żywności do miast. Według jednej z opowieści miało nawet dojść do przesiedleń ludności miast zagrożonych głodem na wieś.

Tego typu sugestie propagandowe oddziaływały na wielu ludzi. Wprowadzenie stanu wojennego i masowe internowania działaczy Solidarności pozbawiły cały ruch społeczny „głowy” i tym samym sprawiły, że skala protestów była ograniczona.

PAP: W Solidarności raczej nie przewidywano podjęcia przez władze akcji na tak masową skalę do jakiej doszło 13 grudnia 1981 r., ale dotychczasowe doświadczenia pokazywały, że władza zaostrza konflikty. Czy więc podjęto jakiekolwiek przygotowania do przeciwstawienia się jej?

Prof. Antoni Dudek: W Solidarności zdawano sobie sprawę, że może nastąpić taka forma uderzenia jak stan wojenny, choć raczej spodziewano się interwencji sowieckiej. Stan wojenny poprzedziło wiele fałszywych alarmów wzniecanych przez władze w celu osłabienia czujności działaczy Solidarności. Ta taktyka była skuteczna, co pokazuje reakcja na przekazaną im popołudniu 12 grudnia przez współpracującego z Solidarnością ppłk. Adama Hodysza informację o uruchomieniu przez władze akcji wprowadzania stanu wojennego. Część osób mówiła: „co możemy zrobić?”.

Oczywiście nie jest tak, że nie podjęto żadnych przygotowań. Przykładem jest tu wypłacenie przez Józefa Piniora i jego współpracowników pieniędzy z konta dolnośląskiej Solidarności. Gdzie indziej nie zdecydowano się na to. Można było również ukrywać sprzęt poligraficzny, ale zrobiło to bardzo niewielu podziemnych drukarzy. W niektórych zakładach wybrano tak zwane tajne komisje zakładowe, które miały przejąć kierowanie strukturami związku na wypadek aresztowania pozostałych działaczy. Skala takich przygotowań była jednak zbyt mała, aby podjąć jakikolwiek zorganizowany opór. Ruch społeczny, który stał się podziemną Solidarnością rodził się po 13 grudnia w dużej mierze spontanicznie i chaotycznie.

Należy jednak podkreślić, że niezależnie od okoliczności Solidarność wykluczała użycie siły w konfrontacji z władzą. Całkowicie nieprawdziwa była więc propaganda na temat tworzących się w Solidarności bojówek i magazynów broni. Ich ujawnienia nieustannie domagał się od przywódców PRL Leonid Breżniew, który rzeczywiście wierzył w ich istnienia i w to, że powstawały we współpracy z CIA. Jeśli już podejmowano jakieś przygotowania na wypadek bezpośredniej konfrontacji, to tylko po 13 grudnia, w takich miejscach jak kopalnia Wujek, gdzie górnicy spontanicznie wykorzystywali łomy i kilofy oraz budowali umocnienia przed atakiem służb bezpieczeństwa.

PAP: Jakie znaczenie dla przebiegu strajku miało aresztowanie szefa Solidarności w Kopalni Wujek, Jana Ludwiczaka?

Prof. Antoni Dudek: Jego aresztowanie tuż po północy 13 grudnia wzburzyło górników, ale nie było główną przyczyną strajku, który miał być wyrazem sprzeciwu wobec wprowadzenia stanu wojennego. Z pewnością zaufanie jakim go obdarzano wpłynęło na determinację strajkujących, choć i tak nie była ona tak wielka, jak protestujących przez wiele dni pod ziemią górników z kopalni Ziemowit i Piast. Tego rodzaju strajk to najbardziej radykalna forma protestu, a przez to najdłużej trwająca. Władze nie odważyły się posłać milicji głęboko pod ziemię, dlatego protesty trwały odpowiednio do 24 i 28 grudnia.

PAP: Czy jesteśmy w stanie odtworzyć mechanizm podejmowania decyzji o pacyfikacji strajku w Kopalni Wujek?

Prof. Antoni Dudek: Ten mechanizm był taki sam w niemal wszystkich zakładach, poza kopalniami Wujek i Manifest Lipcowy. W pozostałych do przerwania strajku wystarczała manifestacja siły i ostrzeżenia wygłaszane przez megafony przez prokuratorów wojskowych. Gdy to nie wystarczało szykowano się do sforsowania ogrodzenia zakładu w najsłabszym miejscu. Bramy były z reguły dobrze ufortyfikowane przez strajkujących. Wówczas miejsce to forsował czołg lub samochód pancerny i na teren zakładu wbiegała milicja, zomowcy i esbecy. Następowało błyskawiczne wyrzucenie strajkujących poza teren i aresztowanie komitetu strajkowego, którego skład była znany dzięki działającej w nim agenturze. Strajk był więc skończony a robotnicy następnego dnia, zgodnie z poleceniami władz przychodzili do pracy.

Wyjątkiem był wspomniane kopalnie, w których górnicy stawili opór. Po raz pierwszy do takiej sytuacji doszło 15 grudnia w Kopalni Manifest Lipcowy, ale tam nie było jeszcze zabitych. Rannych od kul zostało czterech górników. W Kopalni Wujek zomowcy nie byli sobie w stanie poradzić z górnikami stosując wyłącznie pałki i gaz łzawiący. W tej sytuacji dowodzący akcją ppłk MO Marian Okrutny zameldował do komendanta wojewódzkiego milicji płk. Jerzego Gruby, że konieczne jest użycie broni. Powstaje pytanie, na ile dokumenty z tego dnia zostały sfałszowane. Czytamy w nich, że otrzymał odpowiedź zakazującą wycofania się i obiecującą dosłanie środków chemicznych. Okrutny wedle dokumentów nie otrzymał rozkazu użycia broni. Pytanie więc, na ile dowódca plutonu specjalnego ZOMO chor. Romuald Cieślak podjął samodzielną decyzję o użyciu pistoletów maszynowych. Nie znamy więc dokładnego przebiegu wydarzeń i nie wyjaśnił go żaden proces sądowy. Po śmierci dziewięciu górników strajk w „Wujku” załamał się.

PAP: Co wiemy na temat tzw. szyfrogramu Kiszczaka? Czy wyraził w nim zgodę na użycie broni?

Prof. Antoni Dudek: Kiszczak w szyfrogramie upoważnił dowodzących akcją do użycia broni, jeśli ich zdaniem będzie tego wymagała sytuacja. W tym sensie ponosi on bezdyskusyjną odpowiedzialność za masakrę w „Wujku”. Nie wiemy, czy po meldunku Okrutnego Gruba skomunikował się z MSW w Warszawie, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby wówczas atakujące kopalnie siły wycofały się, otoczyły zakład i czekały na załamanie się strajku po najwyżej kilku dniach. Władze nie musiały pacyfikować tego strajku za wszelką cenę, tak jak nie zdecydowały się na pacyfikowanie kopalni Ziemowit i Piast. W moim przekonaniu wydarzenia w „Wujku" były zaplanowaną manifestacją siły mającą pokazać społeczeństwu, że władza nie cofnie się przed takimi działaniami wobec innych wygasających już strajków. 16 grudnia było już bowiem jasne, że operacja wprowadzenia stanu wojennego zakończyła się powodzeniem. Skala oporu była tak niewielka, że władze nie mogły mieć co do tego wątpliwości. Kosztem demonstracji siły było życie górników.

PAP: Skala represji wobec pozostałych górników była większa niż wobec innych protestujących przeciwko stanowi wojennemu...

Prof. Antoni Dudek: Za wszelkie protesty w formie strajków i demonstracji skazano prawomocnie kilkanaście tysięcy osób. Kary wynosiły od kilku miesięcy do 10 lat więzienia. Najwyższy wyrok zapadł w sprawie Ewy Kubasiewicz organizującej strajk w Wyższej Szkole Morskiej.

Ciężko powiedzieć, żeby represje wobec strajkujących w kopalniach były mniej lub bardziej ostre. Na Śląsku skala tych wydarzeń była po prostu większa, a co za tym idzie więcej osób wyrzucono z pracy. Z reguły nie spotykały ich inne represje, jeśli nie byli członkami komitetów strajkowych, których skazywano za organizowanie nielegalnych strajków lub jeśli nie byli szczególnie aktywni w trakcie strajków.

PAP: W propagandzie stanu wojennego strajkujący górnicy byli określani jako terroryści sprzeciwiający się prawu. W jakim stopniu faktyczny obraz tamtych wydarzeń przebijał się poza Śląsk, skoro komuniści wprowadzili blokadę informacyjną?

Prof. Antoni Dudek: W prasie podziemnej dość szybko, bo już w styczniu, pojawiły się dość dokładne opisy tamtych wydarzeń. Pamiętam, że sam czytałem relacje z pacyfikacji kopalń i raporty na temat ogólnej skali represji po 13 grudnia. Informowało o nich również Radio Wolna Europa na tyle na ile informacje mogły przedostać się na Zachód. To jednak nastąpiło dopiero po kilku tygodniach, gdy blokada informacyjna była najbardziej skuteczna, wcześniej wiedziano jedynie, że zginęło dziewięciu górników, bo o tym informowały władze.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)