Monika Drabek, jedna z organizatorek siedleckiego strajku obywatelskiego, ustawia przed pomnikiem poświęconym Józefowi Piłsudskiemu mikrofon, tablice z portretami księdza Jerzego Popiełuszki, Józefa Piniora i Lecha Wałęsy. Są też zdjęcia internowanych opozycjonistów, fragmenty z dekretu o stanie wojennym i obwieszczenie o strajku obywatelskim z 13 żądaniami, w tym dymisji rządu Beaty Szydło, rozdziału państwa od Kościoła, rezygnacji ze szkodliwej reformy edukacji i bezwzględnego utrzymania wolności zgromadzeń. Są gwizdki, dzwonki i trąbki. Jak się dobrze przyjrzeć, wszystkie w rękach kilku kobiet.
Kobiety, które robią hałas, przyjechały do Siedlec z Siemiatycz. A właściwie spod Siemiatycz, bo Elżbieta i Ewa mieszkają w Drohiczynie, Jolanta w Wólce Nadbużnej, Beata w Zajęcznikach, a Justyna z matką w Kolonii-Klimczycach. Niby blisko siebie, lecz gdyby nie sieć, pewnie nigdy by się nie spotkały. Jeszcze trzy miesiące temu nie znały się. Nawet o sobie nie słyszały. Zauważyły się na Facebooku, skrzyknęły i 3 października zorganizowały w Siemiatyczach czarny poniedziałek, protest przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Przyszło ponad 50 osób. Po niespełna trzech tygodniach zorganizowały kolejny. Już nie były anonimowe. W internecie wylała się na nie fala hejtu. Ktoś napisał, że ich babki pewnie zostały zgwałcone przez Sowietów i Niemców, ktoś inny nazwał posiadaczkami zdeformowanych mózgów, a jeszcze inny proponował im skrobanie kilka razy w miesiącu, żeby nie przenosiły złych genów. Czytały, że są z rynsztoka, żeby założyły ciepłe majtki, bo im się macice przeziębią. Nie mogły uwierzyć, że można aż tak nienawidzić.
Jedną z hejtujących okazała się dyrektorka siemiatyckiego
przedszkola, więc Justyna skontaktowała się z prawnikiem, napisały skargę, sprawą zajęło się kuratorium. Nie chciały, by ktokolwiek poniósł karę, ale żeby nie działał bezrefleksyjnie, żeby choć przez chwilę zastanowił się nad tym, co robi.
Ale hejt je zjednoczył. Przyjęły go, odparły i zrozumiały, że nadal chcą się spotykać, rozmawiać i działać. Z tej perspektywy hejt odegrał pozytywną rolę. Ale też uświadomił im, że do protestów nikogo nie można namawiać. Każdy musi zdecydować za siebie, bo, jak się okazuje,
protesty wiążą się z ryzykiem. Tym większym, im mniejsza miejscowość.
13 grudnia 1981 r. było mroźnie i śnieżnie. 35 lat później śniegu nie ma, ale temperatura w Siedlcach też spadła kilka stopni poniżej zera. Setka ludzi na skwerze Niepodległości przytupuje dla rozgrzewki.
Setka, niby niewiele, ale Drabek tłumaczy, że jak na Siedlce to całkiem dużo. Co prawda Siedlce są cztery razy większe od Siemiatycz, ale to nie Warszawa, w Siedlcach trudno o anonimowość. Przypomina, że przed protestem przeciwko reformie edukacji jedna z
radnych PiS oficjalnie zapytała na komisji oświatowej, czy przewodniczący komisji i naczelnik wydziału edukacji wiedzą, ilu nauczycieli wybiera się na demonstrację do Warszawy. I czy dyrektorzy szkół prowadzą listy z imionami i nazwiskami tych, którzy chcą jechać. Ludzie boją się o pracę, więc nie ma się co dziwić, że są ostrożni. To, że dzisiaj przyszło tyle osób, uważa za sukces.
Mogło być jeszcze lepiej, ale grupa siedleckich działaczy pojechała na marsz do Warszawy. Dotarły do nich sygnały, że kontrdemonstracja zwolenników PiS-u będzie chciała zatrzymać w stolicy marsz KOD-u, więc pojechali ich wspomóc. Bo i tak następnego dnia wszyscy będą mówić i pisać tylko o tym, co było w Warszawie. Stolica najważniejsza. To z jej perspektywy wszyscy będą oceniać, czy marsze się udały, czy nie. Więc pojechali. Trudno, trzeba sobie radzić bez nich.
Zaczynają. Przedstawicielka Nowoczesnej mówi o fałszowaniu przez PiS historii. Beata z Siemiatycz o zawłaszczaniu Polski przez PiS. Monika Drabek czyta z obwieszczenia strajku obywatelskiego, że dobro Polski i jej mieszkańców powinno być podstawową troską rządzących. I że, niestety, od roku działania PiS uderzają w kolejne gwarancje demokratycznego państwa prawa oraz w interes obywateli, choć konstytucja stanowi, że władza zwierzchnia należy do narodu. Kończy odczytaniem 13 postulatów. Po każdym skromny tłum skanduje hasła.
Za chwilę wszyscy wezmą tablice, zdjęcia, uformują niewielki pochód i pójdą ze skweru Niepodległości przed pomnik Tadeusza Kościuszki. Tam 13 grudnia 1981 r. spotkali się siedleccy opozycjoniści. 35 lat później też spotka się opozycja. Z perspektywy ciągłości historycznej i tradycji to bardzo dobre miejsce.
Przez dwie poprzednie kadencje w Siedlcach PiS rządził ramię w ramię z PO. To, co nie udało się na szczytach władzy, udało się na dole. Politycy dogadali się i – jak zgodnie twierdzą – razem zrobili wiele dobrego.
Krzysztof Chaberski, przewodniczący koła PO w Siedlcach, mówi, że współpraca zaczęła się psuć po katastrofie smoleńskiej. Zaczęło się od tego, że radni Platformy wyszli z sesji, na której radni PiS chcieli przegłosować decyzję o budowie w Siedlcach pomnika Lecha Kaczyńskiego. Potem było już tylko gorzej. Spór podsyciła m.in. Krucjata Różańcowa, która w każdą pierwszą niedzielę miesiąca wychodzi z modlitwami na siedlecką ulicę. Co miesiąc, podczas gdy demonstranci strajku obywatelskiego dostali pozwolenie tylko na przemarsz chodnikiem. Ale nie ma się co dziwić, mówią uczestnicy protestu, to cecha tego rządu. Nie liczą się z nikim i niczym. Najlepszym przykładem reforma edukacji, przeciwko której protestują samorządy, nauczyciele, związki zawodowe. I co? Nic.
Tego argumentu Dariusz Dybciak nie rozumie. Bo akurat jeśli chodzi o edukację, Siedlce mają dobre doświadczenia. Ponad 20 lat temu jako jeden z pierwszych samorządów w Polsce przejęli szkoły podstawowe. Wtedy jeszcze nie trzeba było tego robić. Ale oni zrobili, bo uznali, że edukacja to rzecz ważna, najlepiej więc samemu o nią zadbać. Doświadczenie pokazuje, że dobra szkoła to lepsza przyszłość dzieci. I miasto nie ma się czego wstydzić. Absolwenci siedleckich szkół studiują nie tylko na najlepszych polskich uniwersytetach, ale i za granicą.
Teraz też, jak zapewnia Dybciak, miasto jest do reformy przygotowane. Nikt nie będzie zwalniał nauczycieli. Z budynkami też nie ma problemu. Może drobne prace adaptacyjne, to wszystko. Reforma sprawi, że powrócą do stanu poprzedniego, sprzed ostatniej reformy, kiedy w Siedlcach było 12 szkół podstawowych. Więc o co ten cały szum?
Dybciak uważa, że protesty przeciwko reformie biorą się ze złej perspektywy. Większość ocenia ją z perspektywy Warszawy. A to – jak szczerze mówi – gówniana perspektywa. Tu, na dole, w odróżnieniu od tego tam, na górze, wiele rzeczy wygląda inaczej.
Józef Kapaon, magister filozofii chrześcijańskiej, przyjechał na siedlecki strajk obywatelski ze Strachówki. Na zaproszenie Moniki Drabek. Stanął przed mikrofonem z notatkami, które robił 35 lat temu. Powspominał chwilę, jak zakładał Solidarność w swojej gminie. Przypomniał strajki okupacyjne, zebrania w remizach ochotniczej straży pożarnej i 13 grudnia, który zastał go ze strajkującymi studentami na Jasnej Górze.
Ale nie przyjechał po to, by wspominać. Przyjechał, bo z jego perspektywy, choć nie jest to perspektywa warszawska, likwidacja gimnazjów to błąd. Przez całe lata uczył młodzież. Zna problem. Przez lata patrzył, jak gimnazja rozwijają się, zmieniają, jak dzięki nim wyrównują się szanse wiejskich dzieci. Kapaon nazywa je katedrami światła. Teraz zgasną. Więc Kapaon pójdzie w proteście sprzed pomnika Piłsudskiego przed pomnik Kościuszki, zaśpiewa hymn Polski, zapali symboliczną świeczkę i dołoży do pozostałych, które ułożą się w symboliczną datę 13 XII. Żeby nie miał sobie nic do zarzucenia.
Pójdzie razem z kobietami z Siemiatycz, które chcą pokazać, że ci, którzy zdecydowali o wyniku ostatnich wyborów, to nie wszyscy, może nawet nie większość. Że są ludzie, którzy myślą inaczej i mają prawo to głosić. Dlatego kiedy Beata podeszła do mikrofonu, mówiła głównie o prawie do zgromadzeń, do wyrażania poglądów. Choć mówiła też, że wcale nie chce protestować, stać dziś tutaj, przed pomnikiem Piłsudskiego, na zimnie. Że wolałaby być teraz w domu, z rodziną. Ale czasami trzeba.
To prawda, że nie chcą tylko protestować. Ostatnie tygodnie uświadomiły im, że bardziej zależy im na działaniach i aktywizowaniu kobiet niż na protestach. Tym bardziej że od kiedy zrozumiały, że nie są osamotnione, że mogą na siebie liczyć, pomysły rodzą się łatwiej.
Od stycznia zaczną przygotowania do rocznicy przyznania kobietom praw wyborczych. Uważają, że walka o te prawa nie została zakończona, że trzeba ją wciąż prowadzić. Chcą więc zorganizować spotkania z kobietami, które mogą inspirować inne kobiety. Planują o nich cykl artykułów w lokalnej prasie.
Przy okazji chcą lokalnym władzom uświadomić, że czasy się zmieniają, a wieś tego nie zauważa. Że być może kiedyś było tak, że na wsiach zostawali ci, którzy musieli, nie mieli innego wyjścia, bo nie daliby sobie rady w mieście. Dziś jest inaczej. Dziś wieś wybiera się świadomie. Tu otwiera się firmy, rozwija je, a w wiejskich ośrodkach kultury wciąż jedyną propozycją dla mieszkańców jest kurs wycinania serwetek. Albo robienia mydła. Wieś nie nadąża za zmianami, podobnie jak urzędy i urzędnicy, i trzeba to zmienić. One się o to postarają.
Czują, że stanowią wiejską awangardę. Chyba lubią tak o sobie myśleć, dobrze się z tym czują. Z ich perspektywy tak to właśnie wygląda. Więc kiedy z Józefem Kapaonem układały pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki zapalone znicze, myślały, że fajnie by było, gdyby ten przyjazd do Siedlec był ostatnim. Bo to by oznaczało, że ich plany choć w części udało się zrealizować. A o to przecież w tym wszystkim chodzi.
Setka, niby niewiele, ale Monika Drabek tłumaczy, że jak na Siedlce to całkiem dużo. Bo to nie Warszawa, tu trudno o anonimowość. Przypomina, że przed protestem przeciwko reformie edukacji jedna z radnych PiS zapytała na komisji oświatowej, ilu nauczycieli wybiera się na demonstrację do stolicy. I czy dyrektorzy szkół prowadzą listy z nazwiskami tych, którzy chcą jechać