- Wzrost średniego wynagrodzenia z 5,5 tys. zł brutto do 8,5 tys. zł w ledwie 4 lata nie zaburza naszego rynku pracy ani nie osłabia konkurencyjności– mówi Anna Wojtyniak-Stefańska, ekonomistka z PKO Bank Polski.
To przede wszystkim efekt rozwiązań regulacyjnych wprowadzonych w 2024 r. Płaca minimalna została ustawowo podniesiona w styczniu z 3.600 zł do 4.242 zł, a w czerwcu do 4.300 zł. Łącznie to wzrost w ciągu roku średnio o prawie 20 proc. Podwyżki administracyjne w sferze budżetowej to kolejne 20 proc., a dla nauczycieli – 30 proc. Tak wyraźny wzrost wynagrodzeń administracyjnych nie tylko rzutuje na dane, ale też zwiększa chęć pracowników z sektora prywatnego do upominania się o podwyżki. Presja płacowa rosła, więc pracodawcy prywatni – którzy w wielu gałęziach gospodarki nadal odczuwali trudności ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników – niejako musieli podnosić pensje.
Z czynników gospodarczych największą rolę odgrywała podwyższona inflacja, która – rzeczywiście początkowo podbijała też wyniki finansowe firm – ale też wzmagała presję płacową ze strony pracowników i stała za tak dużą skalą podwyżek administracyjnych płac. Biorąc pod uwagę, że w listopadzie inflacja wyniosła 4,7 proc., to realny wzrost wynagrodzeń wyniósł nie 10,5 proc., a prawie 5,5 proc.
Ostatnie dostępne dane z gospodarki narodowej za III kwartał pokazały jeszcze wyższy wzrost w ujęciu rocznym, na poziomie ok. 13,5 proc., a przeciętne wynagrodzenie wynosiło 8,2 tys. zł. Dane o rozkładzie wynagrodzeń pokazują jednak, że mediana wynagrodzeń, która wyniosła wówczas niecałe 6,5 tys. zł brutto jest wyraźnie niższa niż przeciętne wynagrodzenie, co oznacza, że połowa Polaków zarabia zauważalnie mniej niż ta średnia. Sygnały anegdotyczne wskazują, że część osób zatrudnionych za płacę minimalną może część swojego faktycznego wynagrodzenia otrzymywać „pod stołem”, ale jaka jest skala tego zjawiska, tego w pełni nie wiemy.
W tym kontekście trzeba patrzeć na płace w ujęciu realnym i faktycznie w III kwartale ten rozdźwięk pomiędzy dynamiką płac a konsumpcji był zaskakujący. Tłumaczymy to potrzebą odbudowywania przez Polaków swoich oszczędności, w szczególności w warunkach dodatnich realnych stóp procentowych. Stąd zwiększona skłonność, by dużą cześć zarobków, szczególnie tych po podwyżkach, przeznaczać na budowanie poduszki finansowej. Dane o sprzedaży detalicznej pokazały jednak wzrost w III kwartale średnio o 1,5 proc., co nie koresponduje z tak słabym wynikiem konsumpcji, która wzrosła o zaledwie 0,3 proc. Co więcej z danych kartowych – czyli tego, co możemy wywnioskować na podstawie zagregowanych danych o transakcjach z kart płatniczych – wynika, że jeszcze silniej niż wydatki na towary rosną wydatki na usługi. To również pokłosie okresu pandemicznego i post-pandemicznego, gdy więcej kupowaliśmy towarów, a mniej korzystaliśmy z usług. Dziś ta struktura wydatkowania nadrabia zaległości z tamtego okresu.
Dane GUS pokazują, że takich pracowników jest nieco ponad 600 tys., dane ZUS – że ok. 1,2 miliona. W tym drugim przypadku dane uwzględniają również tych zatrudnionych na umowy cywilno-prawne. Najwięcej na rynku pracy od lat jest Ukraińców, ale jeśli chodzi o dynamiki, to najszybciej rośnie liczba pracowników z pozostałych kierunków – w tym z dalekiej Azji – i w tym przypadku wzrost liczby ubezpieczonych jest dwucyfrowy, podczas gdy w przypadku ubezpieczonych w ZUS Ukraińców ta roczna dynamika wynosi ostatnio w ok. 3,5 proc. Najsilniejszy wpływ wydatków uchodźców z Ukrainy na dynamikę konsumpcji i PKB był w II kwartale 2022 r., natomiast obecnie ten wpływ jest raczej marginalny.
Nadal jesteśmy gospodarką konwergującą i nadganiamy dystans dzielący nas od najbardziej rozwiniętych krajów UE. Z tego powodu tempo wzrostu cen, ale i wynagrodzeń, z założenia może być wyższy niż w krajach wysoko rozwiniętych. Skala wzrostu PKB Polski od pandemii była najszybsza na tle regionu, ale też plasowała nas wśród najdynamiczniejszych gospodarek UE. To, co może zacząć niepokoić w kontekście międzynarodowej konkurencyjności, to fakt, że na tle gospodarek UE mocno wyróżnia nas wysoki poziom ustawowego wynagrodzenia minimalnego w relacji do średniej pensji – który przekracza już 50 proc. i pod tym względem stawia nas w pierwszej trójce krajów UE. Mimo tego wyraźnego wzrostu minimalnych wynagrodzeń z ostatnich lat wciąż od strony kosztowej jesteśmy krajem relatywnie tanim dla gospodarek „starej Europy”, szczególnie biorąc pod uwagę wysokie kwalifikacje naszych pracowników. Niepokoić może natomiast to, że na tle płacy minimalnej w regionie, np. w Czechach czy Słowacji, polski pracownik stał się relatywnie droższy.
Spodziewamy się, że tempo nominalnych wynagrodzeń znacznie spowolni - wg naszych analiz średniorocznie wzrost nieznacznie przekroczy 7 proc. zarówno w przypadku sektora przedsiębiorstw, jak i gospodarki narodowej. Osłabną bowiem czynniki, które napędzały wzrost płac w tym roku – zgodnie z założeniami rządowymi płaca minimalna w 2025 r. wzrośnie o 8,5 proc., a wynagrodzenia w sferze budżetowej o 5 proc. Również skłonność sektora prywatnego do podwyżek będzie mniejsza, co widać chociażby w badaniach ankietowych prowadzonych przez NBP. Wynika z nich, że w horyzoncie kwartału jedynie 3 proc. firm planuje podwyżki pensji przekraczające 10 proc., a zdecydowana większość firm, bo 2/3, o 5-10 proc.
Patrząc na średnią wieloletnią nominalny roczny wzrost wynagrodzeń o 7 proc. to nadal jest solidny wynik, natomiast biorąc pod uwagę podwyższoną inflację wzrost siły nabywczej będzie mniej spektakularny. Prognozujemy, że w całym 2025 r. inflacja wyniesie średnio 4,4 proc., co oznaczałoby, że z grubsza rzecz ujmując realnie pensje wzrosną średnio o ok. 3 proc.
Stopa bezrobocia w Polsce jest faktycznie jedną z najniższych w UE, obok Czech i Malty. Czynnikiem, który wspiera niski poziom stopy bezrobocia są – co może się wydawać pewnym paradoksem – negatywne trendy demograficzne. W okresie dekoniunktury malejący zasób siły roboczej ograniczał skłonność firm do redukcji zatrudnienia, czyli hamował wzrost liczby bezrobotnych. Czasem mówiliśmy wręcz o „chomikowaniu” pracowników. Z kolei w okresie dalszego ożywienia demografia będzie ograniczała spadek stopy bezrobocia, ze względu na malejącą liczbę osób aktywnych zawodowo, która stanowi mianownik tego wskaźnika. Prognozy dotyczące podaży pracy są jednoznacznie negatywnie i wskazują, że co roku Polsce ubywać będzie ponad 100 tys. osób w wieku produkcyjnym.
Wychodząc poza czynniki demograficzne od kilku kwartałów obserwowaliśmy ograniczony popyt na pracę, widoczny w spadku liczby wakatów. Nie miało to jednak silnego przełożenia na stopę bezrobocia, być może również dlatego, że sygnały z badań koniunktury, np. ankiety PMI, wskazywały, że redukcja zatrudnienia dotyczyła niezapełniania wakatów po pracownikach odchodzących na emeryturę lub tych, którym kończyły się kontrakty krótkoterminowe. Ostatnie dane za III kwartał pokazały już wzrost liczby wakatów, a stopniowego ożywienia popytu na pracę spodziewamy się w 2025 r. W przyszłym roku spodziewamy się kontynuacji ożywienia gospodarczego, prognozujemy, że PKB wzrośnie w I kwartale o 3,1 proc., a w II o 3,3 proc a w całym roku o 3,5 proc. W ślad za pobudzeniem gospodarki powinno nastąpić delikatne ożywienie popytu na pracę, skutkujące lekkim spadkiem stopy bezrobocia w 2025 r., średniorocznie nieznacznie poniżej poziomów obserwowanych ostatnio.