Wojskowi eksperci przestrzegają polityków przed wysyłaniem żołnierzy zawodowych do usuwania skutków powodzi, choć przepisy na to pozwalają.

W ramach operacji „Feniks” do pomocy na zalanych terenach ma być zaangażowanych łącznie ponad 25 tys. wojskowych (żołnierzy zawodowych i niezawodowych).

– „Feniks” to wieloetapowa i wielomiesięczna operacja związana z naprawianiem skutków powodzi i podtopień na całym obszarze objętym klęską żywiołową, ale również w miejscach, w których oddziaływanie powodzi nastąpiło. Wojska będą obecne tam do momentu, do kiedy będzie to potrzebne. Pan generał w swoim rozkazie dotyczącym operacji „Feniks” określił czas jej trwania do końca tego roku, ale zawarliśmy tam możliwość jej przedłużenia. Operacja ta będzie miała na celu przywracanie normalności i odbudowę tych miejsc, które zostały zniszczone – poinformował podczas poniedziałkowej konferencji Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier, szef Ministerstwa Obrony Narodowej.

Wśród niektórych żołnierzy zawodowych pojawiły się jednak wątpliwości, czy przełożeni mogą wysyłać ich np. do sprzątania ulic z błota. Przepisy w tym zakresie wydają się precyzyjne. Zgodnie z art. 11 ust. 3 ustawy z 11 marca 2022 r. o obronie Ojczyzny (t.j. Dz.U. z 2024 r. poz. 248) siły zbrojne mogą brać udział m.in. w zwalczaniu klęsk żywiołowych i likwidacji ich skutków.

Wojsko jako tania siła robocza

– Wojsko za PRL było, i jak widać, obecnie jest traktowane jako tania siła robocza. Żołnierze zawodowi mogą sobie ponarzekać na takie decyzje, ale jak przyjdzie rozkaz, to trzeba go wykonać. Sprzeciw wiązałby się z postępowaniem dyscyplinarnym połączonym nawet z wydaleniem z armii – mówi Waldemar Skrzypczak, gen. broni w stanie spoczynku, były wiceminister MON. – Premier do tego zadania powinien wyznaczyć wyspecjalizowane firmy sprzątające, które powinny być opłacone z budżetu. A wojskowi powinni skupić się np. na zbudowaniu przeprawy lub też zapewnieniu ochrony – dodaje.

Sami zainteresowani przyznają, że jest problem.

– Na razie od nas ma jechać 12 żołnierzy pułku ochrony. Mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy, aby wysyłać na południe żołnierzy określanych tzw. sprzętowcami. I tak już część z nas jeździ cyklicznie chronić granicy, a musimy się przecież szkolić i być w pełnej gotowości – mówi dowódca drużyny z pomorskiej jednostki wojskowej nr 3936 (dane do wiadomości redakcji).

Podobnego zdania są inni eksperci wojskowi.

– Problem w tym, że takie przerzucanie wojska w inne miejsce niesie za sobą wiele zagrożeń, łącznie z problemem utrzymania ciągłej gotowości do obrony państwa, a jest to konstytucyjne zadanie sił zbrojnych – mówi Roman Polko, gen. dyw. w stanie spoczynku i były dowódca GROM.

Żołnierze mają inne obowiązki

Przywołuje też art. 25 ust. 9 ustawy z 26 kwietnia 2007 r. o zarządzaniu kryzysowym (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 122 ze zm.). Zgodnie z nim bowiem użycie oddziałów sił zbrojnych w sytuacji kryzysowej nie może zagrozić ich zdolności do realizacji zadań wynikających z Konstytucji RP i ratyfikowanych umów międzynarodowych. Eksperci mają tu jednak wątpliwości, czy takie decyzje, jak operacja „Feniks”, naruszają cytowany przepis. Podkreśla również, że żołnierze od prawie trzech lat w dużej mierze wyręczają Straż Graniczną przy ochronie granicy z Białorusią, która nie jest przecież zagrożona militarnie.

– Apeluję do polityków, aby w takie zadania jak sprzątanie po powodzi nie angażować żołnierzy zawodowych – mówi Roman Polko.

Żołnierze zawodowi pytają też, dlaczego wraz z nimi nie zajmują się sprzątaniem inne służby, np. policja.

– Policjantów po prostu brakuje i nawet nie mamy odpowiedniego munduru do tych zadań. Nawet jeśli oddelegowaliby mnie do takich zajęć, to odmówiłbym, bo to nie jest w zakresie moich obowiązków – mówi policjant z Kalwarii Zebrzydowskiej. – Zawsze takie zadania realizowało wojsko i nie widzę powodu, aby miało się to zmieniać – podkreśla. ©℗