- Naukowcy są zmęczeni ciągłymi reformami. Szczególnie że towarzyszył im język krytyki wobec badaczy. Dla mnie to jest niepojęte, aby minister dokonywał deprecjacji obszaru, którym się zajmuje - mówi dr hab. Maciej Gdula, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.

Nadal nie zostało podpisane rozporządzenie, które zapewni 30 proc. podwyżki dla nauczycieli akademickich, naukowców i doktorantów…
ikona lupy />
dr hab. Maciej Gdula, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego / Materiały prasowe / fot. Materiały Prasowe

Zależy nam na tym, aby stało się to jak najszybciej. Myślę, że będzie to pod koniec lutego lub na początku marca. Cały polski świat naukowy na to czeka. Przez osiem lat trwało głodzenie naukowców. Czas wreszcie z tym skończyć.

Rektorzy i pracownicy uczelni publicznych podkreślają, że to jest dla nich rodzaj kroplówki, a wynagrodzenia w szkolnictwie wyższym powinny znacznie wzrosnąć. Czy planują państwo zmianę zasad naliczania wynagrodzeń dla nauczycieli akademickich?

Jesteśmy otwarci na dyskusję. Będziemy się wsłuchiwać w głos rektorów, ale także pracowników naukowych i administracyjnych oraz związków zawodowych. Teraz jednak priorytetem jest szybkie podwyższenie płac, a dopiero potem możemy rozmawiać o zmianie zasad. Zdajemy sobie sprawę, że podwyżki nie są na miarę oczekiwań środowiska naukowego. To jednak ważne, bo wyznaczamy kierunek, w jakim będziemy zmierzać. Oburzające jest to, że obecnie asystenci na uczelniach publicznych, których jest ok. 12 tys., zarabiają płacę zbliżoną do pensji minimalnej. To nie jest konkurencyjna pensja.

Środowisko naukowe domaga się powiązania wynagrodzeń naukowców ze średnią płacą w gospodarce. Dzięki temu pensje rosłyby niezależnie od decyzji politycznej. Dotychczas często Ministerstwo Finansów nie znajdowało na podwyżki na uczelniach publicznych pieniędzy w budżecie. Czy rozmawiają państwo o podwyższeniu PKB na szkolnictwo wyższe i naukę do 3 proc.?

W zasadzie do tej pory było tak, że politycy zgadzali się, iż trzeba przeznaczać więcej pieniędzy na naukę, badania i rozwój oraz inwestycje w edukację wyższą, ale jednocześnie, kiedy przychodzi co do czego, nauka nie jest postrzegana jako wydatek pierwszej potrzeby, a nawet – tak jak było, gdy rządziła poprzednia ekipa – naukowcy są postrzegani jako wrogowie. Jeżeli nie będzie większego nacisku społecznego, aby zwiększyć wydatki na naukę, to będzie bardzo trudno znaleźć dodatkowe pieniądze w budżecie. To, że w poprzednich budżetach nie było zapewnionych radykalnie wyższych nakładów na naukę, to jest też dowód na to, jak kolosalną porażką była reforma szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina wprowadzona w 2018 r. Zakładała ona, że dzięki zmianie zasad do nauki napłyną dodatkowe pieniądze. Miała być wielkim kołem zamachowym gospodarki. Nic takiego się nie stało. Wówczas mówiono, że zmiany są potrzebne, bo polscy naukowcy są słabi, nie nadążają za światem, nie są konkurencyjni. Moim zdaniem efektem tej nagonki jest to, że na naukę nie ma pieniędzy, bo ani politycy, ani społeczeństwo nie czują potrzeby wydawania na naukę. Teraz stoi przed nami ogromne wyzwanie, aby odbudować status nauki.

Jak to osiągnąć?

Polscy naukowcy naprawdę są bardzo dobrzy, prowadzą badania na wyśmienitym poziomie zarówno w naukach ścisłych, jak i w humanistyce. Uczestniczą w ważnych dyskusjach – kulturowych, społecznych, politycznych. Stawiam sobie za cel na najbliższe cztery lata, aby społeczeństwo się o tym dowiedziało. Moim priorytetem jest wzmocnienie popularyzacji nauki, pokazanie tych osiągnięć, które już mamy, a także nagłośnienie tego, co robią naukowcy, odbudowanie ich pozycji. Bez tego nigdy nie będziemy mieli szans na uzyskanie większych nakładów na naukę. Politycy niestety często deklarują, że są za, ale potem się nic nie dzieje. Chciałbym, aby była taka presja społeczna na polityków, aby tych pieniędzy było więcej.

Ale przecież naukowcy nie wyjdą na ulicę i nie zaczną palić opon…

Związkowcy są od tego, aby wywierać presję, ale mam na myśli zupełnie coś innego, czyli wzmocnienie roli popularyzacyjnej. Przykładowo narzekamy, że debata publiczna jest gorszej jakości, tymczasem wyższy poziom mogą zapewnić naukowcy. Celem ministerstwa będzie zapewnienie pieniędzy na prowadzenie szybkich badań na ważne społecznie tematy, aby mogli oni szybciej reagować. Jest sporo naukowców, którzy podejmują te wyzwania, czyli badają różne zjawiska, które są istotne dla debaty publicznej, np. sytuację na granicy czy związki między używaniem mediów społecznościowych a dobrostanem psychicznym dzieci i młodzieży. Dlatego resort musi wspierać tych badaczy i pomagać w tworzeniu wiedzy, która będzie zasilać debatę publiczną wiedzą, a nie tylko emocjami i stereotypami.

Czy w takim razie jest planowana reforma systemu grantowego, np. Narodowego Centrum Nauki (NCN), Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR)?

Planujemy na pewno zwiększyć budżet NCN jeszcze w tym roku o 200 mln zł. Pieniędzy na badania podstawowe jest za mało. Są też środki, którymi dysponuje ministerstwo, i tutaj właśnie trwa audyt dotyczący tego, na co były do tej pory wydawane pieniądze będące w dyspozycji ministra. I tak np. jest 100-milionowy program wsparcia mleczarstwa, co jest niezwykle kontrowersyjnym pomysłem. Taki program nie powinien być finansowany ze środków własnych ministra, tylko z NCBiR. To jest jakieś zaburzenie logiki działania systemu.

Wspomniał pan o tym, że ocenia pan reformę Gowina z 2018 r. jako porażkę. Czy w takim razie resort myśli o własnej reformie?

Moim fundamentalnym zarzutem jest to, że ta reforma całościowo doprowadziła do obniżenia statusu nauki polskiej. Jeżeli coś się reformuje, to za tym powinny pójść większe pieniądze. Jednym z elementów reformy jest ewaluacja jakości działalności naukowej uczelni i instytutów. Teraz liczymy, ile pieniędzy zostało przeznaczonych na ewaluację. Została stworzona rozdęta biurokracja w systemie, do którego nie trafiło znacząco więcej pieniędzy. Stworzono system, którym łatwo było ręcznie sterować, minister Przemysław Czarnek zmieniał przecież decyzje w sprawie przyznanej kategorii naukowej w ramach ewaluacji. W tym systemie zabrakło bezpieczników. To nie znaczy jednak, że reformę należy wyrzucić do kosza. Trzeba się zastanowić nad tym, jak ją spokojnie zmieniać. Zdajemy sobie bowiem sprawę z tego, że naukowcy dzisiaj są zmęczeni ciągłymi reformami. Szczególnie że towarzyszył im język krytyki wobec naukowców płynący z samego ministerstwa, czyli od ludzi, którzy powinni ich wspierać. Dla mnie to jest niepojęte, niewyobrażalne, aby minister dokonywał deprecjacji obszaru, którym się zajmuje. Czy ktoś słyszał o ministrze rolnictwa atakującym rolników albo o ministrze obrony deprecjonującym żołnierzy? Dlatego dzisiaj postrzegam rolę ministra jako wsparcie dla naukowców, tak aby wzmocnić ich rolę w społeczeństwie, a reguły, które się tworzy, są od tego, aby wspomóc to, co jest wartościowe w nauce, a nie, aby wymuszać coś na naukowcach. Dlatego będziemy oceniać bardzo dogłębnie różnorodne skutki tej reformy. Są jeszcze inne negatywne efekty reformy Gowina.

Jakie?

Niestety docierają do mnie bardzo niepokojące informacje płynące ze świata nauki, dotyczące stosunków pracy na uczelniach. Mamy do czynienia ze skandalami, takimi ja ten na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, gdzie rektor, też dzięki ustawie z 2018 r., prowadzi bardzo brutalną politykę kadrową, wyrzucając związkowców z pracy. Jest bardzo wiele przykładów na to, że stosunki pracy na uczelniach się pogorszyły. Naukowcy stracili też radość z prowadzenia działalności naukowej, jest bardzo wiele osób, które odchodzą ze świata nauki, idą na urlopy itd., mają poczucie, że to już nie jest to, na co się pisali, rozpoczynając karierę naukową. Ponadto mamy coraz mniej chętnych, aby być naukowcami. Na studiach doktoranckich mieliśmy 40 tys. doktorantów, a teraz w szkołach doktorskich mamy zaledwie ok. 20 tys. To jest niepokojące. Zwolennicy nowego systemu powiedzą, że wynika to z tego, iż są to dobrzy naukowcy, którzy na pewno obronią doktoraty.

Właśnie taki był cel szkół doktorskich, aby zwiększyć odsetek osób, które uzyskają stopień doktora…

Na razie jest za wcześnie, aby to ocenić. Mam nadzieję, że tak będzie. Ten rok będzie pierwszym, kiedy będziemy mogli to ocenić. Ale już teraz rektorzy sygnalizują, że mają trudności ze znalezieniem pracowników.

Wspomniał pan, że ewaluacja była ręcznie sterowana. Że zabrakło bezpieczników. Czy w takim razie resort planuje wprowadzić zmiany w zasadach ewaluacji?

Prace trwają. Nie chcemy wprowadzać zmian w szybki i nieprzemyślany sposób ani zmieniać reguł gry w jej trakcie. Modyfikacje, które obejmą trwającą ewaluację, będą przede wszystkim dotyczyć wykazu czasopism.

Natomiast jeżeli chodzi o kolejne ewaluacje, to powstaną dobre, nowe reguły, które uwzględnią przede wszystkim specyfikę uprawianej dyscypliny – różnie naukę uprawia się w dziedzinach ścisłych, technicznych, społecznych czy humanistycznych. To jest krok w dobrym kierunku. Zastanawiamy się także, jaką wagę w ogólnej ocenie dla placówki powinno mieć każde z kryteriów ewaluacji. Czy do trzech istniejących kryteriów nie powinno zostać dodane kolejne, dotyczące jakości zatrudnienia, obejmujące istnienie polityk równościowych i dbanie o dobrostan pracowników. Ale będzie to dyskutowane ze środowiskiem akademickim. Musimy też pamiętać o dydaktyce. Teraz jest tak, że z uwagi na ostatnie reformy dydaktyka została zepchnięta na drugi plan, jest o wiele mniej ceniona niż produkcja wiedzy. Nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy, ponieważ dydaktyka na wyższych uczelniach to jest właśnie prowadzenie badań razem ze studentami. Chcemy też zwiększyć atrakcyjność studiowania.

Jakie zmiany prostudenckie przewiduje ministerstwo?

Chcemy wesprzeć studentów socjalnie. Tak, aby mogli się skupić na studiowaniu. Teraz często muszą łączyć kształcenie z pracą, aby móc się utrzymać. To problem zwłaszcza tych studentów, którzy muszą wyjechać na studia do innego miasta. Dlatego zależy nam na inwestowaniu w akademiki.

A co ze zmianami w zasadach przyznawania pomocy materialnej na studiach?

Od października, czyli od nowego roku akademickiego, wzrośnie próg dochodowy uprawniający studenta do uzyskania stypendium socjalnego. Ten próg będzie wynosił 1570,50 zł (netto) na osobę w rodzinie i będzie o ok. 20 proc. wyższy niż teraz. Do tego będzie wzrastał wraz ze wzrostem płacy minimalnej. Dzięki temu więcej osób będzie dostawało stypendium i w tym kierunku chcemy podążać. W ministerstwie codziennie spotykamy się ze środowiskiem akademickim i analizujemy, jakie zmiany wprowadzić w ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, by jak najskuteczniej wspierać studentów.

A czy wreszcie dojdzie do reformy Polskiej Akademii Nauk?

Tak, planujemy reformę ustroju PAN. To jest wielkie wyzwanie, bo to niezwykle ważna instytucja, gromadząca wyjątkowych naukowców, o wyjątkowych kompetencjach, prowadząca badania na światowym poziomie, np. w naukach ścisłych, oraz niezwykle ważne badania dotyczące polskiej kultury, np. literackie. Jednocześnie jest to instytucja ciągle borykająca się z problemami finansowymi, której struktura jest niefunkcjonalna i z której nikt nie jest zadowolony. Musimy ten ustrój zreformować i to jest zadanie na ten rok.

Do tej pory, mimo że już kilka projektów nowej ustawy o PAN zostało opracowanych, żaden nie wszedł w życie…

To prawda i koronny dowód na to, że w PAN trudno jest pogodzić sprzeczne interesy. Gdyby było inaczej, już dawno mielibyśmy jakąś kompromisową ustawę. Trzeba wypracować rozwiązania, które przywrócą tej instytucji znaczenie społeczne, łącznie z wpływem na polityków, a przy tym pozwolą zachować wysoki poziom prowadzonych badań podstawowych. Nie będzie pewnie łatwo, ale nie boimy się trudnych wyzwań. ©℗

Rozmawiała Urszula Mirowska-Łoskot