Tak
W mojej ocenie tzw. reforma Gowina miała pozytywny wpływ na zarządzanie uczelniami. Oczywiste jest, że podobnie jak w większości reform tego typu oceny skuteczności wprowadzonych rozwiązań mogą być różnorodne. Moja opinia wynika z dwóch zasadniczych źródeł – doświadczenia rektora największego uniwersytetu ekonomicznego w Polsce, ale także badacza polityk publicznych. Poszerzenie kompetencji rektora nadało nowy charakter temu stanowisku – bardziej menedżerski, skupiający się na procesie zarządzania mnogością obszarów, o zwiększonej odpowiedzialności i znacznie szerszych kompetencjach. Jestem przekonany, że kolejne kadencje dowiodą słuszności tego kierunku. Istotnym elementem nowego systemu jest ważna rola rady uczelni, jednak, jak dowodzą tego przykłady z wielu miejsc, ciągle uczymy się tego rozwiązania. Wiele zależy od indywidualnego doświadczenia i kompetencji członków rady. Mam wątpliwości co do wprowadzonej ostatnio modyfikacji systemu polegającej na uczestniczeniu przedstawicieli związków zawodowych w pracy rady uczelni z głosem doradczym. Może to zaburzać istotę rady jako ciała nadzorczego i może prowadzić do zdominowania dyskusji przez perspektywę związkową. Nie mam większych uwag do kompetencji senatu uczelni – wydaje się, że sprawdziła się jego rola wynikająca ze zmienionych przepisów.
Nie
Reforma oznacza zmianę, niekiedy gruntowną, z jednoczesnym wzrostem jakości, w tym przypadku jakości nauki. Tymczasem nieszczęście dla szkolnictwa wyższego rozpoczęło się od tzw. reformy Kudryckiej (byłej minister nauki i szkolnictwa wyższego), kiedy to zostały naruszone dotychczasowe podstawy funkcjonowania świata akademickiego. Z kolei tzw. reforma Gowina wraz ze zmianą dotychczas obowiązujących zasad narzuciła zbiurokratyzowane wymogi. Każdą reformę należy oceniać po jej efektach. Mrzonki, że dogonimy bogate państwa Zachodu i pokonamy w rankingu setki uczelni, okazały się złudnym mirażem. Reforma przyniosła wiele negatywnych zmian, m.in. postępującą pauperyzację środowiska naukowego, wzrost biurokratyzacji i nadmiar sprawozdawczości, zerwanie więzi między mistrzem a uczniem. Niejednokrotnie następuje wypaczenie celów publikacji naukowych poprzez chorobę zwaną „punktozą”, czyli publikowanie artykułów w tzw. czasopismach drapieżnych (ale za to płatnych i wysoko punktowanych). Odczuwa się też brak wysokiej klasy podręczników akademickich wieloautorskich w języku polskim (student ma dostęp do anglojęzycznych, pod warunkiem że są w open acces, inaczej za dostęp trzeba płacić). Podręczników wieloautorskich „nie opłaca się” wydawać, bo nie przynoszą punktów do ewaluacji, w ramach której jest oceniany dorobek naukowy uczelni. Brak punktów zaś przekłada się na niższe dofinansowanie przez Ministerstwo Edukacji i Nauki danej dyscypliny naukowej w placówce. Uważam, że nauka i jej rozwój nie powinny zależeć od „wizji” (czyli widzimisię) polityka, lecz od stworzenia odpowiednich warunków materialnych i organizacyjnych dla naukowców i uczelni. A uczelniom należało pozostawić autonomię w sposobie zarządzania. Nadmierna władza rektora, jeśli nie został wychowany na dobrych wzorach i nie przeszedł różnych szczebli zarządzania na uczelni, prowadzi do dysfunkcji. Mamy już ich przykłady.
Nie
W tej sprawie mam dość radykalny pogląd. Biorąc pod uwagę doświadczenia nowego systemu, jestem przeciwnikiem szkół doktorskich w ich obecnym kształcie. Ten system zwyczajnie jest nieefektywny i demotywujący. W rezultacie kształcenie doktorantów jest drogie, nieelastyczne i ograniczające kreatywność. Uważam, że uczelnie mające uprawnienia do nadawania stopnia doktora powinny mieć prawo do samodzielnego decydowania o sposobie kształcenia doktorantów na bazie subwencji „doktorskiej”. O jej wysokości decydować mogłaby efektywność kształcenia (liczba doktoratów, cytowalność publikacji naukowych, pomiary indeksów jakości). Poprzedni model prac nad doktoratem na studiach doktoranckich pozwalał w większym stopniu włączać doktoranta w życie katedry i uczelni.
Nie
Szkoły doktorskie w tym kształcie nie są dobrym rozwiązaniem. Niestety funkcjonują w oderwaniu od wydziałów, brakuje miejsca i czasu na nawiązanie relacji mistrz–uczeń, a doktoranci nie uczestniczą w życiu naukowym jednostki.
Tak
Jestem za powiązaniem wynagrodzenia na uczelniach ze średnią krajową. W ostatnich 20 latach pensja profesora w relacji do średniego wynagrodzenia w gospodarce spadła z poziomu 2,0 do 0,9. Powrót do dwukrotności to minimum.
Wynagrodzenia w grupie nauczycieli akademickich osiągnęły w 2022 r. najniższy poziom od 2004 r., jeśli wziąć pod uwagę relację przeciętnej pensji w tej grupie do minimalnego wynagrodzenia. Przywrócenie zarówno realnego, jak i względnego poziomu wynagrodzeń brutto z 2014 r. wymaga podwyżek wynagrodzeń w szkolnictwie wyższym o ok. 30–50 proc.
Tak
Jeśli ten zabieg przyniósłby realną podwyżkę pensji pracowników uczelni. Moim zdaniem państwo powinno szczególnie zadbać o środowisko naukowe. Jeśli chcemy realnie dyskutować o rozwoju kraju, a nie o zamiarach, z których nic nie wynika. Najwyższy czas, by państwo zadbało o status elity intelektualnej i zbudowało naukowcom taką ścieżkę awansu, by najlepsi chcieli pracować dla nauki. Nie powinno być tak, że osoby, które kształcą przyszłych menedżerów, zarabiały grosze, a ich uczniowie tysiące. Pierwszym krokiem w dobrym kierunku powinno być wprowadzenie rozwiązania, że profesor na emeryturze otrzymuje dotychczasową pensję, na wzór statusu prokuratora czy sędziego w stanie spoczynku.
Tak
Pomimo że dostrzegam ułomności związane z habilitacją, to jestem za jej utrzymaniem. Mądrze wykorzystana może służyć jakości prac.
Nie
Jestem za utrzymaniem habilitacji. Habilitacja jest pierwszą samodzielną pracą naukową i świadczy o dojrzałości badacza, o tym, czy pracownik naukowy może się stać również mistrzem dla młodych adeptów nauki, a także, czy dokonał istotnego wkładu w rozwój nauki. Jest to taki kamień milowy w rozwoju naukowca, jest dla niego wyzwaniem, ale może mu też przynieść wiele satysfakcji.
Nie
Uważam, że tworzenie wydziałów lekarskich na uczelniach niemających tradycji, dorobku i odpowiedniej kadry nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie sposób nie postawić pytań o jakość kształcenia na tych nowo tworzonych wydziałach, a co za tym idzie, o umiejętności i kompetencje medyczne ich absolwentów. Leczenie to poważna sprawa i nie powinno się w tym przypadku chodzić na skróty.
Nie
Zgoda na tworzenie wydziałów lekarskich na wielu uczelniach, które nie dysponują odpowiednią kadrą, zapleczem organizacyjnym, laboratoriami itp., może prowadzić jedynie do chaosu i niekompetencji. A rzecz dotyczy delikatnej materii, jaką są zdrowie i życie ludzi. Obawiam się, że skutki takich decyzji odczujemy wszyscy. Nikt z nas nie chciałby trafić do niekompetentnego lekarza.