Rząd i samorząd dzielnie walczą z tym problemem. Niestety zachowują się przy tym jak słoń w składzie porcelany. Bo jak danych specjalistów jest za dużo, to albo wygaszają dany model kształcenia, albo zamykają placówki. Taki los spotkał m.in. szkoły pielęgniarskie, które pod koniec lat 90. zamykano wręcz hurtem. Swoje dołożyła Unia, która zażądała, by pielęgniarki miały co najmniej licencjat, a gwóźdź do trumny wbiły niskie zarobki, które zniechęcają do podejmowania tego zawodu. W konsekwencji brakuje teraz pielęgniarek. Za to mamy za dużo ratowników medycznych – szkoły wyprodukowały ich ogromną liczbę zaledwie w ciągu dekady. Efekt jest taki, że zaczynają już powstawać pomysły, jak przeflancować ratowników na etaty pielęgniarskie. Idea może słuszna, jednak te dwa zawody się jednak różnią i wątpię, czy studia wyrównawcze, które mają trwać 1,5 roku, je zniwelują. Ponadto nawet jeśli pomysł Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej (chwała mu za to, że w ogóle zajął się tym problemem) zostanie zaaprobowany przez resort zdrowia, to nie rozwiąże on z dnia na dzień bolączek kadrowych w służbie zdrowia.
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję