„Minister (klimatu i środowiska) Hennig-Kloska się nie poddaje i robi kolejne podejście pod budowę wiatraków na obszarach chronionych” – napisał w serwisie X Michał Wawer, poseł i wiceprzewodniczący klubu poselskiego Konfederacji. Następnie zorganizował na ten temat spotkanie z dziennikarzami w Sejmie, wskazując, że w projekcie nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii znajduje się zapis o tym, że budowa i modernizacja instalacji OZE stanowią realizację nadrzędnego interesu publicznego. Według posła miałoby to ułatwić wysiedlenia czy stawianie turbin m.in. na terenie chronionym.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska (MKiŚ) szybko odcięło się od tych oskarżeń. „Mówimy o nadrzędnym interesie publicznym, a nie o inwestycji celu publicznego. Instytucja nadrzędnego interesu publicznego została wprowadzona do unijnego porządku prawnego w 2022 r.” – wskazał resort. MKiŚ podkreśliło, że nie będzie wysiedleń ani stawiania wiatraków na terenie Natura 2000, a ustawa ma zapewnić zgodność prawa krajowego z unijnym w zakresie pomocy publicznej i przyspieszyć wydawanie zezwoleń w obszarze OZE. Ponadto dotyczy ona przede wszystkim inwestycji w fotowoltaikę.

Rok po wyborach bez zmian

Branża z kolei odbiera tego typu zdarzenia z niepokojem. – Nowelizacja ustawy o OZE nie zawiera istotnych zapisów dla energetyki wiatrowej. Mówi ona o nadrzędnym interesie publicznym, który nie niesie za sobą żadnych znaczących skutków prawnych. Straszenie wysiedleniami czy stawianiem wiatraków 300 m od domu jest więc podżeganiem ludzi do sabotowania transformacji energetycznej. Przekazywanie dezinformacji przez polityków jest niepokojące – mówi DGP Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).

Dodaje on, że tempo i kierunek zmian po zmianie rządzących jest niezadowalające. – Niedługo minie rok od wyborów, a w zakresie regulacji praktycznie nic się nie zmieniło. Rząd nie stanął na wysokości zadania i nie wprowadził zmian, które umożliwiłyby rozwój energetyki wiatrowej w Polsce – dodaje Gajowiecki.

Wskazuje, że jest to niepokojące nie tylko dla sektora lądowej energetyki wiatrowej, lecz także dla inwestorów i całego rozbudowanego łańcucha dostaw. – Około 50 proc. łańcucha stanowią polskie firmy. Chodzi zarówno o dostawców komponentów, jak i firmy świadczące usługi, takie jak instalacja czy serwis. Udział polskich firm mógłby być jeszcze większy, gdyby rząd przedstawiał jasną wizję rozwoju dla branży i zapewnił bardziej korzystne regulacje – mówi prezes PSEW. Dodaje, że przykładem osłabienia branży jest m.in. zamknięcie fabryki generatorów w Opolu czy linii produkcyjnej łopat w Goleniowie. – Skutki zaniechań są więc już widoczne także wśród poddostawców – mówi.

– Obecnie zbliżamy się do końca realizacji dużych projektów lądowych farm wiatrowych, które uzyskały pozwolenia na budowę przed wprowadzeniem zasady 10H w 2016 r. Niestety, kolejne projekty zostały zablokowane, ponieważ brakuje odpowiednich terenów, na których inwestycje mogłyby być realizowane zgodnie z obowiązującymi przepisami. Całkowity proces inwestycji w farmy wiatrowe trwa kilka lat, więc luka inwestycyjna na rynku pojawi się niebawem i potrwa od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu miesięcy. W związku z tym należy spodziewać się mniejszej liczby kontraktów w porównaniu do poprzednich lat – mówi DGP Paweł Przybylski, prezes ONDE SA, wykonawcy infrastruktury dla OZE.

Minimalna odległość od wiatraków

Podkreśla on, że część firm rozpoczęła prace przygotowawcze po zmniejszeniu minimalnej odległości do 700 m w zeszłym roku. – Nadal jednak branża czeka na przepisy, które obniżą tę wartość do 500 m. Jeśli projekt zostanie przedstawiony jesienią, wejdzie w życie najprawdopodobniej dopiero w połowie przyszłego roku. Szybkie wdrożenie tych przepisów jest kluczowe dla realizacji celu 19 GW mocy w wietrze do 2030 r. – mówi Paweł Przybylski.

Najważniejszą kwestią pozostaje jednak uproszczenie procedur dotyczących wydawania poszczególnych zgód na budowę. Zgodnie z unijną dyrektywą RED III czas realizacji inwestycji w farmę wiatrową powinien trwać 2–3 lata. Tymczasem branża wiatrowa zwraca uwagę, że w Polsce trwa to nawet 7–8 lat, z czego sama fizyczna budowa turbin to zaledwie kilka miesięcy.

Dotychczas wprowadzone przez nowy rząd zasady rozczarowywały branżę. Chodzi o stopień umorzenia zielonych certyfikatów, taryfy dla morskich farm wiatrowych czy plany dotyczące tzw. ustawy wiatrakowej, które opisaliśmy jako pierwsi w DGP. Chodzi o wprowadzenie minimalnej odległości od obszarów Natura 2000 chroniących ptaki i nietoperze wynoszącej aż 1,5 km, co branża nazwała „bublem prawnym”. Obecnie taki bufor nie istnieje.

Tymczasem plany rządu, przedstawiane np. w Krajowym Planie w dziedzinie Energii i Klimatu (KPEiK) wydają się ambitne. Podczas gdy obecnie w wiatrakach jest ok. 10 GW mocy zainstalowanej, to według ambitnego scenariusza do końca dekady miałoby ich być 19 GW, a według mniej ambitnej wersji – 15,8 GW. – Jeśli nie zmienią się jednak przepisy i nie pojawią się uproszczenia regulacyjne w zakresie zagospodarowania przestrzennego, kwestii środowiskowych, skrócenia terminów na wydanie pozwolenia na budowę, pozostanie to tylko planem na papierze, a niemożliwa będzie realizacja nawet 6 GW zakładanych w mniej ambitnym scenariuszu – mówi Gajowiecki. ©℗

ikona lupy />
Nowe moce w energetyce wiatrowej w Europie w 2023 r. (MW) / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe