Uzyskiwanie wszelkich zgód i pozwoleń trwa często latami. Gdy kupi się bardzo drogi grunt, to zanim zacznie się na nim budowę, trzeba przez kilka lat załatwiać formalności - mówi Władysław Grochowski, prezes firmy deweloperskiej Arche.

Jak ocenia pan obecną sytuację na rynku mieszkaniowym?
ikona lupy />
Władysław Grochowski prezes firmy deweloperskiej Arche / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Sytuacja zaskoczyła nas wszystkich, głównie przez wprowadzony niedawno Bezpieczny kredyt 2 proc. Ceny poszły w górę, zapotrzebowanie jest spore, a mieszkań brakuje.

Wzrost cen może cieszyć deweloperów. Zarabiacie więcej, mieszkania rozchodzą się jak ciepłe bułeczki.

Nie chciałbym, aby te ruchy były tak gwałtowne jak teraz. Lepiej jakby odbywało się to płynnie, a nie w zrywach. Wolałbym móc budować więcej. Nowych lokali mogłoby być więcej, bo deweloperzy są w stanie więcej budować.

To dlaczego nie budują?

Winne są czasochłonne procedury. Postępowania trwają w nieskończoność. My wiemy o tym szczególnie, bo kupujemy obiekty poprzemysłowe, często mocno zniszczone. Uzyskiwanie wszelkich zgód i pozwoleń trwa często latami. Gdy kupi się bardzo drogi grunt, to zanim zacznie się na nim budowę, trzeba przez kilka lat załatwiać formalności. Gdyby udało się to przyśpieszyć, mieszkania powstawałyby szybciej, konkurencyjność na rynku by się zwiększyła i mieszkania byłyby o 20–30 proc. tańsze. To wszystko byłoby w interesie nabywcy.

Procedury nie wzięły się znikąd, wiele ma swoje uzasadnienie. Gdyby deweloperzy byli święci, termin „patodeweloperka” nigdy by nie powstał.

Oczywiście czasem trzeba się uderzyć w pierś. Nieraz bardzo łatwo przychodziło nam wyburzanie niezłej substancji, betonowanie, maksymalizacja PUM-u (powierzchnia użytkowa mieszkalna – przyp. red.). My też się uczymy. Jak pokazał program „Mieszkanie plus”, budowanie mieszkań wcale nie jest takie proste.

Rynek zalewają mikroapartamenty. Rozporządzenie reguluje, że mieszkania powinni mieć powyższej 25 mkw., a deweloperom często zdarza się obchodzić tę normę. U pana jest przestrzegana?

W przypadku mieszkań – tak. Ale powiem panu szczerze, że mi osobiście do szczęścia niewiele potrzeba – staram się wyzbywać niepotrzebnych rzeczy i przestrzeni, zakręciłem bojler, ciepłą wodę i to mi daje satysfakcję. Nie chcę, żeby ktoś mnie na siłę uszczęśliwiał. Widziałem piękne mieszkania po 12 mkw., w czasach szkoły na Starym Rynku w Lublinie nawet 6 mkw. Pięknie urządzone. Nie powinno się niczego narzucać. Ważne, żeby mieć swój kąt.

Jak rozumiem, według pana wytyczne dotyczące 25 mkw. powinny zniknąć?

Uważam, że tak. Rynek powinien sam to regulować.

…co zwiększyłoby zyski deweloperów. Najmniejsze mieszkania najłatwiej sprzedać i zwiększyć marżę.

Myślę, że przede wszystkim musimy się edukować i budować świadomość, że nie tylko pieniądze się liczą. Zresztą nie dotyczy to wyłącznie deweloperów, ale wielu dużych firm i światowych korporacji. Trzeba propagować dobre wzorce. Ja sam staram się rozmawiać z innymi deweloperami na ten temat i często przyznają mi rację. Więc to nie jest tak, że ta grupa to oszuści i „patodeweloperzy”.

Czyli oszustów i „patodeweloperów” nie ma?

Są, ale działają na krótką metę. Jeśli zbudują słabe osiedla, to przegrają walkę o klienta. Dobrzy deweloperzy wyrabiają markę. Porządnych ludzi w branży nie brakuje.

Czyli wracamy do sedna – rynek wszystko zweryfikuje, a państwo nie jest potrzebne.

Rynek zweryfikuje, to prawda. A państwo jest potrzebne, tylko powinno dać nam trochę więcej zaufania. Dziś mamy do czynienia z wieloma regulacjami, które ciągle się zmieniają. To taka zabawa w ciuciubabkę.

Rynek zweryfikował kwestię mieszkań tak, że dziś stać na nie tylko osoby, które albo mogą wyłożyć gotówkę, albo pozwolić sobie na kredyt na wiele lat. Co z pozostałymi?

Zgadzam się, że jest to problem. Rozpoczęliśmy budowę mieszkań dla wykluczonych. Prowadzimy rozmowy w kilku miastach, samorządy są gotowe przekazać nam część pustostanów. Przygotowujemy umowy, to wszystko trwa. Chcemy zbudować lokale dla niepełnosprawnych, bezdomnych chcących pracować, dla uchodźców, dla młodych po przejściach.

Ile takich mieszkań planujecie wybudować?

Jeszcze tego nie wiem. Na początek chcemy uruchomić to w kilku miastach po kilkadziesiąt mieszkań. Jeśli to się sprawdzi, pozyskamy sponsorów i wybudujemy więcej. Już teraz 10 proc. zysku przekazujemy na działania fundacji, na cele społeczne. To ok. 5 mln zł rocznie.

Problemem pozostaje skala. Pojedyncze inwestycje nie rozwiązują problemu. Deweloperów, którzy sami z siebie chcą budować dla wykluczonych, nie ma wielu.

Ludzie, którzy się dorobili, powinni więcej od siebie wymagać i wykazać się pewną solidarnością. Ale zdaję sobie sprawę, że jestem w tym myśleniu trochę… antysystemowy. Żyję na odludziu (w tym momencie wyjął z kieszeni i pokazał swoją Nokię 3310 – przyp. red.), z dużym dystansem do wszystkiego. I jestem optymistą. Będę szczęśliwy, jeśli chociaż 10 proc. deweloperów pójdzie podobną drogą.

10 proc. nadal nie rozwiązuje problemu i nie obsłuży całego zapotrzebowania rynku.

Ale ja nie mówię, że mam gotowe rozwiązania. Wiem natomiast, że gdyby uproszczono procedury, to budowalibyśmy więcej. Zamiast pisać 10 stron nowej ustawy, napiszmy jedną. Od samego tworzenia prawa nie rozwiążemy problemów mieszkaniowych. Dobrobyt bierze się z pracy, z działania. Im więcej ludzi aktywnych, tym lepiej.

Jest pan też… publicystą. W ostatnim felietonie podkreśla pan, że „populizm i rozdawnictwo nieuchronnie doprowadziłyby do katastrofy”. Co konkretnie ma pan na myśli?

Ludzie nie chcą pracować normalnie, bo im się nie opłaca. Myślę chociażby o 500 plus czy teraz 800 plus. Warunek powinien być taki, że rodzic musi pracować. Według mnie powinno się zrobić audyt i zweryfikować, kto pobiera te pieniądze.

Czyli pan by to ograniczył.

Pewną korektę trzeba zrobić. Te pieniądze nie biorą się z niczego. Żeby komuś coś dać, trzeba najpierw zarobić lub pożyczyć.

Odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z człowiekiem o dwóch twarzach: dobroduszny, pomagający, przyjmujący uchodźców do swoich hoteli, a jednocześnie zimny kapitalista wierzący, że wolny rynek wszystko rozwiąże. Dobrze myślę?

Bardzo dobrze. Ja wbrew pozorom bardzo twardo stąpam po ziemi. Pierwsze pieniądze zarobiłem, gdy miałem sześć lat. Miałem bardzo mądrych rodziców, którzy rozumieli, że tylko z pracy bierze się dobro. To właśnie praca dała mi satysfakcję i dumę. I dlatego wierzę w mądrość ludzi pracowitych. Tego nie zastąpią żadne procedury i przepisy. I to powinni zrozumieć ci, którzy tworzą w Polsce prawo. Jakby ich określić? Armią darmozjadów, tak ogólnie. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk