Za nami kolejny rok „nowej rzeczywistości” i kumulacji wielu negatywnych zdarzeń. Świat, w tym oczywiście też Europa, mierzył się z kolejnymi falami pandemii COVID-19, ale też m.in. z gwałtownymi zjawiskami pogodowymi, które niejednokrotnie zagrażały bezpieczeństwu, a nawet życiu ludzi

To wszystko przełożyło się na kontynuację trudnej sytuacji w wielu przedsiębiorstwach i postawiło wiele wyzwań przed pracownikami. Coraz częściej doświadczamy negatywnych skutków spowodowanych działalnością człowieka na ziemi i coraz bardziej oczywiste jest, że część naszych działań musimy natychmiast zakończyć lub zmodyfikować.
Swoją koncepcję tej zmiany przedstawiła Komisja Unii Europejskiej. Pakiet Fit for 55 to ambitna propozycja redukcji emisji szkodliwych gazów obejmująca wiele dziedzin gospodarki. Proponowane regulacje wymuszą modyfikację sposobu prowadzenia biznesu w większości obszarów.
Dla wielu firm będą oznaczały konieczność nowego planowania procesów, dostosowania ich do nowych celów redukcyjnych i wprowadzanych przez UE mechanizmów ich realizacji. Co więcej, to wszystko będzie się musiało wydarzyć w niezwykle krótkim czasie. Większość podmiotów w swoich biznesplanach będzie musiała uwzględnić znacznie wyższe koszty i inwestycje w nowe technologie. Oczywiste jest, że biznes musi podjąć ten wysiłek, walcząc o redukcję emisji ramię w ramię z instytucjami i obywatelami. Wiele firm wyprzedziło planowane regulacje i już dziś wdraża programy powalające na realizację Celów Zrównoważonego Rozwoju. Grupa Bosch jest w tym gronie – w 2020 r. zrealizowaliśmy ogłoszone rok wcześniej zobowiązanie do neutralności klimatycznej. Od lutego 2020 r. lokalizacje firmy Bosch na całym świecie nie pozostawiają śladu węglowego, jeśli chodzi o emisje własne. Obecnie realizujemy kolejne etapy planu redukcji, obejmujące emisje w całym cyklu życia naszych produktów.
Kompleksowość i skala pakietu Fit for 55 są znaczące. Mimo to, jestem przekonany, że zarówno politycy, jak i przedsiębiorstwa szybciej pojmą zadania, które przed nami, niż – niestety – mieszkańcy Europy.
Konsekwencje legislacji unijnej będą różne dla różnych krajów UE. Warunki geograficzne, sytuacja gospodarcza poszczególnych państw i sytuacja ekonomiczna ich obywateli są bardzo odmienne. Trudno porównywać wyzwania związane z wdrożeniem nowych przepisów, przed którymi staną np. Holendrzy czy Duńczycy, z wyzwaniami Polaków czy Bułgarów. Niestety konkretne informacje o tym, co zyskamy, a z czego będziemy musieli zrezygnować, nie są odpowiednio i klarownie przekazywane obywatelom poszczególnych krajów Unii.
Mam więc nadzieję, że o tym, jak bardzo musimy zmienić przyzwyczajenia i sposób życia, uda się jak najszybciej poinformować nie tylko firmy i instytucje, ale też typowego unijnego Kowalskiego. Obawiam się bowiem, że wdrażanie uzgodnionego przez polityków planu redukcji emisji może się nie powieść przez opór społeczny samych Europejczyków, zaskoczonych konsekwencjami narzuconych nagle zmian.
Kluczową sprawą jest więc intensyfikacja komunikacji społecznej i przekonanie społeczeństwa, że planowana transformacja jest absolutnie konieczna dla ratowania planety, a więc wszystkich nas. Kolejnym pilnym zadaniem jest wyjaśnienie Europejczykom, z czym każdy obywatel Polski, Francji czy Hiszpanii musi się liczyć po wprowadzeniu nowych regulacji, i przekonanie ich, że planowane zmiany nie muszą być negatywne, jeśli się do nich odpowiednio przygotujemy.
Należy w logiczny i klarowny sposób konsekwentnie tłumaczyć mieszkańcom Europy, dlaczego wysiłek, który musimy wspólnie podjąć, jest niezbędny. Jeśli zaskoczymy obywateli UE znacznie wyższymi cenami energii i paliw, czy np. zakazami zakupu konkretnych pojazdów i produktów w przystępnych cenach bez uprzedniego wyjaśniania im powodów, reakcja będzie łatwa do przewidzenia.
Niewielu ludzi jest gotowych, aby realizować jakiś plan, bez poznania jego sensu, szczególnie jeśli ta realizacja wymaga rezygnacji z dotychczasowego komfortu i stylu życia. Zapominając, że zielona transformacja, której musimy dokonać, nie zakończy się po uzgodnieniu wielu stron przepisów, ale wymaga de facto zmiany przyzwyczajeń i sposobów funkcjonowania milionów obywateli Unii, ryzykujemy, że przepisy te pozostaną martwe. Albo – co gorsza – do głosu dojdą przeciwnicy tej transformacji i zyskają znaczne poparcie.
Jeśli przedstawilibyśmy dziś społeczeństwom konkrety planu Fit for 55 w zrozumiałym dla ogółu, nieinstytucjonalnym języku, mogłoby się okazać, że obecny poziom poparcia społecznego dla tych rozwiązań, a więc też gotowość do ich realizacji, jest dziś w poszczególnych krajach UE bardzo różny. Zaskoczeniem może być też fakt, że deklarowane poparcie dla ekologii może się zupełnie nie przekładać na indywidualną gotowość do rezygnacji z obecnego sposobu życia, np. ponoszenia większych kosztów ogrzewania, podróży, czy innych dostępnych dziś powszechnie produktów i usług.
Nawet biorąc pod uwagę wszystkie długoterminowe korzyści, także społeczno-biznesowe, dla wielu osób w wymiarze indywidualnym część zmian może być niełatwa do zaakceptowania. Dlatego uważam, że wzięcie pod uwagę perspektywy obywatela i komunikacja z nim to dziś sprawy równie ważne, co uzgadnianie szczegółowych przepisów na poziomie instytucji. Pamiętajmy, że tak naprawdę to mieszkańcy Europy, nie europejskie regulacje, muszą przeprowadzić zmianę. ©℗