Określenie „lobbing” nigdy w Polsce nie kojarzyło się pozytywnie. Uchwalona w 2005 r. ustawa o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa jest praktycznie martwa. I chociaż definiuje, co jest „działalnością lobbingową”, sam proces, który na poziomie unijnym i w Stanach Zjednoczonych uznany jest za naturalny i wręcz pożądany, w Polsce jest równoznaczny z korupcją i kolesiostwem.
W teorii lobbingu, ale i w praktyce działalność lobbingową mogą prowadzić np.: państwa, organizacje pracodawców, politycy, reprezentacje poszczególnych grup społecznych, również i same instytucje publiczne. Jeden z najsłynniejszych przykładów to francuski lobbing w stosunku do reszty Europy zastosowany przez cały aparat państwowy, włącznie z najwyższymi szczeblami, w celu utrzymania siedziby parlamentu w Strasburgu.
Wiele afer nagłaśnianych w mediach, nazwanych błędnie lobbingiem, wcale nie wiązała się z procesem stanowienia prawa, np. tzw. afera Dochnala. Dlatego też politycy w Polsce boją się lobbystów. Nie ufają, unikają i wypierają się znajomości z nimi. A jeśli już muszą z nimi rozmawiać, to starają się skwapliwie z tego tłumaczyć.