Oczywiste dla nas, użytkowników języków indoeuropejskich, wyobrażenia na temat porządku czasu – że np. przyszłość następuje po przeszłości via teraźniejszość – mogą być zakwestionowane.
Czy gramatyka jest wrodzona, czy kulturowa? Spór o język trwa
To ciekawe, jak nieustannie powracają tematy, które zajmowały ludzkość od zamierzchłych czasów. Czy ludzki umysł dysponuje uniwersalnymi ideami dotyczącymi rzeczywistości, bo są one wrodzone (albo ulokowane w jakiejś przestrzeni metafizycznej)? A może po prostu każdy jest w stanie nauczyć się ich, doświadczając zmysłami i rozumowo fizykalnej natury świata? Może zaś jest jeszcze inaczej – żadne pojęcia uniwersalnie nie istnieją, będąc tylko wytworami mowy? Ten starożytny spór, zwany – w dużym skrócie i przybliżeniu – sporem o uniwersalia, nie tylko powracał wielokrotnie w historii filozofii, lecz także przez wieki wyznaczał jej główne nurty (i pobudzał myślicieli do prób przezwyciężenia owych sprzeczności).
Nieoczekiwanie spór o uniwersalia, a ściślej: spór o to, co wrodzone, a co nabyte kulturowo, zaprojektował też w dużej mierze obszar problemowy XX-wiecznego językoznawstwa. Z jednej strony mamy koncepcje Noama Chomsky’ego dotyczące gramatyki uniwersalnej i głębokich struktur poznawczych, z którymi przychodzimy na świat, a które – na zasadzie zautomatyzowanego modułu w mózgu – ułatwiają nam przyswajanie rodzimego języka. Z drugiej choćby funkcjonalistów w rodzaju M.A.K. Hallidaya, postulujących czysto społeczny, negocjacyjno-normatywny charakter uczenia się języka przez dziecko. Z trzeciej wreszcie relatywistów, którzy twierdzą, że języki – jako produkty ewolucji kulturowej – nie pasują do żadnego sztywnego, idealnego wzorca, a w dodatku dogłębne różnice między nimi mają zwrotny wpływ na sposoby myślenia i poznania, jakie prezentują ich użytkownicy. Relatywizm językowy – wywodzący się ze sformułowanych przed stuleciem koncepcji amerykańskich antropologów Edwarda Sapira i Benjamina Whorfa – funkcjonował przez dekady na marginesie lingwistyki, uznawany za teorię nieudowodnioną i generalnie słabo ugruntowaną w badaniach empirycznych. Ale to się zmienia.
Czas może płynąć w górę lub być… za nami
„Języki mają tendencję do odzwierciedlania środowisk, w których ewoluują – pisze lingwista, antropolog i psycholog poznawczy Caleb Everett w książce «Niezliczone języki». – (...) Są kształtowane przez specyficzne potrzeby społeczne (...) ich użytkowników”. Niezwykła (Everett mówi: „ekstremalna”) różnorodność strukturalna języków świata (jest ich ok. 7 tys.) pozostaje słabo zauważalna nie tylko w świecie laików niezajmujących się lingwistyką, lecz także w gronie samych językoznawców. Wynika to, według autora, z symbolicznej przewagi dużych języków, szczególnie pochodzenia indoeuropejskiego. „Nawet w XX w., kiedy uczeni byli już świadomi istnienia bardzo dużej liczby języków, teorie językoznawcze powstawały w dużej mierze na bazie wiedzy o językach europejskich. (...) W niektórych kręgach ten systematyczny błąd teoretyczny utrzymuje się do dziś i ma swój udział w niefortunnej tendencji do myślenia o językach jako o czymś zasadniczo podobnym. (...) Ta zawężona perspektywa wzmacniała powszechny niegdyś pogląd, że języki wykazują jedynie powierzchowne zróżnicowanie (które zaciemnia ich głębokie podobieństwa) lub nawet «uniwersalną gramatykę»” – zauważa Everett i dodaje, że badanie zachowań językowych ludzi z „zachodnich, wykształconych, uprzemysłowionych, bogatych i demokratycznych społeczeństw (western, educated, industrialized, rich, democratic; WEIRD)” jest po prostu słabo reprezentatywne dla całej ludzkości.
Everett – choć Amerykanin – ma odpowiednie papiery, by kwestionować dominację angielszczyzny. Dzieciństwo i młodość spędził w brazylijskiej Amazonii, gdzie jego ojciec Daniel Everett początkowo pracował jako protestancki misjonarz, potem zaś jako antropolog-lingwista, badający ginące języki tamtejszych Indian. Everett senior znany jest przede wszystkim z analiz języka pirahã, szczególnego m.in. ze względu na nietypową składnię i brak liczebników (historię tego naukowego przedsięwzięcia można przeczytać w autobiograficznej książce Daniela Everetta „Nie śpij, tu są węże! Życie i język w amazońskiej dżungli” – przeł. Jerzy Luty, Copernicus Center Press 2020; „Mój język moją dżunglą” DGP Magazyn na Weekend nr 227 z 20 listopada 2020 r.). W każdym razie jego syn wyniósł z tego doświadczenia znajomość paru amazońskich języków (sam specjalizuje się naukowo w jednym z nich, karitiâna) i świadomość, że lingwistyczny obraz świata w społecznościach nie-WEIRD może być skrajnie odmienny od tego, który uważamy za kanoniczny.
O czym zatem są „Niezliczone języki”? Mówiąc zwięźle: o związkach różnorodności językowej z heterogenicznością ludzkich procesów poznawczych. Everett nie jest radykalnym relatywistą – jego podejście należy raczej nazwać miękkim. W zasadzie stawia następującą tezę: język może w pewnym stopniu wpływać na wzorce myślenia i kształt metafor, jakich używamy do konceptualizacji rzeczywistości, ale dzieje się tak dlatego, że języki powstają i różnicują się nie w próżni, lecz w konkretnych okolicznościach społecznych, kulturowych, geograficznych.
Ale jak to wygląda w językoznawczej praktyce? Ano tak na przykład, że oczywiste dla nas, użytkowników języków indoeuropejskich, wyobrażenia na temat porządku czasu – że płynie od lewej do prawej, że przyszłość następuje po przeszłości via teraźniejszość, że można to wyrazić za pomocą gramatyki – mogą być zakwestionowane. „Sposób, w jaki osoby mówiące po angielsku mówią o czasie, wpływa na ich domyślny umysłowy opis tego, jak działa czas” – pisze Everett i pokazuje, że np. w języku karitiâna czas przeszły i teraźniejszy są nierozróżnialne, a język maya z grupy jukatańskiej jest w zasadzie w ogóle bezczasowy (zaś amazoński język yagua ma pięć czasów przeszłych – „istnieje czas «odległej przeszłości», inny dla wydarzeń, które miały miejsce przed miesiącem a rokiem temu, inny dla tych, do których doszło przed mniej więcej tygodniem do miesiąca, inny dla wydarzeń sprzed około tygodnia i jeszcze inny dla tych z wczoraj lub sprzed chwili”). Podobnie pokazuje Everett związki określeń czasu z ciałem użytkownika – języki „egocentryczne”, zorientowane na ciało mówiącego, będą porządkować wydarzenia w czasie zgodnie ze schematem „od lewej do prawej” (albo od „prawej do lewej”, jeśli twój język czyta się w odwrotnym kierunku). Użytkownicy australijskiego języka kuuk thaayorre odnoszą się w określaniu czasu i następstwa zdarzeń nie do własnego ciała, lecz do ruchu słońca na niebie. Tak też myślą o przestrzeni: „ty zapewne powiesz, że jeden obiekt znajduje się, na przykład, «na lewo» od innego, użytkownik kuuk thaayorre zaś powie, że obiekt znajduje się «na zachód» od innego, ponieważ w tym języku nie używa się egocentrycznych terminów «na lewo» i «na prawo»”. Analogicznie Everett podważa naszą metaforykę związaną z „upływem” czasu, wszystkie te: „najlepsze jeszcze przed tobą” albo „stawił czoła nadchodzącym wydarzeniom” – w andyjskim języku ajmara przyszłość jest za tobą, a przeszłość przed tobą. W języku yupno z Papui Nowej Gwinei przyszłość jest w górę, przeszłość w dół.
Język to nie reguły, tylko codzienna praktyka
W ten sposób amerykański lingwista rozpracowuje rozmaite inne relacje językowo-pojęciowe, które zdają się nam oczywiste: kwestię zakodowanych w języku orientacji w przestrzeni i układów odniesienia, systemów pokrewieństwa, postrzegania kolorów czy zależności między semantyką a klimatem (i, dajmy na to, sposobami ubierania się) bądź między dietą a fonetyką (język to mowa – dieta może wpływać na dominujący typ zgryzu, zaś dominujący typ zgryzu: na umiejętność artykułowania określonych głosek). Książkę kończy refleksja na temat tego, że – ogólnie rzecz biorąc – przeceniamy znaczenie gramatyki: język nie jest zbiorem abstrakcyjnych regułek, lecz konstrukcji o różnej złożoności, o których kształcie decyduje pragmatyka codziennej komunikacji. Dla wielu czytelników „Niezliczone języki” mogą być lekturą przełomową.
Na koniec zaznaczę jednak, że Everett junior preferuje dość senny styl pisania i odczuwa głęboką niechęć do wcięć akapitowych. W książce obecne są konkretne przykłady słów i fraz zaczerpniętych z rozmaitych języków, ale chciałoby się ujrzeć ich więcej, choćby dla przewietrzenia słowotoku profesora Everetta, który momentami przynudza na fascynujący temat. Ale tylko momentami – generalnie „Niezliczone języki” to rzecz solidna, dobrze udokumentowana i pełna sugestii dalszych lektur. ©Ⓟ