Najważniejszy z punktu widzenia Putina kraj byłego Związku Sowieckiego nie może zostać poddany rozbiorowi lub istnieć bez gwarancji bezpieczeństwa. Aby zapobiec takiemu scenariuszowi, potrzebna jest broń. Dużo broni. I dużo amunicji. W tym sensie ostatnie decyzje Donalda Trumpa – zgoda na jej zakup w USA przez państwa europejskie – są do pewnego stopnia przestawieniem wajchy w polityce amerykańskiej. Teraz jest czas resetu z Kijowem, wzmacniania jego pozycji na froncie, odbudowywania zasobów jego obrony powietrznej. Pytanie tylko, czy Europa, która ma płacić za broń Trumpa, będzie w stanie to zrobić.
Tuż po deklaracji prezydenta USA Emmanuel Macron stwierdził, że Francja nie wejdzie do tego programu, bo sprzęt trzeba kupować w UE, by zrewitalizować unijną zbrojeniówkę. Co prawda Europa nie produkuje pocisków takich jak PAC 3 czy amunicji do HIMARS-ów, ale narracja chwyciła. Francja – przynajmniej na razie – za broń z USA dla Ukrainy płacić nie będzie.
Również Czechy deklarują dystans. Przekonując, skądinąd słusznie, że już dziś są filarem koalicji amunicyjnej zasilającej Ukrainę. Najpewniej „nie” powiedzą również Węgrzy i Słowacy. Włochy z rozbrajającą szczerością odpowiedziały, że „brakuje im możliwości finansowych”. Za to są Brytyjczycy, Niemcy, Norwegia, Szwecja, Finlandia i Dania. Polska popiera pomysł, ale nieoficjalnie wiadomo, że raczej nie wyłoży pieniędzy.
Po stronie rządu w Warszawie są realne argumenty. Byliśmy filarem koalicji pancernej. Dostarczyliśmy migi 29. Polska zapewnia tranzyt uzbrojenia na Wschód. Działa lotnisko w Jasionce, które jest wykorzystywane do tego celu. Wykorzystywane są również polskie porty. To wszystko kosztuje. Radosław Sikorski proponuje, by na zakupy sprzętu od Trumpa wydawać zamrożone w Europie pieniądze rosyjskie albo przynajmniej to, co one „wypracują”. Bo przecież te miliardy są cały czas inwestowane przez instytucje finansowe w Belgii i Luksemburgu (na czym te instytucje swoją drogą zarabiają). Polski MSZ dobrze wybrnął z pułapki zarzutu nieangażowania polskich pieniędzy budżetowych w zakupy z USA. Państwo, które wydaje niemal 5 proc. PKB na obronność, a przy tym we właściwym czasie dostarczyło właściwą ilość sprzętu Ukrainie za darmo, niczego nikomu nie jest winne. Popieranie inicjatywy zakupowej Trumpa w przypadku Polski nie musi być równoznaczne z angażowaniem polskich pieniędzy budżetowych. Wciąż jest wielu znacznie zamożniejszych graczy, którzy mogą bardziej wykazać się we wsparciu dla Kijowa. No i są w końcu zamrożone rosyjskie pieniądze.
– Wiemy, że prezydent Trump ogłosił, iż Stany Zjednoczone wyprodukują sprzęt dla Ukrainy. Zapytałem kolegów ministrów (spraw zagranicznych państw UE – red.) o to, kto ma za ten sprzęt zapłacić. Czy europejscy podatnicy, czy lepiej, moim zdaniem, żeby zapłacił za to agresor z zamrożonych środków – mówił Sikorski we wtorek w Brukseli, gdzie udał się na spotkanie szefów MSZ UE. W środę, podczas spotkania Trójkąta Lubelskiego, na którym byli szefowie resortów dyplomacji Litwy i Ukrainy, dodał, że Polska do tej pory przekazała 45 pakietów różnego rodzaju uzbrojenia i amunicji. – Pracujemy nad kolejnymi dostawami – dodał. – Polska przeznaczyła na tę pomoc do tej pory 4 mld euro, nie licząc koordynacji dostaw sprzętu wojskowego innych krajów oraz pomocy humanitarnej przekazywanej przez państwa trzecie – dodał. To był dość jasny sygnał, że państwo polskie robi swoje z nadwyżką.
Jeśli jakimś cudem miałoby dojść do zaangażowania polskich pieniędzy w zakupy dla Ukrainy z USA, nie może się to odbywać bez weksli. Wspieranie Kijowa, o którym mówił Sikorski w Lublinie, to jedno. Oferowanie darmowych obiadów, w dodatku w wersji premium, to zupełnie inna sprawa. Polska nie ma z Ukrainą umowy o minerałach. Nie wchodzi na jej rynek z odbudową, która jest na razie w sferze rozważań. Nikomu niczego nie musimy dawać za darmo. Nie mamy w polskiej konstytucji przepisu, który by nas do tego zobowiązywał. ©Ⓟ