Absolutnie żadnego sportu, tylko whisky i cygara – miał odrzec Winston Churchill, zapytany o to, jak udało mu się dożyć dziewięćdziesiątki. Niestety biografowie dwukrotnego premiera Wielkiej Brytanii twierdzą, że tę smakowitą anegdotę zmyślono zaraz po jego śmierci. Co więcej, nie oddawała ona prawdy. Churchill w młodości uchodził za znakomitego sportowca. Świetnie jeździł konno, był wyróżniającym się zawodnikiem polo. W czasie nauki w Royal Military Academy w Sandhurst wygrywał kolejne turnieje szermiercze. Dopiero z wiekiem się roztył, ale w polo grywał jeszcze po pięćdziesiątce. Gdy w wieku 77 lat po raz drugi został premierem, podczas rozmowy z wysportowanym agentem swej ochrony (tym razem prawdziwej) rzucił ironicznie, że teraz ćwiczy już tylko, nosząc trumny swoich przyjaciół, którzy ćwiczyli całe życie.
Największy z rzymskich cesarzy
Dopóki standardem było, że przywódcy osobiście walczyli na polu bitwy, utrzymywanie tężyzny fizycznej było kluczowe. Wiązało się bowiem z zachowaniem nie tylko władzy, lecz także życia. Już w starożytności jednak co bardziej rozsądni panujący nauczyli się dowodzić walczącymi z bezpiecznej odległości. Zmiana strategii spowodowała, że monarchowie nie musieli już dysponować imponującą masą mięśniową. Wręcz przeciwnie, siłacze rzadko zasiadali na tronie, chyba że jako uzurpatorzy.
Najsłynniejszym z nich stał się Maksymin Trak. Do godności cesarskiej wyniosły go w marcu 235 r. legiony prowadzące nad Renem wojnę z plemionami germańskimi. Legioniści zamordowali wcześniej cesarza Aleksandra Sewera, który obniżył im wypłaty i ukrócił przywileje. Nowy władca, noszący oficjalne imiona Gajusz Juliusz Werus, imponował kolegom, z którymi wiele lat służył, wzrostem oraz siłą fizyczną. Wedle anonimowo spisanego zbioru biografii cesarzy pt. „Historii Augusta” Maksymin miał osiem stóp wzrostu (ok. 240 cm), potrafił przeciągnąć załadowany do pełna wóz, wybić jednym uderzeniem pięści zęby koniowi i kruszyć w dłoni kamienie. Najpewniej jednak autora tych opisów nieco poniosła fantazja. Żyjący w czasach Maksymina grecki historyk Herodian w swej „Historii cesarstwa rzymskiego” zapisał jedynie, iż nowy cesarz: „był też z wyglądu niezmiernie groźny i tak potężnego wzrostu, że niełatwo mógł mu sprostać któryś z siłaczy greckich czy też najwaleczniejszych barbarzyńców”. Rzymian bardziej zszokowało to, iż ich władcą został wywodzący się z Tracji albo Mezji Dolnej barbarzyńca. „Powszechnie opowiadano sobie i szydzono, że zanim został przez los wyniesiony na tron cesarski, pasał bydło w trackich górach” – pisze Herodian. Maksymin Trak szybko odebrał dobrze urodzonym obywatelom imperium ochotę do śmiechu. „Zamiłowanie do rozlewu krwi przyniósł ze sobą z kraju ojczystego, toteż pilnie baczył, aby swe rządy utrwalić przy pomocy aktów okrucieństwa, obawiał się bowiem, że może się wydać godnym pogardy w opinii senatorów i poddanych, bo ci nie patrzą na stanowisko, na jakie szczęśliwy los go wyniósł, ale na jego niskie pochodzenie” – twierdził Herodian. Na polecenie imperatora zamordowano wszystkich bliskich krewnych Aleksandra Sewera, tak likwidując konkurentów do tronu. Zaczęto też tropić spiski i zabijać ich uczestników. Ale niezadowolenie w Rzymie oraz miastach, w których dominował rzymski patrycjat, jedynie rosło. Nowy cesarz wolał więc rezydować w obozie wojskowym ze swymi legionistami niż w Wiecznym Mieście, do którego nawet nie zaglądał.
W czasach rewolucji przemysłowej, gdy okazało się, że siła maszyn może być nieskończenie większa od możliwości ludzkich mięśni, dobrze wychowany dżentelmen unikał popisywania się nimi
Starał się za to udowodnić ludowi, iż jest prawowitym dziedzicem tronu, obdarzonym licznymi przymiotami na czele z nadludzką siłą. „Społeczeństwo pozostało przecież to samo, co przedtem i miało niezmienione oczekiwania wyrażające się w przekonaniu, iż władza cesarska nie może ulec przerwaniu i musi zyskać kontynuację” – tłumaczy w opracowaniu „W poszukiwaniu boskiej charyzmy w polityce dynastycznej cesarza Maksymina Traka (235–238)” Agata A. Kluczek. „By mógł on (nowy cesarz – przyp. aut.) myśleć o solidnej pozycji i silnych rządach, powinien przedstawić się jako atrakcyjny, skuteczny i – jak poprzednik – popierany przez bogów przywódca Imperium Rzymskiego” – dodaje. Jednak w praktyce udało mu się zaprezentować jako olbrzym i żarłok, potrafiący w jeden dzień zjeść wedle „Historii Augusta” ponad 18 kg mięsa. To było zbyt mało, żeby zaskarbić sobie na trwałe uwielbienie ludu. Zwłaszcza gdy uzurpator podniósł podatki, żeby zwiększyć żołd wypłacany wiernym mu legionom. W efekcie rok 238 przyniósł w Afryce rebelię, do której dołączył rzymski senat. Maksymin poprowadził wówczas swe wojska znad Renu na Wieczne Miasto. Nim dotarł pod jego mury, musiał zdobywać stojące mu na drodze miejscowości i zmagać się z powszechną wrogością mieszkańców Italii. Odcięte od zaopatrzenia cesarskie legiony zaczęły głodować. Wreszcie pod murami Akwilei legioniści z Legionu II doszli do wniosku, iż najlepszym wyjściem będzie szybkie zakończenie wojny. Sposób na to okazał się banalnie prosty. „Zdobyli się więc na odwagę i podeszli koło południa do jego (cesarza – przyp. aut.) namiotu, gdzie połączyli się z nimi stojący na straży pretorianie, zdarli ze znaków bojowych jego wizerunki, a kiedy wyszedł z namiotu wraz z synem, aby do nich przemówić, zabili ich, nie dopuściwszy go do słowa” – opisywał Herodian.
Tragiczny finał panowania mocarnego Maksymina Traka dowodził, że rzymska sentencja „Nec Hercules contra plures” (Nawet Herkules nie sprosta wielu) nigdy nie traci na swej aktualności. No chyba, że mocarzy jest dwóch.
Dwa siłacze i młokos
Wielkie poselstwo, z którym Piotr I wyprawił się incognito zwiedzać Europę, wracało w sierpniu 1698 r. do Rosji przez Polskę. Car zamierzał przeprowadzić totalną modernizację w swoim kraju, tak aby upodobnić go do zachodnich państw. Nie udało mu się jednak osiągnąć tego, czego najbardziej pragnął – znaleźć sojusznika przeciwko Szwecji oraz Turcji. Europejscy monarchowie traktowali przybysza z egzotycznej Rosji z życzliwą pobłażliwością. Najwięcej uwagi przyciągał jego olbrzymi wzrost (ok. 204 cm) oraz niepospolita siła fizyczna. Zapewniano mu więc liczne rozrywki i chętnie z nim rozmawiano, lecz żadnego sojuszu nie zawarto. Zawiedziony car nie miał zatem wygórowanych oczekiwań wobec tego, co mogło przynieść mu przelotne spotkanie z elektorem saskim i polskim królem. „Jadąc przez Polskę, Gosudar spotkał się z królem polskim Augustem II w miasteczku Rawie, gdzie obejrzał kilka pułków saskich i ich ćwiczenia. Potem Ich Królewskie Moście były zaproszone na wieczorny bankiet przez generała-lejtnanta Jakuba Flemminga. Tam w czasie rozmowy król powiedział Jego Mości, iż wielu jest Polaków, którzy mu nie sprzyjają. Rzekł: «Jeśli będą mi chcieli coś zrobić, nie zostawiaj mnie samego!» Na to car odpowiedział, że z całą gotowością udzieli królowi pomocy” – czytamy w notatce sporządzonej w 1723 r. przez samego cara w trzeciej osobie.
W zamian Piotr poprosił gospodarza o wsparcie w wojnie ze Szwecją, którą planował. August II bez wahania zgodził się na taki sojusz. „I tak zarówno jeden, jak i drugi zobowiązali się mocnymi słowami do przyjaźni” – zapisał car. „Po niepowodzeniu rozmów w Królewcu, Hadze, Londynie i Wiedniu Piotr nareszcie osiągnął porozumienie z królem polskim, któremu ukazał nowy cel wojenny – Szwecję” – wyjaśnia w książce „Piotr I Wielki” Władysław Serczyk.
Władcy bardzo przypadli sobie do gustu. Król August II nie przypadkiem doczekał się przydomku Mocny. Choć niższy od Piotra, w niczym nie ustępował mu, jeśli idzie o krzepę. Jak opisuje Jacek Staszewski w monografii „August II Mocny”, jeszcze jako następca elektora Saksonii „zasłynął w roli siłacza łamiącego podkowy, zwijającego srebrne talerze w rulon, czy też skręcającego w śrubę żelazne pręty. Przedmioty te były przez wiele lat demonstrowane w berlińskiej Kunstkamerze jako dziwy godne obejrzenia”. Poza popisywaniem się siłą, saski elektor lubił pić na umór. „Car znalazł w królu godnego siebie kompana. Prześcigali się w ilości wypitego wina i przechwalali swoją siłą fizyczną. Jeden nie ustępował drugiemu” – opisuje Serczyk. „Po latach, w czasie kolejnych spotkań, w Birżach i w Toruniu, zwijali palcami srebrne talerze, a kiedy August jednym cięciem miecza odrąbał bykowi głowę, Piotr zrewanżował się natychmiast przecięciem sztuki sukna rzuconej w powietrze” – dodaje.
Efektem zauroczenia stał się wspólny najazd na posiadłości szwedzkie nad Bałtykiem, do którego dołączyła Dania. Piotr I pragnął anektować Estonię, a August II resztę Inflant wraz z Rygą. Żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że liczący dopiero 17 lat król Szwecji Karol XII będzie potrafił stawić skuteczny opór. Zwłaszcza w wojnie prowadzonej jednocześnie na trzech frontach. Tymczasem chuderlawy młokos okazał się o wiele lepszym wodzem od monarchów górujących nad nim siłą fizyczną. Po błyskawicznym pokonaniu Danii szwedzkie wojska wkroczyły w granice oficjalnie neutralnej Rzeczpospolitej, by rozprawić się z jej królem i saską armią. Serię upokarzających klęsk, jakich zaznał wówczas August II Mocny, uwieńczyła jego detronizacja w 1704 r. Karol XII wskazał na nowego króla Polski wojewodę poznańskiego Stanisława Leszczyńskiego. Elektor saski przetrwał i odzyskał tron Rzeczpospolitej w 1709 r. jedynie dzięki przyjaźni z rosyjskim carem. Jednak nie trwała ona wiecznie.
Piotr I, rządząc poddanymi żelazną ręką, zmodernizował państwo i armię wedle zachodnich wzorców. Dzięki temu okazał się głównym zwycięzcą trwającej aż 21 lat III wojny północnej. August II, władając pogrążoną w anarchii Rzeczpospolitą oraz spustoszoną przez Szwedów Saksonią, zupełnie przestał się liczyć jako partner polityczny. Piotr I próbował zatem podporządkować sobie zarówno jego, jak i całą Rzeczpospolitą. Sas z tej opresji wyrwał się dopiero po śmierci dawnego kompana od kielicha dzięki sojuszowi z Francją.
Piotra I zabiły problemy z nerkami. „Przy oddawaniu moczu odczuwał tak wielki ból, że nie mógł powstrzymać się od głośnych jęków” – opisuje Serczyk. A gdy wreszcie pod koniec stycznia 1725 r. moczu już nie mógł oddać, rozpoczęła się agonia. Siedem lat później nagle pogorszył się stan zdrowia Augusta II. „Zasypianie w ciągu dnia, osłabienie, rezygnacja z alkoholu i długotrwałe przebywanie w łóżku wskazują (…) na stan zaawansowanej cukrzycy” – pisze Jacek Staszewski. U elektora pojawiła się stopa cukrzycowa w postaci jątrzącej się rany na nodze. Króla ostatecznie zabiła podróż z Drezna do Warszawy w styczniu 1733 r. i mały drobiazg. „Wsiadając do karety, zawadził chorą nogą o framugę. Rana otworzyła się, upływu krwi nie udało się zahamować. Do Warszawy August dojechał w strasznym stanie z początkiem gangreny” – wyjaśnia Staszewski. Zakażenie krwi bardzo szybko zaczęło się posuwać w kierunku pachwiny i nic już nie mogło uratować mocarza. „Przed zgonem nad ranem 1 lutego miał zawołać wielkim głosem: «Boże, wybacz mi, całe moje życie było jednym grzechem»” – relacjonuje Staszewski.
Dyskretni atleci
W czasach rewolucji przemysłowej, gdy okazało się, że siła maszyn może być nieskończenie większa od możliwości ludzkich mięśni, dobrze wychowany dżentelmen unikał popisywania się nimi. Choć przecież nadal zdarzali się przywódcy obdarzeni ponadprzeciętną sprawnością fizyczną. Mało kto wie, że tak było z mierzącym 193 cm Abrahamem Lincolnem. W młodzieńczych latach zasłynął on jako… zapaśnik. Przyszły prezydent wygrał ponad 300 walk i biografowie odnotowali, że tylko raz poniósł porażkę. Do legendy przeszła jego walka ze sławnym mistrzem w tej dyscyplinie sportu Jackiem Amstrongiem, stoczona w 1831 r. w New Salem (Illinois). „Sportowcy i kibice z odległości wielu mil przybyli na plac obok sklepu Offutta (Denton Offutt był właścicielem sklepu, w którym pracował Lincoln – przyp. aut.), aby obejrzeć walkę. Obstawiano wynik: pieniędzmi, nożami, cennymi drobiazgami, tytoniem i napojami” – opisuje Carl Sandburg w monografii „Abraham Lincoln: The Prairie Years”. Ostatecznie po długich i zaciętych zmaganiach to Amstrong leżał na łopatkach. O mały włos nie skończyło się to pobiciem Lincolna przez fanów mistrza obstawiających jego zwycięstwo. Zapobiegł temu pokonany. „Jack Amstrong przebił się przez tłum, uścisnął dłoń Lincolna i powiedział im, że Lincoln jest «najlepszym facetem, jaki kiedykolwiek osiedlił się w ich mieścinie»” – relacjonuje Sandburg. Drogi sportowców się rozeszły, gdy przyszły prezydent został wziętym prawnikiem, a następnie zaczął parać się polityką. Wtedy też przestał eksponować swą fizyczną siłę i starał się nie popisywać, uchodząc za wysokiego, niezdarnego chudzielca.
Podobnie zachowywał się pół wieku później inny prezydent USA, znany ze zwalistej sylwetki Theodore Roosevelt. W młodości walczył jako zapaśnik i bokser. W wydanej w 1913 r. autobiografii zapisał jednak tylko, że będąc bardzo chorowitym dzieckiem (cierpiał na astmę), żeby nie zawieść ojca, który imponował mu siłą, uprawiał przeróżne sporty. W końcu zaczął trenować boks. „Byłem boleśnie powolnym i niezdarnym uczniem i musiałem pracować dwa lub trzy lata, zanim dokonałem jakiegokolwiek zauważalnego postępu” – zapisał. Swój udział w turniejach bokserskich podczas studiów na Harwardzie skwitował tym, iż nie odniósł w nich żadnych wartych uwagi sukcesów.
Dworskie zabawy
Moda na kulturalnych dżentelmenów dalekich od prymitywnych rozrywek sprawiała, że nawet car Aleksander III nie zamierzał naśladować Piotra I. Choć miał ku temu predyspozycje. „Aleksander III (…) był mężczyzną postawnym, bo mierzącym 190 cm wzrostu, przy wadze ponad 120 kg” – objaśnia w opracowaniu „Aktywność fizyczna i sport w życiu carskiej dynastii Romanowów” Michał Słoniewski. Car lubił czasami zabawiać zaufanych gości podczas obiadu, gnąc sztućce, ewentualnie okręcając je sobie wokół palca. Z równą łatwością przerywał w poprzek talię kart lub książkę. Nie czynił z tego jednak swego atutu w zdobywaniu popularności wśród ludu.
Na niwie modernizacji odznaczył się tym, że zamienił Rosję w nowoczesne państwo policyjne, którego symbolem stała się Ochrana. Z jej prekursorskich metod na niwie m.in.: pozyskiwania tajnych współpracowników i donosicieli, szerzenia fałszywych informacji oraz organizowania prowokacji politycznych, czerpały potem tajne służby na całym świecie. Powołana do życia przez Aleksandra III policja polityczna budowała realną siłę cara i ta fizyczna okazywała się zbyteczna. Publicznie zabłysnął nią tylko raz i to na własne nieszczęście. Kiedy 29 października 1888 r. wracał z Krymu swoim pociągiem wraz z rodziną, w guberni charkowskiej niedaleko stacji Borki skład wypadł z torów. Zginęło 21 osób, ale nikt z rodziny imperatora. Gdy wykolejony wagon się rozpadał i sufit zaczął opadać na głowy pasażerów, car trzymał go na swych ramionach tak długo, aż wszyscy wydostali się na zewnątrz. Niezwykły wyczyn uczczono wówczas licznymi pomnikami oraz zbudowaniem 120 cerkwi na terenie całego imperium. Jednak sam bohater całe zdarzenie przypłacił zdrowiem, choć już wcześniej zaczynało mu ono szwankować. „Wypijał przede wszystkim ogromne ilości mrożonej wody, odczuwając zawsze nieustanne pragnienie. Powodem takiego zachowania była, niestety, rozwijająca się choroba – chroniczne zapalenie nerek, które doprowadziło go do przedwczesnej śmierci w 1894 r.” – opisuje Michał Słoniewski. Po katastrofie kolejowej Aleksander III czuł się coraz gorzej. Zmarł nagle w wieku zaledwie 49 lat na Krymie, gdzie pojechał się kurować. Jak zanotowała jego córka Olga Aleksandrowna, po śmierci monarchy „nikt nie szlochał”. Jako władca skutecznie wzbudzał respekt, ale już niekoniecznie miłość, czy nawet zwykłe przywiązanie. ©Ⓟ