Z Ewą Marciniak rozmawia Marek Mikołajczyk
Wybory prezydenckie już w przyszłą niedzielę. Jak ocenia pani kampanię?
ikona lupy />
Ewa Marciniak, od 2023 r. dyrektorka Centrum Badania Opinii Społecznej, politolożka z Katedry Socjologii Polityki i Marketingu Politycznego na Uniwersytecie Warszawskim / Materiały prasowe / Fot. Wojtek Górski

Przez długi czas była dość nużąca, niewiele się w niej działo. Politycy nie byli bohaterami wiekopomnych wydarzeń, nie wygłaszali spektakularnych haseł i niespodziewanych postulatów. Dopiero w ostatnim czasie kampania się zdynamizowała.

Punktem zwrotnym były debaty w Końskich?

Tak, wtedy nastąpił przełom. Potem mieliśmy debatę w „Super Expressie”, która też była czymś nowym w kampanii ze względu na formułę pytań wzajemnych. Po tych wydarzeniach nastąpiła pewna korekta w sondażach – dlatego twierdzę, że nic jeszcze nie jest przesądzone. Przed nami kolejne dyskusje pomiędzy kandydatami.

Na ile dziś debaty mogą cokolwiek jeszcze zmienić? Często mówi się, że przy tak wysokiej polaryzacji społecznej nie ma mowy o przepływach pomiędzy obozami.

Oczywiście, są wyborcy, którzy mocno sympatyzują ze swoimi politycznymi liderami. I trudno oczekiwać, że pod wpływem takiego czy innego wydarzenia zmienią poglądy. Jednak dzisiaj deklarujący głosowanie na dwóch głównych kandydatów to ok. 60 proc., a więc jest spora liczba tych, którzy mają inne preferencje polityczne lub są niezdecydowani. To osoby, które deklarują, że albo zostaną w domu, albo nie wiedzą jeszcze, co zrobią w dniu wyborów, albo wiedzą, że pójdą zagłosować, ale wciąż nie wiedzą na kogo. To one potrzebują wydarzenia, które skrystalizuje ich pogląd.

I takim wydarzeniem może być debata.

Tak, bo mamy do czynienia z walką na wrażenia. O głosy niezdecydowanych wyborców o poglądach konserwatywnych biją się Karol Nawrocki, Sławomir Mentzen, Grzegorz Braun oraz Marek Jakubiak. Ten, który zrobi na nich lepsze wrażenie, wygra tę bitwę. Zresztą to samo będzie się działo w drugiej turze. Już widać, że Rafał Trzaskowski postawił na komunikację wspólnotową – stąd hasła pokroju „wszyscy się zmieścimy pod biało-czerwoną flagą”. Tu nie chodzi o to, aby przekonywać wyborców Koalicji Obywatelskiej, ale przyciągnąć do siebie niezdecydowanych – pokazać, że prezydentem może być ktoś, dla którego każdy jest ważny.

Ma pani poczucie, że to się Trzaskowskiemu udaje? Zerkam do cyklicznych badań CBOS-u. Jeszcze w lutym i marcu kandydat KO mógł liczyć na 34–35 proc. poparcia. Od tego czasu jednak słabł – w najnowszym sondażu z końca kwietnia ma 31 proc.

Składa się na to kilka czynników, ale dominujące są dwie kwestie. Po pierwsze, jego nieobecność na debacie w Telewizji Republika. Jak wiemy: nieobecni nie mają racji. Symbolem tamtego wydarzenia stał się tekturowy stand przedstawiający Trzaskowskiego, który przyniósł do studia Jakubiak. Trzaskowski podczas tej debaty był ostro krytykowany, ale nie było komu go bronić. To nie jest dobre podejście. Trzeba było stanąć w szranki i walczyć. Po drugie, ogromnym problemem jest jego nieustrukturyzowana kampania.

To znaczy?

Kampania musi mieć strukturę, a efektem jej dobrego zaplanowania winno być kilka głównych przekazów, poprzez które wyborcy zapamiętaliby, jakie postulaty i jaką wizję Polski ma Trzaskowski. O to powinien zadbać sztab. Dam przykład nieustrukturyzowania. Parę miesięcy temu dużo mówiło się o tym, że kampania upłynie pod hasłem bezpieczeństwa. Kandydat KO przedstawił więc w lutym zespół złożony z kilkunastu ekspertów z zakresu wojska, obrony cywilnej i polityki zagranicznej. Znaleźli się w nim generałowie, weterani i naukowcy, którzy przedstawiali swoje wizje na konferencji prasowej.

Dziś mało kto już o tym pamięta.

Dokładnie. Dlaczego nie pociągnięto tego dalej? Dlaczego nie powstał raport, lista priorytetów, nowa strategia? Struktura takiego wydarzenia powinna być taka, że najpierw prezentujemy zespół, potem – za tydzień lub dwa – widzimy jakieś efekty jego pracy. I robimy z tego wydarzenia coś przełomowego. W tym wypadku tak nie było i dlatego nikt o tym zespole już nie pamięta. Zresztą to niejedyny taki przykład. Mieliśmy akcję „Kobiety na wybory” zainicjowaną przez polityków KO czy ideę stworzenia nowego Centralnego Okręgu Przemysłowego. Z żadnej z tych inicjatyw nie uczyniono czegoś, co zapisałoby się na stałe w głowach wyborców. W kampanii wyborczej liczą się mniejsze lub większe wydarzenia. Taka jest jej natura.

Na tle słabej kampanii Trzaskowskiego dobrze prezentował się Karol Nawrocki. Jeszcze w marcu sondaże pokazywały 23 proc., przed majówką było to już 27 proc. Afera mieszkaniowa złamie ten trend?

Wszystko na to wskazuje. To wydarzenie takiego rodzaju, w którym mieszają się prawdy, półprawdy, przeinaczenia, a nawet kłamstwa. To nie daje przesłanek do utrzymania poparcia części elektoratu. Choć, oczywiście, wiele zależy od tego, jaka interpretacja zdominuje tę dyskusję. Czy będzie mowa o opiekuńczości, czy o nieuczciwości. Silna personalizacja kampanii sprawia, że koncentrujemy się na osobach polityków, ich cechach, zachowaniach, dyspozycjach. I oczywiście wydarzeniach z ich udziałem.

Ta historia może zaważyć także na wyniku II tury?

Tak, ale to też zależy od umiejętności podtrzymywania tego tematu w mediach i od tego, czy pojawią się dodatkowe ustalenia w tej sprawie. Obecnie każdy dzień, a nawet godzina przynoszą nowe informacje – a w zasadzie – sensacje. Wyborcy Nawrockiego zapewne czekają na wypowiedź kogoś, kto da im wiarygodne dla nich argumenty usprawiedliwiające jego działanie. W okresie rządów PiS wielu wyborców tej partii miało wyraźną tendencję do usprawiedliwiania i wybaczenia. Tak może być i tym razem.

Do niedawna kandydatem realnie walczącym o II turę był Sławomir Mentzen.

Bardzo dobrze wykorzystał on pierwsze miesiące kampanii do budowania swojej popularności. Wzmocnił kanały dotarcia do odbiorców, uruchomił serie krótkich filmików w mediach społecznościowych. Jego wiece w miastach i miasteczkach przyciągały spore tłumy. Ludzie chcieli go zobaczyć na żywo, usłyszeć, co ma do powiedzenia, zrobić sobie z nim selfie. Podczas tych wydarzeń Mentzen kreował się jednak bardziej na politycznego idola niż kandydata na prezydenta. A to spora różnica.

I to zawiodło?

Zawiodło to, co wydarzyło się później, gdy trzeba było nie tylko wygłosić przemówienie, ale wejść w interakcję z dziennikarzem. I ten wykreowany idol polityczny odsłonił swoją prawdziwą twarz, wpadł w pułapkę autentyczności. Myślę tu o wywiadzie u Krzysztofa Stanowskiego w Kanale Zero. To wtedy usłyszeliśmy o stosunku Mentzena do aborcji czy płatnych studiów. Tamte wypowiedzi dostarczyły paliwa jego kontrkandydatom i stały się pożywką do wszelkiej maści spotów czy memów. Warto dodać, że takie kampanijne błędy w przypadku Mentzena są dużo bardziej odczuwalne niż w przypadku pozostałych głównych kandydatów. Trzaskowski czy Nawrocki mają twardy elektorat, który – niezależnie od wagi problemu – pozostanie im wierny. W przypadku lidera Konfederacji tak nie jest. Jego twardy elektorat dopiero się kształtuje.

Potwierdza to badanie CBOS, w którym analizowaliście państwo, na ile pewne jest, czy zadeklarowany wyborca ostatecznie poprze swojego kandydata. Elektorat Sławomira Mentzena wypada pod tym względem nie tylko słabiej od Rafała Trzaskowskiego czy Karola Nawrockiego, lecz także od Adriana Zandberga.

Wynika to też z struktury Konfederacji, która składa się z Nowej Nadziei i Ruchu Narodowego, a do niedawna także z Konfederacji Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Taka podwójna czy nawet potrójna konstrukcja powoduje, że trudniej budować spójny przekaz. Dziś elektorat Konfederacji jest mocno podzielony: z jednej strony są to narodowcy, których przyciąga Krzysztof Bosak, ale nie ma ich aż tak dużo. Niemal dwukrotnie więcej jest wyborców Nowej Nadziei, której liderem jest Sławomir Mentzen. Kiedyś byli to głównie ludzie w wieku 18–24 lata, ale dziś Mentzen stał się najpopularniejszy wśród wyborców w wieku 25–34 lata. To często osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą, np. fryzjerzy, malarze, stolarze. Coraz częściej są to też osoby dobrze zarabiające, powyżej 9 tys. zł na głowę, w tym przedstawiciele wolnych zawodów, jak również przedsiębiorcy, których rozczarował rząd Donalda Tuska czy jeszcze wcześniej sztandarowy projekt gabinetu Mateusza Morawieckiego – Polski Ład.

Co ich przekonuje?

Wizja niskich i prostych podatków. Oczekują uproszczenia ordynacji podatkowej, mniejszej biurokracji, poluzowania hamulców przedsiębiorczości. Mentzen jawi się jako ktoś, kto w końcu coś robi w tych tematach. Mamy w Polsce dość duży odsetek społeczeństwa, który ma bardzo konstruktywne podejście do pieniądza. W skrócie: pieniądz robi pieniądz, trzeba go inwestować, pomnażać, budować dobrobyt. I oni widzą w liderze Konfederacji swojego rzecznika.

To może przynieść sukces?

Oczywiście. Jeśli nie teraz, to w wyborach parlamentarnych w 2027 r. Wizja, że Konfederacja za 2,5 roku będzie współtworzyć rząd, jest bardzo realna. I może być to koalicja zarówno z PO, jak i z PiS-em. Dużo będzie zależało też od innych partii – od tego, czy Nowa Lewica i Trzecia Droga będą ugrupowaniami wciąż liczącymi się na scenie politycznej.

Dziś Nowa Lewica jest na politycznym zakręcie. Najlepiej obrazuje to fakt, że aż 54 proc. wyborców, którzy deklarują, że mają poglądy lewicowe, chce głosować na Trzaskowskiego. Magdalena Biejat i Adrian Zandberg są daleko w tyle – tylko co czwarty lewicowy wyborca chce oddać głos na kogoś z nich.

Składa się na to parę czynników, które się uzupełniają. Pierwszy: Trzaskowski prezentuje zarazem wartości lewicowe, liberalne oraz centrowe. A więc cały konglomerat poglądów. Niemniej jest grupa wyborców, która stwierdza, że po co ma głosować na Magdalenę Biejat, która ma 2–3 proc. w sondażach, skoro może od razu zagłosować na Trzaskowskiego, który również reprezentuje ich wartości, i dać mu dobrą pozycję startową do II tury. Drugi czynnik: kryzys przywództwa w Nowej Lewicy, który ciągnie się od momentu połączenia Wiosny i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Brak charyzmatycznego lidera powoduje, że wyborcom łatwiej oglądać się za alternatywami.

Nowa Lewica ma dwóch liderów – Roberta Biedronia i Włodzimierza Czarzastego. Jesienią mają się odbyć wybory nowego przewodniczącego. Partia potrzebuje nowego otwarcia?

Zdecydowanie. Robert Biedroń nie istnieje jako lider. Przyjechanie raz na jakiś czas z Brukseli i wypowiedzenie paru słów to nie jest przywództwo. Na lewicy rządzi dziś Włodzimierz Czarzasty. Problem w tym, że nie jest on odpowiednim liderem na obecne czasy. Owszem, ma doświadczenie polityczne, choć nie parlamentarne, zapewne ma swoich zwolenników w partii, ale, gdy popatrzymy na niego z zewnątrz, to jawi się nie tyle jako reprezentant lewicowych idei, a jako koalicjant – raz koncyliacyjny, raz bezkompromisowy. W mojej ocenie Czarzasty nie ma potencjału rozwoju Nowej Lewicy. Nie promuje tej formacji, aby przyciągała kolejnych członków. Jest odwrotnie, mimo niewielkiej liczebności nastąpiły podziały. Z partii odeszli m.in. Joanna Senyszyn czy Andrzej Rozenek.

Widzi pani kogoś, kto mógłby przejąć schedę po Czarzastym?

Pod względem kompetencji i zdolności retorycznych dobrze wypada Krzysztof Gawkowski. Ale może to pora na to, żeby liderką Nowej Lewicy została kobieta – np. Biejat, która zyskała sporo po ostatnich debatach prezydenckich? Lub Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która już dziś jest liderką ważnych dla Lewicy projektów – renta wdowia, babciowe, czterodniowy tydzień pracy? Minister rodziny jest kompletnym zaprzeczeniem tego, co w ostatnich miesiącach kładło się cieniem na działalności Lewicy. Myślę tu o kontrowersyjnej działalności Dariusza Wieczorka w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego, historii z nieprawidłowym użytkowaniem służbowego auta przez Bartłomieja Ciążyńskiego czy problemach alkoholowych Andrzeja Szejny.

Wróćmy na koniec do wyścigu prezydenckiego. Czy w tych wyborach można się spodziewać czarnego konia?

Jeśli mielibyśmy spojrzeć wyłącznie na dane sondażowe, to oczywiście byłby to Mentzen, który usadowił się na trzecim miejscu. Ale zwracam uwagę na inną rzecz: jest sporo kandydatów poza podium, którzy – każdy z osobna – cieszą się niewielkim poparciem. Ale łącznie mają poparcie ok. 20 proc. wyborców. W poprzednich wyborach ten odsetek zazwyczaj nie był aż tak duży.

A to ta grupa zdecyduje, kto ostatecznie zostanie prezydentem.

Dokładnie. Zadaniem sztabów dwóch głównych kandydatów będzie pójść za oczekiwaniami społecznymi i dobrze zdiagnozować, czego chcą wyborcy Szymona Hołowni, Magdaleny Biejat, Adriana Zandberga czy Grzegorza Brauna. Bo dzisiaj kampania prezydencka jest w dużej mierze podążaniem za oczekiwaniami społecznymi. ©Ⓟ

ikona lupy />
Materiały prasowe

Zadaniem sztabów dwóch głównych kandydatów będzie pójść za oczekiwaniami społecznymi i dobrze zdiagnozować, czego oczekują wyborcy Szymona Hołowni, Magdaleny Biejat, Adriana Zandberga czy Grzegorza Brauna