W sztafecie europejskich wojen rosyjska agresja na Ukrainę już dawno przegoniła wojny bałkańskie. Zarówno pod względem długości trwania (konflikt zaczął się od inwazji na Krym w lutym 2014 r.), jak i liczby ofiar śmiertelnych. Cichą ofiarą każdej wojny są dzieci – doświadczenia tych ukraińskich bada oraz zbiera kijowskie Muzeum Wojennego Dzieciństwa (MWD). Ukraińcy zapożyczyli pomysł od Bośniaków.

Korzenie muzeum sięgają wojny w rozpadającej się Jugosławii. W 2010 r. 22-letni wtedy Jasminko Halilović zapytał na Twitterze, czym dla jego rówieśników było doświadczenie oblężenia Sarajewa przez Serbów. Młody Bośniak został zalany odpowiedziami, czego efektem była wydana przez niego trzy lata później książka „Djetinjstvo u ratu: Sarajevo 1992–1995” (Dzieciństwo na wojnie: Sarajewo 1992–1995). Wydawnictwo wywołało duże zainteresowanie we wciąż leczącej wojenne traumy Bośni i Hercegowinie – Halilović postanowił więc stworzyć na podstawie zebranych historii muzeum. Otwarto je w 2017 r., a rok później placówka została uznana przez Radę Europy za europejskie muzeum roku. Gdy zaczęła się rosyjsko-ukraińska wojna o Donbas, Halilović przyjechał nad Dniepr z pomocą humanitarną. Ukraińcy wtedy podchwycili sarajewski pomysł. Halilović od początku ich w tym wspierał. Kijów stał się jedną z filii bośniackiej placówki.

W ukraińskiej stolicy zbiorami MWD zaopiekowało się Narodowe Muzeum im. Tarasa Szewczenki, położone w centrum miasta. To wystawa ponad 20 artefaktów spośród ponad 600, jakie zebrali pracownicy placówki. Podobnie zresztą wygląda muzeum w Sarajewie – z tą różnicą, że od czasów wojny w Bośni i Hercegowinie duża część ekspozycji przeniosła się do sieci. – Czasem artefaktem, jaki i my otrzymujemy, jest np. film zmontowany przez naszego respondenta – mówi dyrektorka MWD Switłana Osipczuk. Jest wiele pluszaków, książki, zdjęcia – i cała masa łusek po pociskach.

Prababcia zaginęła

U wejścia na salę wystawową wiszą pocztówki, na których można w krótkiej formie przekazać wspomnienia. „Jestem z Chersonia. Dzieciństwo spędziłem na daczy we wsi Krynky na Lewobrzeżu Dniepru. Z braćmi sadziliśmy tam ogród, bawiliśmy się w chowanego, łaziliśmy po drzewach. Obok była babcia, która gotowała nam smaczną kaszę na mleku, i dziadek, który stale gubił się gdzieś w sadzie. Było tam ciepłe, południowe powietrze, wokół pachniało akacją, obok był wielki las. Teraz wieś Krynky to wysunięta placówka ukraińskiego wojska na Lewobrzeżu. Rosjanie zniszczyli wieś. Wsi już nie ma, a wspomnienia są” – napisał chłopak urodzony w 1998 r. Od tego czasu Ukraińcy musieli opuścić Krynky. Teraz ruiny wsi znów są pod rosyjską okupacją.

Switłana Osipczuk dołączyła do zespołu MWD w 2020 r. Wówczas ekipa zajmowała się historiami dzieci z obwodów donieckiego i ługańskiego, w których wojna zaczęła się w dalekim 2014 r., oraz z okupowanego Krymu. Od tego czasu dorosło tam całe pokolenie dzieci, które nie zaznało pokoju. – Bazą naszej działalności była i pozostaje dokumentacja doświadczeń dzieci i nastolatków. Zbieramy ich historie, prosimy o przekazanie do archiwum jakiegoś przedmiotu, który kojarzy im się z wojennymi doświadczeniami. Czegoś, co pozwoli opowiedzieć ich doświadczenia w naszych serwisach społecznościowych albo umieścić na wystawie – opowiada szefowa muzeum.

Urodzony w 2007 r. Mychajło przekazał pluszową krówkę, którą uszył dla młodszego brata. Zwierzątko jest nieforemne i bardziej przypomina poduszeczkę, ma duże oczy i różową mordkę. „Kiedy tata zginął, brat miał tylko cztery lata. On go praktycznie nie pamięta. Brat od dzieciństwa lubił spać z pluszakami” – czytam fragment rozmowy z chłopcem. „Kiedy zaczęły się aktywne działania bojowe, tata poszedł do batalionu. Mnie wysłali do babci. Któregoś dnia mama zadzwoniła i powiedziała, że tata złożył przysięgę. Rozpłakałem się. Mama mnie uspokoiła: «Ludzie nie muszą ginąć podczas wojny». Po jakimś czasie wysłali mnie do Kijowa i powiedzieli, że tata zginął. Jechali na zwiad i trafili w zasadzkę. Tata przykrył ich swoim ciałem – był kierowcą” – dodał Mychajło.

O siedem lat młodszy od niego chłopiec z Chersonia, też Mychajło, ulepił dla muzeum czołg z plasteliny. „Widziałem, jak zetki jechały po naszych ulicach”. „Zetki” to rosyjskie pojazdy z literą Z, symbolem agresji na Ukrainę. „Czołg zrobiłem sam w ciągu godziny. W Chersoniu mam całą szafkę z trzema półkami zapchaną swoimi dziełami. Tęsknię za Chersoniem” – czytam. Wiktor, rocznik 2012, oddał resoraka. „Moja babcia przywiozła mi samochodzik z Mariupola. Miałem w Mariupolu dwie prababcie. Budynek jednej ocalał, a drugiej nie. Druga zaginęła. W jej dom wystrzelił czołg, cały budynek spłonął. Została tylko jedna klatka schodowa, ale ona mieszkała w innej klatce” – wspominało dziecko.

– Po rozpoczęciu inwazji ilość pracy tylko się zwiększyła – dodaje Osipczuk. Muzeum z pomocą zaprzyjaźnionej psycholożki zaczęło organizować warsztaty dla nauczycieli o tym, jak rozmawiać z dziećmi o wojnie. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się one między atakiem z 24 lutego 2022 r. a początkiem kolejnego roku szkolnego, gdy szkoły były zamknięte, zaś nauczyciele dopiero próbowali się odnaleźć w realiach znanych dotychczas z książek o II wojnie światowej. Pomoc psychologów przydała się też pracownikom zbierającym wywiady od dzieci. – Trzeba było opracować metodykę prowadzenia rozmów, która zapobiegałaby powtórnej traumatyzacji dzieci – mówi dyrektorka. – Chcę, by to wybrzmiało. Każda historia jest ważna, ale nigdy nie będziemy zbierać doświadczeń, jeśli zorientujemy się, że może to dodatkowo zaszkodzić temu, kto by o nich opowiadał – podkreśla. Zapytana o przedmiot, który zrobił na niej największe wrażenie, wspomina o historii z Donbasu. Nauczyciel zabitej uczennicy wydrukował kilkanaście egzemplarzy broszurki o niej. Dwoje dzieci niezależnie od siebie przekazało jej kopię do muzeum.

Jeden z członków zespołu Osipczuk sam był kiedyś jej respondentem. Spotykam go, gdy pilnuje wejścia na wystawę. Chłopak ma 20 lat i pochodzi z Kramatorska, najważniejszego miasta nieokupowanej części obwodu donieckiego. Opisywał własne doświadczenia z czasów, gdy w 2014 r. miasto na krótko trafiło pod okupację. Kiedy skończył osiemnastkę, uznał, że sam chce pomóc w rozwoju MWD. – Zbiera doświadczenia młodych ludzi ze swojego miasta. Kramatorczanie trzymają się razem nawet poza nim, więc dużo łatwiej jest mu szukać chętnych do podzielenia się swoimi doświadczeniami – mówi dyrektorka.

Wolontariusze jeżdżą też na ekspedycje w regiony przyfrontowe. Osipczuk wspomina o wyjeździe pod Bohoduchiw w obwodzie charkowskim, niemal na granicy z Rosją. – Dzieci nie chodzą tam do szkół praktycznie od lat. Najpierw był COVID-19, potem ostrzały. Uczniowie opowiadają, że lekcje są prowadzone zdalnie i w dodatku skrócone do pół godziny, co nie pozwala im na zrozumienie materiału – opowiada. W niektórych miastach udaje się temu zaradzić dzięki budowie podziemnych, bezpiecznych w przypadku ostrzału szkół. Koszmarny model, ale jedyny możliwy, by dzieci mogły przynajmniej spotkać się z kolegami.

– Dzieci odczuwają wielką potrzebę porozmawiania o przeżywanych traumach z kimś z dorosłych, kto ich rozumie, bo przeżywa z grubsza to samo. Widzimy na szczęście, że nauczyciele coraz lepiej tę potrzebę rozumieją. To ważne, bo trauma zwykle izoluje i odbiera głos. Ja też to odczuwam jako człowiek, który został w kraju w czasie wojny, ale jako dorosła mam więcej instrumentów, by samej sobie pomóc – dodaje.

Nie mieć wspomnień

Z opublikowanego w lutym 2024 r. sondażu przeprowadzonego na zamówienie UNICEF, Funduszu Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci, wynika, że 36 proc. ukraińskich dzieci w wieku 3–17 lat ma za sobą traumatyczne doświadczenia związane z wojną, a stan psychiczny 9 proc. jest niezadowalający. „Dzieci wykazują psychiczne i fizyczne oznaki stresu i podwyższonego niepokoju ze względu na wojnę, stanowiące znaczną przeszkodę dla ich rozwoju społecznego i emocjonalnego” – czytam. Jedną z przyczyn jest rozłąka z rówieśnikami. 17 proc. dzieci, a na obszarach przyfrontowych aż 40 proc., pobiera naukę wyłącznie w formie zdalnej. 38 proc. rodzin z dziećmi otrzymuje pomoc finansową od państwa. 59 proc. żadnego wsparcia nie dostaje. 39 proc. ankietowanych posiadających dzieci przynajmniej czasowo zmieniło miejsce zamieszkania ze względu na wojnę (połowa z nich wróciła już do domów). 29 proc. uważa, że miejsce, w którym obecnie mieszkają, nie jest dla nich bezpieczne. Spośród przesiedleńców wewnętrznych aż 69 proc. dzieci uczy się online. Mają one także gorszy dostęp do opieki zdrowotnej.

„Ja jeszcze nie mam wspomnień. Moi rodzice mają nadzieję, że ich nie będzie. Dla mnie schodzenie do piwnicy podczas ataków jest na razie przede wszystkim ciekawe. Ołeksandr K., rok i sześć miesięcy” – czytam na pocztówce w kijowskim muzeum. ©Ⓟ