Jeśli chodzi o logistykę, to Kijów nie ma z nią większych problemów. Z kolei kwestią szkoleń wojska mogą się zająć sami Ukraińcy, którzy – po trzech latach wojny – mają znacznie więcej doświadczenia niż Europejczycy. Ihor Żowkwa, doradca prezydenta Zełenskiego, stwierdził, że Kijów potrzebuje żołnierzy gotowych do walki, a nie sił pokojowych. Mówił o tym tuż przed zaplanowanym na czwartek szczytem koalicji chętnych. Czyli państw rozważających udział w operacji na Ukrainie. – Nie liczy się ilość. Chodzi o zdolności do walki i do obrony – powiedział w rozmowie z AFP Żowkwa. Z drugiego szeregu takich możliwości nie ma.
Według Macrona najpierw należy wypracować zawieszenie broni między Rosją a Ukrainą, a dopiero później mówić o wysłaniu europejskiego kontyngentu odstraszania lub misji ONZ. Ale do miast, z których będą obserwować sytuację. Chętni są Francja, Wielka Brytania, Dania, Kanada i Czechy. Polska konsekwentnie – przynajmniej na czas kampanii prezydenckiej – mówi „nie”.
Z Wielkiej Brytanii płyną z kolei informacje o rosnących wątpliwościach wobec sensu misji. Źródła dziennika „The Telegraph” mówią o „teatrze politycznym” odstawianym przez brytyjskiego premiera Keira Starmera oraz Macrona. „Nie ma zdefiniowanego wojskowego celu końcowego ani wojskowo-strategicznych założeń planistycznych – stwierdził rozmówca brytyjskiego dziennika. – Starmer się pospieszył, mówiąc o żołnierzach na Ukrainie, zanim w ogóle zorientował się, o czym mówi. Dlatego teraz słyszymy o tym mniej, a więcej o myśliwcach i okrętach, co byłoby łatwiejsze do realizacji, bo nie musiałyby one stacjonować na Ukrainie” – dodaje źródło gazety. „Na Ukrainie i wokół niej jest ok. 700 tys. Rosjan, jest ponad milion Ukraińców pod bronią (…). Co miałyby robić liczące 10 tys. żołnierzy międzynarodowe siły pokojowe, stacjonujące na zachodzie kraju, ponad 400 km od frontu? (…) Nie mogłyby nawet ochronić siebie. Jaka byłaby ich misja? (...) Jak byłyby dowodzone, zaopatrywane i zakwaterowane? Jak długo miałyby tam zostać i dlaczego? Nikt tego nie wie” – komentują rozmówcy „The Telegraph”.
Te wątpliwości pojawiły się, gdy temat wysłania kontyngentu podjęli wojskowi. Gdy dyskusja zeszła z salonów politycznych na poziom techniczny i zaczęli się spotykać przedstawiciele sztabów generalnych krajów z koalicji chętnych.
W tym wszystkim na uwagę zasługuje ewolucja debaty o europejskim kontyngencie ekspedycyjnym czy też odstraszania. Pojawił się wątek zamiany misji lądowej na powietrzną. Takie informacje podał Reuters. W takim wariancie, jak przekonują źródła DGP, rośnie znaczenie naszego kraju. Bo w każdym z analizowanych scenariuszy loty nad Ukrainą byłyby prowadzone z Polski – np. z podrzeszowskiej Jasionki. Brytyjczycy są gotowi oddelegować do misji swoje Typhoony. Na podobny krok mogą się zdecydować Szwedzi z Grippenami. Misja Enhanced Air Policing z użyciem szwedzkich i brytyjskich maszyn jest już zresztą prowadzona nad północną Polską. Jeśli miałaby być ona czymś trwalszym, pojawia się również opcja przehandlowania „za coś” polskich migów 29 stacjonujących w Malborku. Ich resursy są na wyczerpaniu, także finalnie strata nie byłaby wielka. Z kolei Ukraińcy są w stanie doprowadzić je do stanu, w którym skutecznie je wykorzystają.
Jeśli chodzi o ochronę nieba ukraińskiego przez samoloty brytyjskie, francuskie czy szwedzkie, ich starty z Jasionki oznaczałyby, że w sposób domniemany istnieje gwarancja dla misji ze strony USA. A konkretnie 82 Dywizji Powietrznodesantowej, która stacjonuje w Jasionce i jest chroniona przez amerykańskie zestawy Patriot.
Dyskusja o misji powietrznej NATO nie jest zresztą nowa. Jej zwolennikiem był i jest szef MSZ Radosław Sikorski, jeśli pomysł przybrałby kształt wspólnotowy z gwarancjami USA. Jeśli cokolwiek sensownego ma dla Ukrainy powstać w wymiarze wojskowym, to tym czymś jest właśnie ochrona przestrzeni powietrznej. Drugim wartym rozważenia pomysłem jest stałe wsparcie finansowe ze strony europejskich państw NATO dla liczącej milion osób pod bronią armii ukraińskiej. To najtańszy sposób powstrzymywania rosyjskiej agresji. Temat kontyngentu europejskiego natomiast pozostanie najpewniej w sferze politycznego teatru. Nawet jeśli zostanie on sformowany, nie zbuduje nowej jakości w stosunku do obecności NATO, która miała już miejsce na Ukrainie na długo przed inwazją na pełną skalę.
Nie ma zresztą sensu wysyłanie kontyngentu pokojowego, który sam nie potrafi się obronić i unika realnych zadań. Europa za bardzo boi się powtórki ze Srebrenicy – podczas wojny na Bałkanach wojska holenderskie przyglądały się masakrze dokonywanej na Bośniakach przez Serbów. Działo się to w strefie bezpieczeństwa wynegocjowanej przez wspólnotę międzynarodową. Potencjalny brudny rozejm na Ukrainie ani dla Macrona, ani dla Starmera nie jawi się jako coś, za co warto ginąć.©Ⓟ