Nigdy wcześniej tak wielu Polaków nie zajmowało tak wielu ważnych stanowisk w litewskiej administracji. „O taką Litwę walczyłem!” – cieszył się w styczniu na portalu Zw.lt Czesław Okińczyc, nestor polskich elit na Wileńszczyźnie, po powołaniu rządu Gintautasa Paluckasa. Marsz przez instytucje ruszył w poprzedniej kadencji Sejmu, a po ostatnich wyborach tylko przyspieszył. Przekłada się to na realizację postulatów polskiej mniejszości, ale nie tak szybko, jak by chcieli Polacy.

Litewscy Polacy, którzy stanowią 6,5 proc. ogółu mieszkańców kraju, wypracowali dwie sprzeczne strategie. Pierwsza, również chronologicznie, zakładała skupienie się wokół własnej siły, która miałaby promować ich postulaty. Tą siłą jest Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin, którą od ćwierćwiecza twardą ręką zarządza Waldemar Tomaszewski. Zwolennicy tej strategii mają swoje racje. AWPL trzykrotnie, w latach 2000–2001, 2012–2014 i 2019–2020, wchodziła w skład koalicji rządowych, choć ani razu nie udało jej się przetrwać w takim charakterze całej kadencji. Sztandarowych postulatów AWPL jednak nie załatwiła, czego symbolem był brak zgody na pisownię nazwisk według zasad polskiej ortografii. Tradycyjne reguły języka litewskiego wymagają, by transkrybować obce nazwiska zgodnie z lokalną pisownią. Lider AWPL w dokumentach był więc zapisywany jako Valdemar Tomaševski, ponieważ litewska ortografia nie przewiduje litery „w” ani dwuznaku „sz”.

Schyłek polskiej partii

Tomaszewski szukał sposobu poszerzenia bazy poza polski etnos. Sprzymierzył się z nieistniejącym już dziś Sojuszem Rosyjskim (przez litewskich Polaków nazywanym Aliansem Rosjan), a dodając do nazwy szyld ZChR, próbował wyjść poza mniejszościowe getto i zachęcić do głosowania etnicznych Litwinów o konserwatywnych poglądach. Do tego stopnia, że w ostatnim programie przedwyborczym pierwszy postulat mniejszościowy („pełna ochrona własnej tożsamości”) znalazł się dopiero na 16. miejscu, a kwestię pisowni nazwisk Wanda Krawczonok z AWPL określiła swego czasu jako „sprawę pięciorzędną”.

Partie litewskie patrzyły jednak na Akcję z podejrzliwością, czemu sprzyjały wypowiedzi i gesty interpretowane jako prorosyjskie. W 2022 r. doszło na tym tle do rozłamu w partii, gdy jeden z liderów Zbigniew Jedziński napisał, że „Polska powinna czym szybciej porzucić UE i NATO i założyć sojusz z Rosją”. – Chodzi nie tyle o tę głupią wypowiedź, bo w każdej partii może się trafić jakiś nawiedzony, ile o brak jej szybkiego potępienia – mówiła portalowi wPolityce.pl Renata Cytacka, która w następstwie skandalu rzuciła legitymacją AWPL.

Mimo starań Tomaszewskiego popularność Akcji z roku na rok maleje. Najlepszy wynik do europarlamentu partia osiągnęła w 2009 r. (8,4 proc.), w wyborach parlamentarnych – w 2012 r. (6,1 proc. i osiem na 141 mandatów), a w prezydenckich Tomaszewski w 2014 r. zebrał 8,2 proc. Od tej pory obserwujemy zjazd aż do 3,9 proc., czyli poniżej progu, w ubiegłorocznym głosowaniu do parlamentu. Ze względu na ordynację, która przewiduje obsadzenie części miejsc w okręgach jednomandatowych, działacze partii mogą utrzymywać, że zachowują pozycję, skoro w dwóch ostatnich wyborach zdobyli identyczną liczbę trzech mandatów. Wynika to jednak z faktu, że w JOW w rejonach solecznickim i wileńskim znaczną część ludności stanowią Polacy (odpowiednio 76 i 47 proc.). AWPL wciąż wygrywa tam też wybory samorządowe, choć utrata stanowiska mera obwodu wileńskiego w 2023 r. na rzecz kandydata socjaldemokratów pokazała, że i tam nie może być pewna swego, a brak alternatywy nie jest jej dany raz na zawsze.

„O taką Litwę walczyłem!” – cieszył się w styczniu na portalu Zw.lt Czesław Okińczyc, nestor polskich elit na Wileńszczyznie. Marsz przez instytucje ruszył w poprzedniej kadencji Sejmu, a po ostatnich wyborach tylko przyspieszył

Zwycięski kandydat socjaldemokratów – albo jak to się tu określa: socdemów – nazywa się Robert Duchniewicz, ma 33 lata i prezencję gwiazdora Hollywood. Jest też najlepszym przykładem drugiej strategii obieranej przez Polaków, a promowanej od lat z rosnącą skutecznością przez Polski Klub Dyskusyjny (PKD), utworzony w 2014 r. w kontrze do Akcji. Strategia ta zakłada, że skoro działalność społeczną i polityczną podejmuje już pokolenie urodzone w niepodległym państwie litewskim, warto robić kariery w partiach ogólnokrajowych, a nie w AWPL. Z dwóch przyczyn: postulaty mniejszościowe mają większą szansę realizacji, gdy będą się pojawiać wewnątrz najważniejszych ugrupowań, przez co zaczną być postrzegane jako objaw naturalnej dyskusji programowej, a nie tylko jako wrzutki polskiego stronnictwa.

Duchniewicz wygrał II turę wyborów na mera z Waldemarem Urbanem z AWPL. Niewielką różnicą głosów, bo 50,6 do 49,4 proc., ale liczył się sam fakt odbicia stanowiska z rąk partii po raz pierwszy w historii tego samorządu. Zwycięstwo nie było pełne, bo Duchniewicz musi współpracować w radzie rejonu z wrogą sobie samodzielną większością AWPL, która obsadziła 18 z 31 miejsc. Jego sukces byłby jednak niemożliwy bez głosów etnicznych Litwinów. Także dlatego Duchniewicz awansował w hierarchii polityków opozycyjnej wtedy Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej (LSDP). A ponieważ szlak Polaków do najwyższych urzędów został przetarty już w poprzedniej kadencji, gdy stanowisko ministra sprawiedliwości sprawowała z sukcesem Ewelina Dobrowolska z liberalnej Partii Wolności, zachęciło to socdemów do postawienia na Duchniewicza w zwycięskiej kampanii w 2024 r. Po wyborach Polak nie wszedł jednak w skład nowego rządu.

Długa rozgrywka

– On stawia na długą rozgrywkę. Nie ma co się spieszyć. Jako szef sztabu socdemów wygrał im wybory. A gdyby wszedł do rządu, następne głosowanie na mera rejonu wileńskiego najpewniej znów wygrałby ktoś z AWPL – przekonuje politolog Mariusz Antonowicz z Uniwersytetu Wileńskiego. – Moim zdaniem Duchniewicz planuje przejście do polityki krajowej pod koniec drugiej kadencji – dodaje. Jeśli wygra reelekcję, będzie rządzić podwileńskim obwarzankiem do 2031 r.

Nie dla wszystkich jest jednak bohaterem. W optyce AWPL Polacy, którzy wybierają karierę w partiach litewskich, są renegatami. Strona Akcji pisze więc czasem o Duchniewiczu przy użyciu zlituanizowanej formy jego nazwiska. „Hańba dla sprzedawczyka, socjaldemokraty Duchneviča – sługusa i marionetki konserwatystów” – czytamy. Jego wygrana z Urbanem ubodła AWPL. Ze strony Akcji płyną oskarżenia o mobbing i nepotyzm, budowę systemu nazywanego tu prześmiewczo republiką szwagrów w nawiązaniu do przedwojennej Litwy. O to samo przez przeciwników oskarżani są zresztą politycy związani z Tomaszewskim.

W dyskusji medialnej większe wrażenie niż nieobecność Duchniewicza w rządzie zrobiła absencja samej liderki socdemów Vilii Blinkievičiutė, która ustąpiła stanowisko swojemu zastępcy Gintautasowi Paluckasowi. Mocno zaskoczył też wybór koalicjanta. Powszechnie spodziewano się, że zostanie nim Związek Demokratów w Imię Litwy ekspremiera Sauliusa Skvernelisa – i tak też się stało. Ale drugim koalicjantem zostali prawicowi populiści ze Świtu Niemna (NA). Wydawało się, że NA zostanie objęty kordonem sanitarnym, bo jego lider Remigijus Žemaitaitis zasłynął z antysemickich komentarzy. Także w NA numerem dwa jest przy tym Polak Robert Puchowicz. Poza trojgiem posłów AWPL i socdemem Tomasem Tomilinasem (z rodziny polsko-rosyjskiej) Puchowicz jest jedynym polskim deputowanym. Jak słyszymy w Wilnie, to bogaty przedsiębiorca, deweloper, którego problemy mniejszości nigdy specjalnie nie obchodziły. – Ale może przynajmniej nie będzie przeszkadzał – mówi jeden z rozmówców.

W dwóch z trzech partii koalicji mamy wpływowych liderów z polskimi korzeniami. Ale to nie wszystko. Elżbieta Żurowska-Puodžiūnienė została szefową kancelarii premiera, a socdem Władysław Kondratowicz objął resort spraw wewnętrznych. To ministerstwo ważne, a ze względu na sektory państwa, za które odpowiada, nie powierza się go przedstawicielom mniejszości podejrzewanych o nielojalność (notabene w latach 2019–2020 szefową resortu była Rita Tamašunienė z AWPL). Kondratowicz to zaufany człowiek Duchniewicza; przed wyborami kierował pracami jego urzędu. Zaczynał w AWPL, ale został wypchnięty na boczny tor przez Tomaszewskiego, który nie toleruje ludzi łączących ambicje z niezależnością. Zastępczynią Kondratowicza w MSW została Alicja Ščerbaitė z polskich etnicznie Solecznik, wcześniej czołowa opozycjonistka w zdominowanym przez AWPL rejonie. Wiceministrów Polacy mają też w resortach gospodarki (Andrzej Trachimowicz) i zdrowia (Daniel Naumovas).

Do tego dochodzi wiele ważnych funkcji doradczych. Ewelina Mokrzecka trafiła w takim charakterze do resortu kultury, ważnego, bo zajmującego się polityką wobec mniejszości narodowych. Artur Płokszto doradza minister obrony, Aleksander Radczenko zaś – premierowi. Radczenko, były redaktor naczelny „Gazety Wileńskiej” i współzałożyciel PKD, należy do garstki działaczy, których zmiana władzy w 2024 r. nie pozbawiła wpływów. W poprzedniej kadencji był doradcą ds. prawnych szefowej Sejmu Viktorii Čmilytė-Nielsen z Ruchu Liberałów, a jeszcze wcześniej – prezydenta Gitanasa Nausėdy. Radczenko wśród doradców Paluckasa znajdzie innych Polaków: Gabriela Gorbaczewskiego od energetyki i Artura Ludkowskiego od relacji z Warszawą. Można też dodać Jarka Niewierowicza, od 2019 r. doradzającego w sprawach energetycznych prezydentowi. Tak bardzo spolonizowanej administracji w historii Litwy jeszcze nie było.

„Gdy w 2012 r. ministrem energetyki został Jarek Niewierowicz, było to niezwykłe wydarzenie, dziś Polak minister to już dobra litewska tradycja” – pisze Okińczyc. – To efekt szerszych procesów zachodzących w litewskim społeczeństwie. Tak na oko połowa osób współtworzących rząd to osoby urodzone w wolnej Litwie, bardziej świadome samych siebie, lepiej wykształcone – tłumaczy mi Ewelina Mokrzecka w swoim gabinecie w resorcie kultury. Na ścianie wisi portret prezydenta Nausėdy i dwa obrazy, z których jeden urzędniczka chce zastąpić dużym zdjęciem przedwojennego Wilna. – AWPL stała się partią ultraprawicową. Tomaszewski zniechęca Litwinów do naszej mniejszości, a i wielu Polaków wizerunek Akcji odstrasza. A przecież oni też chcą działać na rzecz państwa, więc szukają szansy w stronnictwach ogólnolitewskich. Wydaje mi się, że to ma większy sens niż działanie w mało znaczącej partii, która zniweczyła szereg możliwości, gdy miała wpływ na władzę – dodaje. – Duchniewicz i Niewierowicz zdobywają popularność także wśród etnicznych Litwinów. Dzięki temu polskie nazwisko przestaje być przeszkodą w karierze – zapewnia.

Stalin kontra Putin

Pretensje polskiej mniejszości i uprzedzenia litewskiej większości sięgają lat 90., gdy Litwini obawiali się, że Polacy zagrażają młodej państwowości i będą ciążyć ku Moskwie. Gwoli sprawiedliwości część polskich działaczy tak właśnie się wtedy pozycjonowała. Uprzedzenia, choć osłabły, pozostają obecne i dziś. AWPL w ostatniej kampanii pisała o socdemach, że są „bezpośrednimi spadkobiercami litewskich komunistów współpracujących ze Stalinem”, na co rywale wypominali Akcji, że po cichu śni o Putinie. Problemów dwustronnych było wiele, a Wilnu brakowało wrażliwości, by je rozwiązać z szacunkiem dla interesów mniejszości. AWPL wylicza na swojej stronie: „W 1995 r., po reformie terytorialnej, która była antypolskim krokiem, samorządy zostały wyeliminowane z procesu zwrotu ziemi i sprawy te przekazano w gestię powiatów. W tym samym roku przyjęto ustawę o języku państwowym, zgodnie z którą wszelkie napisy w Republice Litewskiej mogą być umieszczane wyłącznie w języku państwowym. Ustawa ta naruszyła traktat polsko-litewski i konwencje międzynarodowe”.

W procesie zwrotu ziemi dopuszczono jej restytucję w innej lokalizacji niż przedwojenna. W efekcie Polacy często otrzymywali grunty poza swoim regionem. Wciąż nie milkną też spory o szkolnictwo. Przed rokiem radni rejonu trockiego zdegradowali polskie gimnazjum w Połukniu do statusu filii gimnazjum w Landwarowie. AWPL dowodziła, że decyzję podjęto z naruszeniem prawa, ponieważ toczy się postępowanie sądowe w sprawie reorganizacji placówki, a na czas jego trwania sąd zakazał podejmowania tego typu decyzji. – Reorganizując szkołę, samorząd narusza postanowienie sądu – mówiła „Kurierowi Wileńskiemu” Renata Krasowska, dyrektorka szkoły w Połukniu. Radni się bronili, wskazując na malejącą liczbę uczniów chętnych do edukacji w języku polskim. – Na tym tle dochodzi do ciekawych dyskusji. Polacy zastanawiają się, czy jest sens, by promować lekcje polskiego w szkołach litewskojęzycznych. Przeciwnicy dowodzą, że wówczas Polacy będą jeszcze chętniej je wybierać kosztem szkół polskich – wskazuje Antonowicz. Powszechne jest przekonanie, że szkoły litewskie oferują wyższy poziom nauczania.

„Niedobór uczniów, trend posyłania dzieci do szkół litewskich oraz naturalny proces lituanizacji będą intensyfikować litewską politykę zamykania i «optymalizowania» szkół mniejszości narodowych” – pisze Bartosz Chmielewski z Ośrodka Studiów Wschodnich. Litwa należy do państw o najgłębszej dziurze demograficznej. Między spisami powszechnymi z 1989 r. a 2021 r. populacja zmniejszyła się z 3,6 mln do 2,8 mln, czyli o 22 proc. (spora część mieszkańców wyemigrowała za lepiej płatną pracą). Polacy znikają jeszcze szybciej – ich liczba zmalała w tym czasie z 258 tys. do 183 tys., czyli o 29 proc. Przyspieszonej depolonizacji ulega zwłaszcza rejon wileński. Na przedmieścia stolicy chętnie wyprowadza się klasa średnia. W efekcie Polacy między spisami w 2011 r. i 2021 r. stracili tam status większości bezwzględnej. „Długofalowo niesie to skutki dla życia politycznego i społecznego litewskich Polaków, których pozycja jako zwartego elektoratu będzie jeszcze bardziej słabnąć” – dowodzi Chmielewski. Jeśli nie uda się zrealizować ich postulatów teraz, gdy wpływy mniejszości są największe w historii, później będzie o to tylko trudniej.

Otwarte pozostaje jednak pytanie, do jakiego stopnia te wpływy da się przełożyć na konkrety. Dotychczas się udawało, ale powoli i nie w takiej skali, na jaką liczyli Polacy. Wyłom w zakazie wykorzystywania polskich liter w pisowni nazwisk uczyniono w poprzedniej kadencji. Projekt powstał w resorcie Dobrowolskiej i został przeforsowany nie tyle jako ustawa realizująca prawa mniejszości, ale jako przepisy zgodne z ideową linią współrządzących liberałów. Zezwolono na literę „w” i dwuznaki, ale nie na znaki diakrytyczne. Z liczącej 183 tys. osób mniejszości nazwiska spolszczyło raptem kilkaset. Głównie ci, którzy nie mają znaków diakrytycznych w nazwiskach. Pierwsza była minister Dobrowolska (wcześniej: Evelina Dobrovolska), zaraz po niej zrobił to Tomaszewski. Doradca prezydenta ds. energetycznych uciekł się do fortelu. Nie mogąc obejść zakazu użycia litery „ł”, zmienił swoje dane z Jaroslav Neverovič na Jarek Niewierowicz.

Czuć się dobrze ze sobą

Ewelina Mokrzecka też już nie jest Eveliną Mokšecką. – Tamten zapis był dla mnie nienaturalny. Wreszcie czuję się dobrze sama ze sobą. I to nic, że niektórzy Litwini łamią sobie język, czytając moje nazwisko. Wcześniej też czasem łamali – mówi. Większość Polaków możliwość zmiany jednak zignorowała. Z liczącej 141 nazwisk listy kandydatów AWPL do Sejmu zmiany dokonało 12 osób. W przypadku części polityków blokada diakrytów faktycznie sprawiła, że legalna polonizacja mijałaby się z celem. Najlepszym przykładem wileńska radna AWPL Maria Rekść (w dokumentach: Marija Rekst). Jej koleżanka Wanda Krawczonok (Vanda Kravčionok) tłumaczyła, że nosi nazwisko męża Białorusina i nie chce, by było ono zapisywane w jej rodzinie na dwa różne sposoby.

Wśród kandydatów można znaleźć nazwiska pisane na litewską modłę, które znaków diakrytycznych nie potrzebują, jak Jadwiga Sinkiewicz (Jadvyga Sinkevič) czy Romuald Grzybowski (Romuald Gžybovski). W maju miną dwa lata od wprowadzenia możliwości zmiany danych. – Mało chętnych to częściowo efekt obaw, że wiążą się z tym jakieś ogromne przeszkody praktyczne. Faktycznie trzeba wymienić dokumenty czy adres e-mail, pod który ludzie mają podpięte różne subskrypcje. Drugi problem dotyczy znaków diakrytycznych. Część czeka na ich legalizację – mówił mi Mariusz Antonowicz w 2023 r. Mój rozmówca spolszczył swoje nazwisko (wcześniej: Marijuš Antonovič), bo – jak mówił – przeszkadzało mu, że za granicą brano go za Chorwata albo Serba. – Teraz zapisuje się je tak samo po angielsku, litewsku i polsku. Osiągnąłem osobistą integralność – dodawał.

Po wyborach w 2024 r., ze względu na zmianę władzy i rosnący wpływ Polaków na rządy, wydawało się, że droga do legalizacji polskich znaków będzie prostsza. Tuż po ukonstytuowaniu się Sejmu nowej kadencji dziewięciu socdemów i Čmilytė-Nielsen złożyli projekt ustawy, która by na to pozwoliła. Niemal natychmiast łudząco podobny projekt złożyli deputowani AWPL. Entuzjazmu w elitach to nie wywołało. Premier nie chce zadeklarować, jak zagłosuje jego partia. – Nie było jeszcze czytania w Sejmie, więc nie wiemy, czy jest poparcie w samym Sejmie. Pożyjemy, zobaczymy – powiedział. Jednoznacznie przeciwny jest koalicjant Skvernelis, przewodniczący parlamentu. – Nie będziemy popierać podnoszenia tych kwestii. Dziś uważam, że takie propozycje mogą ponownie wprowadzić niepotrzebne zamieszanie i napięcie – powiedział, cytowany przez „Kurier Wileński”.

Zapytałem o to ministra kultury Šarūnasa Birutisa, polityka LSDP, który z urzędu nadzoruje sprawy związane z prawami mniejszości. Minister kluczył. – Ta kwestia obejmuje aspekty prawne, lingwistyczne i techniczne. Trudno prognozować, jak to zostanie rozwiązane – powiedział. – Rozwiązanie uwzględniające interesy ich wszystkich wymaga kompromisu, który można osiągnąć wyłącznie wspólnie, w drodze dialogu i szacunku. Muszą być przy tym zachowane nasze normy konstytucyjne i międzynarodowe standardy w dziedzinie praw człowieka – przekonywał w rozmowie z DGP, którą opublikowaliśmy we wtorek. – Ja sam nie jestem ani za, ani przeciw. Jestem za dialogiem – dodawał. Nie chciał nawet powiedzieć, czy w Sejmie istnieje większość pozwalająca na przyjęcie zmian. – Myślę, że nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wiele zależy od ekspertyz. Przeciwnicy wskazują, że uprawomocnienie pisowni znaków diakrytycznych mogłoby naruszać art. 14 konstytucji – argumentował. Artykuł ten głosi, że „językiem państwowym jest język litewski”.

Mokrzecka jest jednak optymistką. – Od dwóch miesięcy pracujemy nad planem pracy ministerstwa na całą kadencję. Moim celem jest to, by znalazły się w nim odpowiednie punkty dotyczące mniejszości narodowych. Dotychczas ten temat mało kogo tak naprawdę interesował, chociaż mniejszości stanowią 15 proc. mieszkańców Litwy – mówi. Jednocześnie przyznaje, tak jak jej szef, że nie wiadomo, czy dla zgody na diakryty znajdzie się większość w Sejmie. – Jestem dobrej myśli, lecz nie mówmy „hop!”. Trzeba mieć świadomość, że żyjemy w specyficznych czasach i z punktu widzenia państwa to nie jest priorytet. Mam nadzieję, że po wakacjach, podczas jesiennej sesji Sejmu, przekonamy się, ile głosów da się uzbierać – zapowiada.

Przepis, o którym mówi Birutis, bywa przywoływany w dyskusji o przyjętej rzutem na taśmę w poprzedniej kadencji ustawie o mniejszościach narodowych. Pozwala ona na użycie języków mniejszości w sferze publicznej, ale odsyła jednocześnie do art. 14 konstytucji, który jest z tą regułą sprzeczny. „Akt niewiele zmienia w sytuacji prawnej mniejszości narodowych na Litwie. Jest zbyt ogólny i nie reguluje konkretnych kwestii, na których najbardziej zależy przedstawicielom grup mniejszościowych, w tym praw językowych (np. pisowni nazw dwujęzycznych czy użycia wszystkich polskich znaków diakrytycznych w imionach i nazwiskach), a także zagadnień oświatowych” – pisze Joanna Hyndle-Hussein w analizie OSW. Z drugiej strony przyjęcie ustawy zakończyło 15-letni okres, w którym Litwa nie miała żadnych przepisów określających podstawowe rzeczy, jak to, czym w zasadzie jest mniejszość narodowa.

Ówczesny rząd uznał, że lepsza taka ustawa niż żadna. Socjaldemokraci (podobnie jak AWPL i Świt Niemna) zbojkotowali listopadowe głosowanie, bo uznali, że jest ona zbyt ogólna. – Ta ustawa musi zostać uzupełniona – deklaruje Mokrzecka. Ale Birutis, pytany o nowelizację, niczego nie obiecuje. – Jeśli pojawi się poważna propozycja, to zostanie rozważona. Nie widzę problemu – mówi. – Zgodnie z nową ustawą mniejszością narodową jest grupa obywateli Republiki Litewskiej żyjąca na jej terytorium i mająca z nią silne, długotrwałe związki, którą łączy dążenie do zachowania tożsamości narodowej. Te przepisy już dziś pozwalają na używanie języka mniejszości w szkolnictwie, kulturze i mediach. Zapewniają wsparcie państwa w tym zakresie. Jestem pewien, że umocnią wspólnoty mniejszości narodowych, zachęcą je do aktywności kulturalnej i społecznej, wzmocnią ich lojalność wobec państwa – przekonuje mnie w saloniku ambasady Litwy w Warszawie. Litewskich Polaków w walce o swoje prawa czeka pewnie jeszcze niejeden wymuszony kompromis. ©Ⓟ

Test Putina

Nepanikuojam, nie panikujmy – zaczyna ostatnio facebookowe wpisy Tomas Janeliūnas, ekspert z zakresu bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wileńskiego. Jego apele są związane z prorosyjskim zwrotem Białego Domu pod rządami Donalda Trumpa. – Chcesz wiedzieć, jaka jest atmosfera? Wszyscy są zesrani – nie owija w bawełnę wysoko postawiona urzędniczka jednego z ministerstw. – Nikt się nie spodziewał, że Trump z sojusznika Europy zamieni się w przyjaciela Rosji – mówi mi Janeliūnas. Wśród moich rozmówców powszechne jest przekonanie, że Władimir Putin może przetestować, czy art. 5 Traktatu północnoatlantyckiego, gwarantujący kolektywną obronę napadniętego, obowiązuje. Kandydatami do testu są państwa bałtyckie.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Strach w Wilnie”, DGP Magazyn na Weekend nr 41 z 28 lutego 2025 r.