Zyski polskiego sektora bankowego w 2024 r. sięgnęły 42 mld zł netto. W ujęciu historycznym to bezprecedensowy wynik (wykres 1). Dla porównania – przed 2023 r. banki zarabiały średnio ok. 15 mld zł rocznie. Rekordowe zyski przekładają się oczywiście na rekordowe dywidendy, które w 2024 r. wyniosły ok. 7,5 mld zł. Ich lwia część ze względu na specyfikę własności sektora trafia do zagranicznych spółek matek w Holandii, Hiszpanii, USA czy we Francji. To problematyczne zjawisko – nie tylko ze względu na jego wpływ na podział wypracowanych dochodów, lecz także z punktu widzenia makroekonomicznej stabilności gospodarki Polski.

Sytuacja ta od dłuższego czasu wywołuje olbrzymią irytację kredytobiorców, aktywistów, polityków, a także części środowiska ekspertów. Pojawiają się też różne diagnozy oraz propozycje rozwiązań. W naszym artykule wyjaśnimy, dlaczego nałożenie na banki podatku od nadzwyczajnych zysków jest najbardziej właściwą reakcją polityki gospodarczej.

Chciwość czy system

W debacie publicznej krąży sporo nieporozumień na temat źródeł tych zysków. Krytycy sektora, w tym niektórzy eksperci, uważają, że skoro rentowność kapitału jest bardzo wysoka, podobnie jak spread oprocentowania kredytów i depozytów (lending margin, który raportuje Europejski Bank Centralny), to kluczowe znaczenie mają marże kredytowe banków. Stąd propozycje ograniczenia efektywnego oprocentowania kredytów (przede wszystkim hipotecznych) w postaci kontroli marż bądź wakacji kredytowych.

Banki bronią się, że marże nie są bardzo duże, choć większe niż w innych krajach (tłumaczą to podwyższonym ryzykiem kredytowym i najwyższym w UE podatkiem bankowym). Ich zdaniem większość zysków wynika z polityki monetarnej Rady Polityki Pieniężnej (RPP), a więc jest niezawiniona. Same marże to w argumentacji banków po prostu nadwyżka oprocentowania kredytu ponad WIBOR, który (zostawiając na boku kontrowersje na jego temat) względnie dobrze oddaje zmiany oficjalnej referencyjnej stopy procentowej NBP w ostatnim czasie.

Kto w tym sporze ma rację? W skrócie: banki. Ze względu na specyfikę działalności kosztem alternatywnym, który biorą pod uwagę, jest stopa referencyjna NBP (dla uproszczenia pomijamy w analizie wskaźnik WIBOR), a nie oprocentowanie depozytów. Marża rzeczywiście stanowi nadwyżkę oprocentowania kredytu ponad stopę referencyjną (czyli 5,75 proc.). Jej wartość nie jest w Polsce najniższa, ale w ostatnich miesiącach wyraźnie spada (żółte słupki na wykresie 2). Banki próbują w ten sposób przyciągnąć konsumentów, których odstrasza bazowe oprocentowanie kredytów.

Bezprecedensowy jest natomiast zysk z tytułu wysokich stóp procentowych NBP. To one są dla banków źródłem „manny z nieba” (windfall – granatowe słupki na wykresie 2). Wraz ze stopami procentowymi przychody sektora (w tym z odsetek kredytowych i bonów pieniężnych NBP) skoczyły do astronomicznych poziomów. Koszty finansowania banków powiązane z oprocentowaniem depozytów wzrosły z kolei o wiele mniej. Działo się tak ze względu na strukturalną nadpłynność sektora wynikającą przede wszystkim z polityki zarządzania rezerwami NBP. Krótko mówiąc, banki mają dostęp do większej liczby depozytów, niż potrzebują, a więc nie walczą o nie za pomocą atrakcyjnego oprocentowania.

Sumaryczny wzrost marży i „manny z nieba” dla nowych kredytów wynosi ok. 0,5 pkt proc. w porównaniu z okresem sprzed pandemicznych zaburzeń. Oznacza to, że za sprawą polityki monetarnej banki osiągnęły dodatkowe pasywne przychody w wysokości ok. 8 mld zł rocznie na samym portfelu kredytowym. Kwota ta nie obejmuje gigantycznych przychodów z tytułu krótkoterminowych instrumentów dłużnych (głównie bonów pieniężnych i skarbowych papierów wartościowych), które również są efektem wysokich stóp procentowych. W tym przypadku banki zarabiają na różnicy oprocentowania między depozytami a rezerwami i bonami skarbowymi ok. 1,75 pkt proc. (ze względu na podatek bankowy i podatek CIT nie można w całości zaliczyć tego do nadzwyczajnych zysków netto sektora). Ponadto jako bazowe (konserwatywnie) przyjmujemy oprocentowanie nowych depozytów, które jest wyraźnie wyższe niż oprocentowanie wszystkich depozytów utrzymywanych w pasywach banków.

Kontrola marż to zła droga

Zanim przedstawimy argumenty za wprowadzeniem podatku od nadzwyczajnych zysków, potrzebna jest mała dygresja o rachunkowości bankowej. Aktywa, które przynoszą bankowi dochody, to m.in. bony pieniężne (oprocentowane według stopy NBP 5,75 proc.) i kredyty (np. ze stopą 7,50 proc.). W pasywach utrzymuje się depozyty, które generują koszty odsetkowe – średnio na poziomie 4 proc. Gdy nowy klient podpisuje umowę o kredyt hipoteczny, bank jednocześnie „tworzy nowy pieniądz” w formie depozytu. W tym momencie różnica odsetkowa między oprocentowaniem kredytów a depozytów – 3,50 proc. – powiększa zyski instytucji finansowej. Teoretycznie powinno być więc możliwe radykalne obniżenie tej różnicy odsetkowej – jak proponują niektórzy politycy – za pomocą kontroli marż (albo zmniejszenie liczby miesięcy odsetkowych), a bank i tak będzie zarabiał.

Jednak w praktyce po udzieleniu kredytu i zapłacie przez klienta za nieruchomość depozyt odpływa do innej instytucji finansowej, co zmniejsza sumę aktywów kredytodawcy. Żeby sfinansować ten ubytek, nasz bank musi się pozbyć części bonów pieniężnych, które przynosiły mu 5,75 proc. dochodu (czyli więcej niż 4 proc., które wypłacał za depozyt). W ten sposób traci część początkowych zysków, zarabiając jedynie na udzielonym kredycie. Problem polega na tym, że przy ustawowo zmniejszonych marżach banki mogą nie być zainteresowane udzieleniem kredytu. Z drugiej strony depozyt (a precyzyjniej: zakupione w wyniku jego otrzymania bony skarbowe) przynosi im 5,75 proc. przychodu bez podejmowania szczególnych starań. Zarobek rzędu 1,75 proc. jest dla banków wspomnianą „manną z nieba”.

W tej sytuacji to stopa referencyjna NBP jest bazą do kalkulacji marż, a nie oprocentowanie depozytów. Porównanie oprocentowania nowego kredytu ze stopą referencyjną NBP jest kluczowe w procesie decyzyjnym banków. Z tego powodu kontrola marż kredytowych – na pierwszy rzut oka atrakcyjna – może być niebezpieczna. Skupia się ona na aktywnej działalności banków, a nie zyskach, które uzyskują one bez żadnego wysiłku. A to właśnie te zyski należy ograniczyć.

Kredyty są więc dla sektora bankowego swoistym dobrem publicznym. Akcja kredytowa tworzy jednocześnie nowy depozyt, który pozwala mu uzyskiwać dochód według stopy referencyjnej. Jednak pojedynczy bank udzieli kredytu tylko wtedy, gdy mu się to opłaca. Przy niskiej lub ujemnej marży akcja kredytowa może zupełnie wyhamować.

Nieskomplikowany i trudny do uniknięcia

Podatek od nadzwyczajnych zysków działa tak jak wszystkie podatki dochodowe – nie dyskryminuje ze względu na rodzaj dochodów, zapewniając fiskusowi środki, które można wydać zgodnie z wolą polityczną, np. na transfer do kredytobiorców w formie rekompensaty wysokich odsetek. Podatek ten jest relatywnie mniej problematyczny dla banków, które chcą udzielać kredytów, gdyż będzie płacony od łącznych zysków: z windfall i z marży kredytowej. Kiedy depozyt odpływa, proporcjonalnie maleje wysokość płaconego podatku (zaczyna go płacić podmiot, do którego trafia depozyt). W rezultacie bodźce ekonomiczne zmieniają się w znikomym stopniu. Dalej opłaca się udzielać kredytu, bo pozwala on uzyskać wyższe oprocentowanie niż bony pieniężne (marża jest nadal wyraźnie dodatnia). Sposobem na uniknięcie daniny mogłoby być podwyższenie oprocentowania depozytów – co byłoby wręcz korzystne dla klientów.

Takie właśnie rozwiązanie zastosowały w ostatnich latach m.in. Hiszpania, Czechy i Włochy. W pierwszym z tych krajów podatek ustalono początkowo na poziomie 4,7 proc. zysku netto dla banków zarabiających powyżej 800 mln euro. W tym roku stawki zostały zróżnicowane – od 1 do 7 proc. W Hiszpanii różnica między oprocentowaniem depozytów i kredytów jest o wiele mniejsza niż w Polsce. Biorąc to pod uwagę i zakładając przedpandemiczne marże kredytowe (ok. 2,7 proc.), zneutralizowanie efektu „manny z nieba” wymagałoby podatku pozwalającego zabrać ok. 6,5 mld zł z tytułu portfela kredytowego (8 mld zł minus zapłacony już podatek dochodowy). Dodatkowo należy rozważyć podobny ruch wobec dochodów uzyskiwanych z płynności sektora utrzymywanej w NBP. Wynosi ona (z wyłączeniem państwowego BGK) blisko 300 mld zł, co umożliwia bankom uzyskanie ok. 3 mld zł netto po zapłaceniu podatku bankowego i dochodowego.

Pomijając przychody z tytułu papierów skarbowych i innych aktywów, nadzwyczajne zyski branży konserwatywnie szacujemy na 9,5 mld zł. Ich zneutralizowanie wymagałoby stawki podatku w wysokości 17 proc. Takie rozwiązanie pozwoliłoby sektorowi utrzymać rentowność kapitału na poziomie przekraczającym 10 proc. bez zagrożenia dla stabilności systemu.

Przy niezmienionej polityce regulacji dywidend prowadzonej przez KNF proporcjonalnie spadłyby dochody dywidendowe inwestorów, w tym również transfer zysków za granicę. Oczywiście należy się też spodziewać korekty kursów akcji banków, które obecnie są blisko dwa razy wyższe od górek z przeszłości.

Tak skonstruowany podatek niesie za sobą wiele korzyści, których nie dają wakacje kredytowe ani kontrola marż kredytowych. W niewielkim stopniu ingeruje on w bodźce ekonomiczne banków i nie zagraża akcji kredytowej. Ponieważ popyt na kredyt jest obecnie relatywnie niski, a obligacje detaliczne Skarbu Państwa oferują dobre warunki oszczędnościowe, przerzucenie podatku na klienta byłoby bardzo trudne. Z kolei zróżnicowanie stawek w zależności od sytuacji banków (np. wysokości zwrotu z kapitału) może zachęcić je do podwyższenia poziomu kapitałów zamiast wypłacania dywidend.

Ważniejsze są jednak szersze korzyści społeczne. Podatek od nadzwyczajnych zysków jest nieskomplikowany, a jednocześnie trudny do uniknięcia. Stwarza to szansę na spore wzmocnienie dochodów budżetu państwa. Dodatkowe wpływy można by przekierować m.in. na edukację, mieszkalnictwo, profilaktykę zdrowotną czy transformację energetyczną. W ten sposób nadzwyczajne zyski banków rzeczywiście służyłyby społeczeństwu – a nie tylko jego wąskiemu wycinkowi. Podatek ma tutaj dużą przewagę np. nad wakacjami kredytowymi, które dają profity jedynie wybranym grupom kredytobiorców (firmom, osobom z kredytami hipotecznymi), które są i tak dobrze sytuowane finansowo na tle ogółu społeczeństwa. ©Ⓟ

ikona lupy />
Zysk netto sektora bankowego w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
ikona lupy />
Dekompozycja oprocentowania kredytów hipotecznych w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe