Wrogowie Europy są zarazem z reguły nosicielami nihilizmu prawnego, bo wiedzą, że pozbawiona prawa byłaby ona tylko ciałem bez duszy skazanym na rozkład i unicestwienie. Trupem
Nie wiem, czym jest „dusza Europy”. Niektórzy wybitni, a nawet wielcy filozofowie twierdzą, że to filozofia właśnie będąca tworem swoiście europejskim. Z tym jednak niepodobna się zgodzić. Niezależnie od starożytnej Grecji filozofia narodziła się w starożytnych Indiach i w starożytnych Chinach – i nigdzie poza tym. Dlaczego? Tylko te trzy cywilizacje bowiem spełniały warunki niezbędne po temu.
Jednym było istnienie pisma, które stabilizuje myślenie, pozwala myślącej jednostce zobiektywizować je, spojrzeć na własną myśl z zewnątrz i, jeśli uzna to za konieczne, poddać ją krytyce. I pozwala każdemu, kto umie czytać i pisać i ma dostęp do zapisu myśli kogoś innego, zapoznać się z tą myślą, przyswoić ją sobie, ewentualnie zaprzeczyć jej albo przeciwnie – wyciągnąć z niej wnioski, których sam jej autor się nie domyślił. Pozwala do myśli, spostrzeżeń i twierdzeń utrwalonych na piśmie przez poprzedników dołączyć własne uwagi, sprostowania czy uzupełnienia i zostawić je w spadku następcom, aby mogli zrobić to samo, zapewniając tym sposobem przyrost wiedzy. Pozwala nie zadowalać się opowieściami o kamieniach, roślinach, zwierzętach, ludziach, ciałach niebieskich i istotach niewidzialnych, ale dopełnić je, a z czasem zastąpić rozbudowaną argumentacją logiczną wywodzącą wnioski ze stwierdzeń, których te byty są przedmiotami. I pozwala wreszcie nadbudować nad systemem znaków pisma inne systemy znaków, a nad systemem operacji na piśmie systemy operacji na tych innych znakach i znakach tych znaków oraz operacji na operacjach wyższego rzędu, tworząc przeto systemy semiotyczno-logiczne coraz bardziej złożone i oddalone od działań codziennych oraz przedmiotów widzialnych, choć odnoszące się do nich tak, że dla wielu z nich umożliwiają przewidzenie ich przyszłych pozycji lub zachowań. Bez pisma nie ma filozofii ani nauki. Są tylko mity nieodłączne od przekazu ustnego.
Filozofia nieodłączna od argumentacji
Ale pismo jest tylko jednym z warunków koniecznych filozofii. Innym jest istnienie jednostek wykształconych i dostatecznie zamożnych, by dysponować czasem wolnym i móc go poświęcić zdobywaniu i powiększaniu wiedzy lub moralnemu i intelektualnemu doskonaleniu się. Innymi słowy: jednostek zajmujących wysokie pozycje w hierarchii społecznej (były zawsze wyjątki od tej reguły, ale nieliczne). Pozycje na tyle wysokie, by owe jednostki czuły się uprawnione do przedstawiania jednostkom im podobnym swych poglądów na budowę wszechświata i rządzące nim prawa, naturę człowieka i jego obowiązki, najlepsze urządzenie społeczeństw, a nawet na byty niewidzialne, które decydują o wszystkim, a przynajmniej o losach ludzi. Do mówienia we własnym imieniu, w pierwszej osobie liczby pojedynczej, o sprawach wykraczających poza zwyczajny horyzont jakiejkolwiek jednostki. Nie tylko do mówienia – do wykładania swego stanowiska na piśmie. Od tej reguły też są wyjątki, ale nieliczne. Każda filozofia jest czyjąś filozofią, dziełem określonego, tego, a nie innego osobnika, i nosi ślady jego skończoności. Zarazem jednak każda filozofia zwraca się domyślnie do wszystkich ludzi, choć w rzeczywistości jej odbiorcy muszą być do jej odbioru przygotowani, co znacznie ogranicza ich liczebność. W tym punkcie padają pytania, które każdy filozof musi sobie zadać, wyprzedzając zadanie mu ich przez potencjalnych odbiorców: co daje ci prawo zwracania się do nas, przedstawiania nam twoich poglądów i przekonywania nas do uznania ich przez nas za własne. Skąd wiesz to, o czym mówisz? Na jakiej podstawie opierasz twoją o tym wiedzę? Odpowiedzi mogą być bardzo różne, ale każda, jeśli chce być przekonywająca, musi przywołać argumenty przemawiające na jej rzecz. Filozofia jest nieodłączna od argumentacji. (...)
Wspólnota idealna i realna
Europa jest tworem doby nowożytnej. Przedtem samo słowo Europa było tylko nazwą jednego z trzech kontynentów, tego, którego mieszkańcy określali się indywidualnie jako chrześcijanie, a zbiorowo jako christianitas. Próba nadania mu w czasach karolińskich znaczenia politycznego trwała krótko i minęła bez śladu. Na znaczenie geograficzne tego słowa nakłada się od XIV w. znaczenie kulturowe za sprawą humanistów, którzy używają go, by nazwać wspólnotę adeptów bonae litterae złożoną z nich samych i z ich pogańskich mistrzów. Jego prawdziwa promocja dokona się w krwawym klimacie wojen religijnych, gdy termin christianitas zostanie zawłaszczony przez obóz kontrreformacji, a Europa stanie się dla protestantów, „polityków” i irenistów nazwą zbiorową państw suwerennie dzielących między sobą kontynent tegoż imienia, których elity intelektualne i artystyczne uczestniczą we wspólnej kulturze wpajanej przez katolickie kolegia i protestanckie gimnazja. W tym punkcie odnajdujemy filozofię starożytną, która była jednym z filarów tej kultury jako dostarczycielka pojęć służących pospołu do myślenia umysłom uwikłanym we wrogie sobie obozy wyznaniowe, nim została wyparta przez nowożytną naukę i nowożytną filozofię.
Ta ostatnia wniosła z kolei istotny wkład do kształtowania się kultury europejskiej wielorako zadłużonej u starożytności i chrześcijaństwa, ale zasadniczo od nich obu różnej, ponieważ jest ona w swym głównym nurcie kulturą świecką, ufundowaną nie na objawieniu, lecz na poznawaniu, zwróconą nie ku przeszłości, ale w przyszłość, premiującą nie tradycjonalizm, lecz nowatorstwo i inwestującą nie w kontemplację, ale w aktywność badawczą i wytwórczą. I ponieważ układem odniesienia jest dla niej właśnie Europa – wpierw jako byt idealny nadbudowany niejako nad wielością państw suwerennych, a od siedmiu dziesięcioleci również jako realna wspólnota gospodarcza przedłużona przez unię polityczną. Jest tak w szczególności w przypadku filozofii, która nigdy nie była zamknięta w granicach konfesji, państw czy języków dzięki istnieniu wspólnego języka elit, dzięki poliglotom i tłumaczom, dzięki krążeniu ludzi, rękopisów i druków. I której horyzont myślowy był zazwyczaj w zamierzeniu uniwersalny, co w praktyce znaczyło europejski. Zresztą filozofia zajmowała się również explicite Europą od Monteskiusza, Rousseau i Woltera przez Kanta i Hegla do Husserla, Patočki i Habermasa.
Filozofia nie ma monopolu
Wszystko to nie prowadzi bynajmniej do wniosku, jakoby filozofia właśnie była „duszą Europy”, choć niektórzy wielcy czy wybitni filozofowie zdają się być tego zdania. Jak powiedziałem na wstępie, nie wiem, czym jest „dusza Europy”. Ale jeśli postanowimy uznać ten zwrot za metaforę, zinterpretować ją z szacunkiem dla jej autora i nadać jej sens, który by był do przyjęcia nawet dla umysłów obcych wszelkiej metafizyce, to musimy zacząć od przypomnienia, że dusza jest rzekomo tym, co scala cielesną wielość, zasadą jednoczącą, pozwalającą wszystkim organom cielesnym działać harmonijnie, a zarazem tym, co pozwala osobnikowi, którego jest duszą, uczestniczyć wraz z innymi we wspólnocie duchowej lub idealnej, w swego rodzaju komunii dusz wolnej od konfliktów powodowanych przez żądze cielesne. W przypadku Europy znaczyłoby to, że za jej duszę powinniśmy uznać to, co jednoczy jej widzialne, cielesne, materialne składniki – przede wszystkim suwerenne państwa i gospodarki narodowe – włączając ją przy tym w całość wyższego rzędu: ludzkość. Czy filozofia jest w stanie udźwignąć tę rolę? Do pewnego stopnia tak, w tej mierze, w jakiej wykraczała ona i nadal wykracza poza granice państw i języków, tworząc przeto swego rodzaju wspólnoty złożone z wyznawców jej różnych kierunków. Ale każda taka wspólnota skupia tylko jednostki, jednoczy je tylko na ograniczonym terenie jakiejś określonej filozofii i jest z reguły niezbyt liczna, a przeważnie znikoma. Przy najlepszej woli i największej sympatii do filozofii nie wystarcza to, by zobaczyć w niej czynnik zdolny zjednoczyć materialne składniki Europy, nie jednostki ludzkie przecież, ale właśnie państwa i gospodarki.
Co więcej, filozofia nie ma monopolu na jednoczenie mieszkańców kontynentu zwanego Europą. Wszystko, co zostało tu o niej powiedziane, stosuje się bowiem do nauki, literatury, sztuki, słowem: do kultury. (…)
Bez prawa nie byłoby jedności konstytutywnej dla Europy, która mogła przestać być płonnym marzeniem, by stać się rzeczywistością, tylko dzięki stopniowemu uzgadnianiu norm współżycia we wszelkich możliwych dziedzinach ludzkiej aktywności: od handlu detalicznego do stowarzyszeń uczonych i rynku sztuki
W tych warunkach kultura, taka sama w swym zasadniczym zrębie u katolików i u protestantów – dotyczy to zwłaszcza piśmiennictwa, w mniejszym stopniu sztuk wizualnych – była najważniejszym czynnikiem integrującym elity różnych wyznań. Toteż Respublica Litteraria, République des Lettres, Repubblica delle Lettere, Republic of Learning, Gelehrtenrepublik jest pierwszą idealną zbiorowością ponadwyznaniową i ponadpaństwową złożoną z pisarzy i uczonych, później również artystów, z różnych krajów i wyznań dawnego chrześcijaństwa łacińskiego, połączoną przez wspólny język – łacinę i coraz bardziej francuski – podróże, wymianę korespondencji, krążenie książek i z czasem pism periodycznych. Zbiorowością nie daną z urodzenia, ale swobodnie wybraną przez każdego z jej członków, rządzącą się własnymi normami, uznającą własne autorytety i dysponującą własnym systemem symbolicznych wynagrodzeń i sankcji bez zastępowania instancji świeckich i kościelnych, ale zdolną wywierać na nie presję w obronie swoich członków i swoich interesów. W tym środowisku christianitas jako określenie zbiorowej tożsamości przez wskazanie na wspólnotę wyznawanej religii ustępuje coraz bardziej miejsca Europie jako określeniu tożsamości przez wskazanie na świecką wspólnotę praktykowanej kultury. I w tym środowisku ius gentium zrywa ze swą hiszpańską i scholastyczną tradycją, by w nowej odmianie nie tyle holenderskiej i protestanckiej, ile w zamierzeniu uniwersalnej, a w rzeczywistości europejskiej avant la lettre, przedstawić politykom, uczonym i pisarzom propozycję pokojowego ułożenia stosunków między państwami i wyznaniami.
Religie i ideologie, niekiedy zaliczane do kultury, należą moim zdaniem do sfery wierzeń zbiorowych i rządzą się innymi niż kultura prawami. Zresztą po tysiącletnim panowaniu na kontynencie europejskim religii pod postacią chrześcijaństwa, które rychło podzieliło się na łacińskie i greckie, katolickie, i prawosławne, również wielowiekowa jedność tego pierwszego legła w gruzach, a sama religia, choć budując ją, założyła bezwiednie podwaliny przyszłego zjednoczenia, okazała się sprawczynią podziałów i wojen, co zdyskwalifikowało jej kandydaturę do roli jednoczycielki Europy. Bardziej dwuznaczny i złożony jest przypadek ideologii. Niektóre z nich przyczyniły się bowiem do rozpętania dwóch wojen światowych, do mobilizacji potencjału nowoczesnej nauki i techniki, by zorganizować ludobójstwo na skalę przemysłową, i do utrzymania groźby nowej wojny przez następnych kilkadziesiąt lat. Ale w cieniu tych wojen uformowała się ideologia, która zaprogramowała zjednoczenie wielości gospodarek narodowych i państw suwerennych, i której wyznawcy zdołali ten program urzeczywistnić.
Ciało szarpane wojnami
W tym punkcie dochodzimy do gospodarki, od której należałoby zacząć, gdyby nie zaabsorbowanie roszczeniami filozofii do roli „duszy Europy”. Wprawdzie gospodarka jawi się raczej jako „ciało Europy” niż jako jej „dusza”, ale czy wolno mówić o duszy w oderwaniu od ciała? Jakkolwiek by się ją rozumiało – jako formę substancjalną czy jako substancję myślącą albo jeszcze inaczej – każda dusza w porządku doczesnym jest związana z ciałem, a nawet, pamiętając o commensuratio animae ad hoc corpus, z tym oto określonym ciałem. Zanim spróbujemy nadać historycznie sensowną treść metaforze „duszy Europy”, musimy zatem poświęcić nieco uwagi jej powłoce cielesnej.
Gdy Europa wyłania się z rozdartego wojnami religijnymi chrześcijaństwa łacińskiego, dziedziczy obszar o klimacie umiarkowanym zamknięty między morzem Śródziemnym a oceanem Lodowatym i między Atlantykiem a granicą wschodnią o spornej lokalizacji – na Dnieprze? Wołdze? Uralu? – zamieszkany od kilkudziesięciu tysiącleci przez ludzi skupionych w bardziej lub mniej licznych osadach, miastach i wsiach, połączonych mniej lub bardziej przejezdnymi drogami i mniej lub bardziej spławnymi rzekami oraz transportem morskim na długie dystanse zwłaszcza między Południem a Północą. Obszar przetworzony już w znacznym stopniu przez wieki pracy, gdzie pustkowia, bagna i lasy ustąpiły częściowo miejsca osiedlom, polom uprawnym i łąkom, gdzie hoduje się konie, bydło i trzodę, obrabia skóry, włókna, drewno, minerały i metale, gdzie na wietrznych równinach stoją wiatraki, a strumienie obracają kołami młyńskimi, gdzie w kopalniach wydobywa się rudy przetapiane w hutach, a w warsztatach miejskich wyrabia, na użytek miejscowych i na sprzedaż w odległych niekiedy stronach, narzędzia i naczynia, uprząż, tkaniny, broń i sprzęty domowe, przedmioty zbytku i kultu. Obszar, na który nakłada się sieć wymiany dóbr za pośrednictwem pieniądza – złota dla wielkich transakcji, srebra i miedzi dla pomniejszych – o okach w jednych regionach gęstych, gdzie indziej mocno rozrzedzonych oraz krążenia, też wielce nierównomiernego, ludzi i wiadomości.
(…) Tym, co jednoczyło bardziej od wymiany handlowej, była jednak długie wieki wspólna wiara, która organizowała przestrzeń, czas i hierarchię społeczną, a której widomymi znakami były podobne do siebie wszędzie plany miast i zdobiące je budynki – katedry, kościoły, kaplice i ratusze, od XIV wieku często wyposażone w mechaniczne zegary – a we wsiach kościoły, kaplice i dwory, siedziby panów gruntowych. I która dyktowała takie same modlitwy i pieśni, normy zachowania i programy nauczania w szkołach parafialnych i uniwersytetach, a tym samym ujednolicała kulturę nie tylko wykształconych elit.
Wynalezienie druku okazało się opatrznościowe dla reformacji
Ale obszar chrześcijaństwa łacińskiego jest podzielony na władztwa terytorialne o różnym zasięgu, z których jedne usiłują narzucić swą zwierzchność innym: papiestwo rywalizuje z cesarstwem o władzę nad światem, a oba pragną podporządkować sobie monarchie, te zaś – zdobyć kosztem władców niższych szczebli monopol bicia monety, stanowienia prawa, dysponowania zorganizowaną przemocą oraz poszerzyć kosztem innych monarchii zasięg swego panowania. Toteż prozą życia chrześcijaństwa łacińskiego są konflikty i wojny coraz bardziej kosztowne i krwawe w miarę upowszechniania się prochu strzelniczego i doskonalenia broni palnej, co sprzyja monarchiom dostatecznie ludnym i bogatym, by móc wystawić liczne i dobrze uzbrojone armie. Ten stan permanentnej niemal i wszechobecnej wojny zostanie przeniesiony niejako w inny wymiar za sprawą trzech wydarzeń, które następują po sobie w krótkim odstępie czasu: wynalezienia druku, odkrycia Ameryki i drogi do Indii wokół Afryki oraz wystąpienia doktora Marcina Lutra z programem naprawy Kościoła. (…) na liczne dotychczasowe podziały i konflikty nałożył się przeto w każdym kraju i zepchnął je niejako na drugi plan podział na obóz katolicki i obóz protestancki, co doprowadziło do wojen religijnych we Francji, w Anglii, w Cesarstwie i w Niderlandach. W dwóch ostatnich dały one początek wielkiej wojnie, która przeciwstawiła kraje katolickie na czele z Cesarstwem i Rzymem krajom protestanckim sprzymierzonym z Francją, katolicką wprawdzie, ale walczącą przeciw Cesarstwu z powodów zarazem dynastycznych i geopolitycznych. Wynalezienie druku okazało się opatrznościowe dla reformacji. Odkrycie Ameryki – dla obozu jej wrogiego. Zapewniło bowiem dopływ złota i srebra do kas królestwa Hiszpanii, głównego mocarstwa kontrreformacyjnego, co pozwoliło mu prowadzić przez osiemdziesiąt lat wojnę w Niderlandach i równocześnie przez trzydzieści w Cesarstwie. Gdy ten pierwszy cykl wojen religijnych dobiegł kresu w połowie XVII w., po krótkiej przerwie rozpoczął się następny, w którym rolę paladyna kontrreformacji przejęła Francja walcząca w jego ostatniej fazie przeciw koalicji na czele z Anglią. W sumie wojny religijne trwały dwa wieki, spustoszyły znaczną część kontynentu i zakończyły się klęską wpierw Cesarstwa i Hiszpanii, a wraz z nimi Rzymu, później zaś Francji i całego obozu kontrreformacyjnego. Christianitas przestała ostatecznie istnieć. Jej miejsce zajęła Europa jako ponadwyznaniowy byt idealny, którego prowincjami są wedle Monteskiusza poszczególne państwa.
Kongresy i traktaty
To wyłonienie się Europy z chaosu wojen religijnych było poprzedzone i przygotowane funkcjonowaniem République des Lettres i w jej ramach intensywną eksploracją intelektualną stosunków między państwami, której najważniejszym osiągnięciem było dzieło Grocjusza De iure belli ac pacis libri tres opublikowane w 1625 r. W historii kształtowania się Europy jest to jedno z najważniejszych wydarzeń, gdyż Grocjusz zakłada podwaliny prawa powołanego właśnie do regulowania tych stosunków i wywiedzionego nie z tak czy inaczej rozumianego objawienia, ale z „natury”, czyli z czegoś, co ma być wspólne wszystkim istotom ludzkim i na co powinny móc przystać zwalczające się wyznania. Kontynuatorzy Grocjusza zbudują na tej podstawie wpierw system ius gentium, a następnie prawa międzynarodowego, bez czego Europa nie mogłaby zaistnieć choćby jako byt idealny, nie mówiąc nawet o jej późniejszych materializacjach. Ale udział w tym mają nie tylko teoretycy prawa narodów. Ich słowa pozostałyby pustym dźwiękiem, gdyby nie dyplomaci, którymi zresztą, poczynając od Grocjusza, byli często oni sami. Prawo narodów bowiem powstawało nie tyle w zaciszu gabinetów uczonych, ile również, jeśli nie przede wszystkim, w toku negocjacji prowadzonych podczas kongresów międzynarodowych organizowanych w celu położenia kresu kolejnym wojnom. Między traktatami westfalskimi (1648) zawartymi podczas kongresów w Münster i Osnabrück i zamykającymi pierwszy cykl wojen religijnych a traktatem z Utrechtu (1713), który je kończy, były co najmniej trzy inne kongresy i traktaty, a później powtarzały się one mniej więcej co dwadzieścia lat, co chyba nie najlepiej świadczy o skuteczności utrzymywania przez nie pokoju.
Ius gentium nie zdołało zapobiec wojnom. Nie było to zresztą zamiarem jego twórców, którzy uważali wojnę za prawomocny sposób rozstrzygania konfliktów między państwami z chwilą, gdy wyczerpane zostały wszystkie inne środki stosowne do tego celu. Nie zdołało też powstrzymać dążenia sllniejszych państw do powiększania się kosztem słabszych, czego najbardziej skandalicznym przykladem były rozbiory Polski. Rewolucja francuska położyła kres tej pierwszej próbie integracji Europy dworów w oparciu o prawo narodów i Europy elit w oparciu o wspólną kulturę kosmopolityczną, sfrancuziałą i zeświecczoną. Wojny prowadzone przez rewolucyjną Francję pod sztandarem mesjanistycznego nacjonalizmu, pierwsze w historii wojny ideologiczne, miały za cel imperialne zjednoczenie Europy pod berłem Napoleona, a zarazem przebudowę jej mapy politycznej w znacznej mierze zachowaną po jego klęsce, jak zachowane zostały różne instytucje wprowadzone w podbitych przez niego krajach: system metryczny, kodeks cywilny, licea i muzea. I jak utrzymały się nacjonalizmy rozbudzone w odpowiedzi na rewolucyjny nacjonalizm francuski; w każdym kraju z osobna i w teatrum europejskim jako całości zaczną one odgrywać coraz bardziej pierwszoplanowe role.
Wkraczamy w czasy kultur narodowych i narodowych gospodarek. Gospodarka bowiem zaczyna być wstrząsana przez reperkusje rewolucji przemysłowej z epicentrum w Anglii, która po wojnach napoleońskich szybko przenika w głąb kontynentu tam, gdzie występuje węgiel i rudy żelaza lub gdzie może się rozwijać przemysł tekstylny, co zaczyna kształtować nową mapę gospodarczą. Nadaje to większe niż dawniej znaczenie barierom celnym, które uszczelniają granice polityczne, ustanawiają odrębne gospodarki narodowe i zmuszają państwa do negocjacji, by określić w dwustronnych umowach warunki importu i eksportu. Nadaje to też większe niż dawniej znaczenie regulacjom prawnym, które obejmują dziedziny wykraczające poza tradycyjną dyplomację: cła, rozstaw szyn kolejowych, ochronę patentów, działalność banków i giełd, krążenie walut i papierów wartościowych – ta lista wydłuża się z każdym dniem. Wszędzie zwolennicy lansowanego przez Wielką Brytanię wolnego handlu, którzy, choć nie myślą zapewne tymi kategoriami, chcieliby w istocie stworzyć w Europie jeden wspólny rynek, przeciwstawiają się rzecznikom protekcjonizmu przekonanym, że każda gospodarka narodowa, by móc się rozwijać, wymaga obrony przed konkurencją bardziej rozwiniętych rywalek.
Prawo międzynarodowe rozbudowywane w postaci traktatów, konwencji, umów międzypaństwowych i wielu dokumentów o charakterze bardziej technicznym pozwoliło do pewnego stopnia ucywilizować wojnę i uregulowało stosunki między państwami w czasie pokoju, wprowadzając regularne informowanie się wzajemne, zapewniane przez dyplomatów objętych immunitetem, zapewniło ochronę prawną poddanych każdego władcy na terytorium innych, umożliwiło budowę na skalę kontynentu sieci pocztowej, kolejowej, telegraficznej i telefonicznej, ujednolicenie miar i wag, wprowadzenie stref czasowych, nadbudowując przeto nad wielością państw system norm uznawanych przez wszystkie, niekiedy bardziej w deklaracjach niż w praktyce, i czyniąc ze słowa Europa nazwę tworu polityczno-prawnego połączonego przez techniki komunikacyjne, ruchy ludności, przepływ kapitałów, towarów, wiadomości, uczonych, artystów i dóbr kultury oraz przestrzeganie tych samych z grubsza zasad zwłaszcza przez wyższe warstwy hierarchii społecznej, ale podzielonego przez granice, języki i ideologie – od połowy XIX w. przez coraz bardziej radykalne i agresywne nacjonalizmy i niebudzącego poczucia przynależności poza arystokracją oraz elitą intelektualną i artystyczną. Mówi się – i słusznie – o pierwszej globalizacji, którą datuje się na drugą połowę XIX w. Równie zasadnie można sytuować w tym okresie drugą – po dworskiej i oświeceniowej – integrację europejską, pamiętając wszelako, że była to głównie integracja elit wielonarodowych imperiów utrzymujących z koniecznymi zmianami hierarchię społeczną z czasów sprzed rewolucji francuskiej i rewolucji przemysłowej, i opartych na dominacji Niemców w cesarstwie Hohenzollernów, Niemców i Węgrów w cesarstwie Habsburgów, Rosjan w cesarstwie Romanowych i Turków w cesarstwie osmańskim – dominacji, która szła na ogół w parze z dyskryminacją narodów poddanych, prześladowaniem ich języków i tradycji, uniemożliwianiem tworzenia własnych instytucji i rozwijania własnej kultury; w najmniejszym stopniu było tak w austriackiej i czesko-polskiej części cesarstwa Habsburgów, najbardziej w cesarstwie Romanowych i w cesarstwie osmańskim.
Wspólna kultura
Ten „wczorajszy świat” (S. Zweig) został zburzony przez pierwszą wojnę światową, wojnę nacjonalizmów. Imperia przestały istnieć, choć miejsce cesarstwa Romanowych zajął Związek Sowiecki, gdzie szybko przywrócono dominację Rosjan. W państwach na ogół wielonarodowych, zbudowanych lub odbudowanych na gruzach imperiów, mniejszości narodowe i religijne podlegały wielorakim dyskryminacjom. Ale „wczorajszy świat” pozostawił po sobie, obok nostalgii elit za utraconą jednością, projekty odtworzenia, a nawet rozbudowy integracji europejskiej, które jednak nie miały żadnych szans na realizację w warunkach zderzenia nacjonalizmów przedłużającego zakończony tylko formalnie konflikt zbrojny i przeradzającego się w konfrontację demokracji liberalnych z dążącymi do odwetu i ekspansji państwami opanowanymi przez partie totalitarne lub autorytarne, co doprowadziło do drugiej wojny światowej. Dopiero po klęsce Trzeciej Rzeszy i jej satelitów, w zupełnie nowych warunkach, gdy Wschód kontynentu (bez Grecji) i jego środek (bez Austrii i Finlandii, ale ze znaczną częścią Niemiec) zostały zwasalizowane przez Związek Sowiecki, można było ponownie podjąć działania na rzecz integrowania Europy ograniczone jednak z konieczności do jej części zachodniej i to nie całej, gdyż Półwysep Iberyjski pozostawał pod władzą autorytarnych dyktatur.
Nie ma sensu przypominanie tu tej dobrze znanej historii. Ważne jest dla nas tylko zwrócenie uwagi na dwa punkty. Jednym jest rola wspólnej kultury tego odłamu elit europejskich, głównie zachodnioeuropejskich, który odwoływał się do wartości liberalnych, chadeckich i socjaldemokratycznych; komuniści, wykonawcy polityki Związku Sowieckiego, byli wrogami integracji europejskiej, jak byli nimi wszyscy nacjonaliści, którzy w pierwszych dziesięcioleciach powojennych nie mieli jednak, inaczej niż komuniści, wielkiego wpływu na opinię publiczną. Właśnie ta wspólna kultura, której zasadniczymi składnikami były: pamięć integracji elit europejskich przed pierwszą wojną światową i klęski kolejnych prób przywrócenia jej i pogłębienia w okresie międzywojennym; przekonanie o fundamentalnej roli prawa jako regulatora stosunków społecznych, a zarazem narzędzia obrony praw człowieka i podstawowych swobód; poczucie zagrożenia możliwą agresją sowiecką – ta wspólna kultura uczyniła możliwym, ledwo trzy lata po zakończeniu II wojny światowej, spotkanie kilkuset polityków i intelektualistów z różnych krajów, które zaowocowało utworzeniem pierwszej instytucji aspirującej od swych narodzin do objęcia całego kontynentu: Rady Europy złożonej pierwotnie z dziesięciu państw. Dziś jest ich czterdzieści sześć. Był to dla integracji europejskiej krok ważny, ale ograniczony. Wymagał od sygnatariuszy przestrzegania europejskiej konwencji praw człowieka z 1950 r., czego pilnuje od 1959 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka, a od 1954 r. wyrażał się również w organizowaniu co kilka lat wielkich międzynarodowych wystaw sztuki uznanej za jeden z najpełniejszych przejawów kultury wspólnej wszystkim narodom Europy. Jak z tego widać, integracja europejska nadal pozostawała w znacznej mierze sprawą elit.
Wyjściem z tego było – to nasz punkt drugi – przystąpienie do integrowania gospodarek narodowych, zaczynając od produkcji kluczowych wtedy materiałów strategicznych, węgla i stali, w sześciu krajach (1951). Europejska Wspólnota Węgla i Stali była pierwszą w historii Europy realną instytucją ponadpaństwową w tym sensie, że każdy sygnatariusz ustanawiającego ją traktatu cedował na jej rzecz część swojej suwerenności, że miała swoje władze, swoje zgromadzenie parlamentarne i własny trybunał do rozstrzygania sporów między członkami. W ciągu siedemdziesięciu z górą lat zmienił się kilkakrotnie traktat założycielski, przechodząc od węgla i stali przez wspólny rynek i Wspólnotę Europejską do Unii Europejskiej, wzrosła rola Parlamentu Europejskiego, rozbudowane zostały wspólne instytucje i wzrosły ich kompetencje, które znacznie wykraczają poza sferę gospodarki, ale model pozostał ten sam. Z naszej obecnej perspektywy najważniejsze jest uświadomienie sobie, że integracja gospodarcza była od początku czymś więcej niż tylko integracją gospodarek. To zaś dlatego, że aby integrować gospodarki, trzeba było zarazem integrować istniejące ustawodawstwa i stanowić nowe prawo zdolne regulować sytuacje bez precedensów. Tak oto powstał ogromny korpus prawa europejskiego, który wywiera zwrotnie wpływ integrujący na ustawodawstwa poszczególnych państw członkowskich od prawa handlowego, prawa spółek i prawa umów po prawo cywilne i prawo karne. Przeciętny obywatel Unii Europejskiej rzadko ma z nim do czynienia, chyba że jest przedsiębiorcą albo prawnikiem. Ale to ono i egzekwujący przestrzeganie jego norm Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej umożliwiają codzienne działanie instytucji unijnych i współpracę państw we wszystkich dziedzinach, w których muszą one współpracować, jeśli Unia ma być rzeczywistością. Że powstają przy tym tarcia, rozbieżności i konflikty to oczywiste i nieuchronne. Trybunał istnieje po to właśnie, by zapewnić w takich przypadkach bezstronny arbitraż. W odróżnieniu od państw Unia Europejska nie dysponuje na swoim terenie monopolem przemocy i przymusu. Jej organ wykonawczy, Komisja, może jednak wywierać presję na państwa członkowskie, stosując sankcje prawne i gospodarcze zgodnie z przyznanymi jej uprawnieniami. Gdyby pozwoliło się na bezkarne łamanie prawa, Unia rozpadłaby się jak domek z kart.
*
Nadal nie wiem, czym jest „dusza Europy”. Ale jeśli trzymać się zaproponowanej tu wykładni tego zwrotu i uznać, że tę rolę odgrywa czynnik, który wielorako jednoczy „ciało Europy” złożone ze zróżnicowanych geomorfologicznie obszarów z ich zasobami, państw, gospodarek, grup społecznych: majątkowych, terytorialnych, zawodowych, wyznaniowych – jeśli zatem trzymać się tej wykładni, to „duszą Europy” jest prawo – wpierw ius gentium, potem prawo międzynarodowe, a od nieco ponad siedemdziesięciu lat prawo europejskie. Już słyszę krzyki oburzenia: jak to?! Duszą Europy miałyby być bezduszne paragrafy, traktaty, dekrety, umowy, ustawy, decyzje, postanowienia, rozporządzenia, zarządzenia, pisane językiem nieczytelnym dla zwykłego Europejczyka i dotyczące spraw może i ważnych, ale przyziemnych?! A gdzie miłość, wzniosłość, piękno i dobro? Gdzie transcendencja? Gdzie metafizyka? Gdzie poezja, malarstwo i muzyka? Odpowiadam: primum vivere. Prawo nie jest zapewne czynnikiem wystarczającym, by zapewnić trwałe istnienie Europy. Jego dopełnieniem musi być kultura jednocząca umysły, uczucia, wrażliwości i wpajająca poczucie współprzynależności do całości wyższej niż naród i państwo. Ale prawo jest istnienia Europy warunkiem koniecznym. Bez prawa nie ma pokoju. Bez prawa nie ma porządku. Bez prawa nie ma własności, wytwórczości, porozumienia. Bez prawa nie ma kultury. Bez prawa nie byłoby jedności konstytutywnej dla Europy, która mogła przestać być płonnym marzeniem, by stać się rzeczywistością, tylko dzięki stopniowemu uzgadnianiu norm współżycia we wszelkich możliwych dziedzinach ludzkiej aktywności: od handlu detalicznego do stowarzyszeń uczonych i rynku sztuki. Wrogowie Europy są zarazem z reguły nosicielami nihilizmu prawnego, bo wiedzą, że pozbawiona prawa byłaby ona tylko ciałem bez duszy skazanym na rozkład i unicestwienie. Trupem. ©Ⓟ