Pracujemy na zaufanie obywateli. A żeby ludzie ufali państwu, decyzje instytucji muszą być dla nich zrozumiałe, nawet jak są niekorzystne

Z Zuzanną Rudzińską-Bluszcz rozmawia Marcin Fijołek, Polsat
Dużo w pani frustracji?

Trochę, ale dlaczego pan od tego zaczyna rozmowę?

Bo znam wiele osób, które przesiadały się z foteli analityków, publicystów albo działaczy pozarządowych na funkcje ministerialne. Po zderzeniu się ze ścianą zostawała frustracja, że nic się nie zmienia.

Pamiętam to z czasów mojej pracy w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Kiedy przedstawialiśmy sprawozdanie roczne z naszej działalności, łapałam się za głowę. Zastanawiałam się, dlaczego sala sejmowa jest pusta, gdy my dajemy gotową instrukcję, co w państwie zmienić na lepsze.

Dziś też ta sala jest pusta, gdy prof. Marcin Wiącek opisuje swoją pracę.

I to wciąż kamyczek do ogródka posłów, zarówno koalicji rządzącej, jak i opozycji. Przecież takie instytucje jak RPO pomagają państwu, a nie utrudniają mu działanie. Tak samo jest z organizacjami pozarządowymi – pełno w nich osób, które zjadły zęby na danym temacie. Na pewno było i dalej jest trochę momentów frustracji. Miałam je głównie zaraz po wejściu do resortu. Zanim zaczęliśmy działać, trzeba było z dnia na dzień uporządkować departamenty pozostawione bez dyrektorów, dokumenty bez osób, które wprowadziłyby mnie w konkretne sprawy. To wszystko rodziło poczucie bicia głową w mur. Teraz te momenty są dużo rzadsze. Poza tym z natury jestem optymistką i gdybym nie wierzyła w tę moją misję państwowca, to dawno machnęłabym na to ręką. Pracę w resorcie traktuję jako kolejny przystanek na tej samej drodze, a nie wybór innej trasy. Mam poczucie, że moje doświadczenie – w kancelariach, organizacji pozarządowej, w Biurze RPO – służy temu, by patrzeć na państwo przez filtr jednostki i jej problemów. Chodzi o to, by państwo stawało się dla człowieka bardziej przyjazne i godne zaufania.

Ale nawet uśmiechnięta optymistka musi złapać się za głowę, gdy w sprawie Kamilka prokuratura umarza postępowanie, uznając, że właściwie nie popełniono błędów na poziomie instytucji państwowych.

Warto uściślić, że sprawa została umorzona w odniesieniu do instytucji, a nie sprawców – w tym samego ojczyma, któremu postawiono m.in. zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.

Tak. Ale to dalej sygnał, że nic się nie stało. A pani odpowiada w resorcie za zmianę systemu ochrony dzieci.

Moją reakcją na decyzję śledczych – po zdziwieniu – było działanie, czyli wystąpienie do Prokuratury Krajowej o spotkanie. W Ministerstwie Sprawiedliwości jestem odpowiedzialna za konstrukcję systemu przeciwdziałania przemocy wobec dzieci. Traktuję to bardzo serio. Sprawa Kamila z Częstochowy pokazuje jak w soczewce błędy systemu...

...których nie dostrzega prokuratura.

Dostrzega. Spotkałam się z prokuratorami odpowiedzialnymi za sprawę, a Prokuratura Krajowa zdecydowała, że jeszcze raz przyjrzy się decyzji o umorzeniu. Dla mnie istotny jest zespół ds. analizy zdarzeń, na skutek których dziecko poniosło śmierć albo doznało ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Powołaliśmy do niego siedmioro ekspertów, którym przewodniczy mec. Grzegorz Wrona. Raport z analizy pierwszej sprawy – Kamilka z Częstochowy – jest już gotowy. Eksperci przez kilka ostatnich miesięcy wertowali tomy akt i spotykali się z osobami zaangażowanymi w sprawę. Wstępny projekt raportu z zaleceniami przesłali instytucjom, w których działaniach dostrzeżono zaniechania albo zaniedbania. Zespół czeka na odniesienie się do swoich wniosków.

Kiedy poznamy raport końcowy?

W drugiej połowie lutego. Już teraz mogę zaprosić na konferencję prasową.

Ale to wciąż ten sam problem – eksperci resortu wytykają zaniechania, a prokuratura ich nie widzi.

Nie znam akt postępowania prokuratorskiego, nie odniosę się zatem do decyzji prokuratorów z Gdańska. Zresztą nie mogę jako wiceministra sprawiedliwości. Niemniej musimy pamiętać, że czym innym jest wypełnienie znamion przestępstwa – w tym wypadku z art. 231 kodeksu karnego – a czym innym stwierdzenie, że instytucje zadziałały nieodpowiednio, lecz do przestępstwa nie doszło. Podczas spotkania z prokuratorami omawialiśmy ich współpracę z zespołem ds. analizy zdarzeń w przyszłości. Ich cele są inne, ale grają do jednej bramki: prokuratorzy sprawdzają ewentualną odpowiedzialność poszczególnych osób, zespół wytyka luki systemowe i uszczelnia parasol ochronny, który państwo powinno roztoczyć nad dziećmi zagrożonymi przemocą. Od roku budujemy nowe myślenie o państwie, w którym instytucje potrafią przyjąć krytykę i nie uważają się za wszechwiedzące.

Brzmi dobrze, ale boję się, że tylko w teorii. W praktyce żyjemy od jednego dramatycznego przypadku do drugiego, aż publicyści, ministrowie, premierzy znów zakrzykną: „Trzeba zmienić system!”. A na końcu nikt nie jest winny.

Nie chcę występować w roli rzecznika Prokuratury Krajowej. Rozumiem, że ta decyzja mogła być przez niektórych zrozumiana jak komunikat: „nic się nie stało”. Nawet jeśli takie śledztwo zostaje umorzone, to trzeba wziąć pod uwagę, że wszyscy pracujemy na zaufanie obywateli. A żeby ludzie ufali państwu, decyzje instytucji muszą być dla nich zrozumiałe, nawet jak są niekorzystne. To dotyczy sądów, policji, prokuratury, administracji publicznej. Wszystkich organów państwa, które wydają postanowienia w indywidualnych sprawach. Odnosi się to także do władzy wykonawczej – zrozumiałe powinny być także zmiany prawa i motywacja, jaka za nimi stoi. Mamy tzw. ustawę Kamilka...

Działa?

Trochę za wcześnie, by odtrąbić sukces, bo ustawa ma dopiero nieco ponad rok. Jeszcze przyjdzie czas na pierwszą ewaluację. Ale już teraz widać, że ustawa zbudowała zręby systemu ochrony dzieci przed przemocą. Wprawdzie wymagała poprawek, ale na pewno otworzyła wielu osobom oczy. Łamie mi się serce, że musiała się wydarzyć taka tragedia, by państwo zareagowało zmianą prawa.

Przy ustawie Kamilka było sporo uwag na dzień dobry. Pojawiły się głosy, że każdego, kto pracuje z dziećmi, państwo traktowało z góry jak potencjalnego pedofila.

Dostrzegliśmy te uwagi i pracujemy obecnie nad nowelizacją ustawy. Uznaliśmy, że nie ma potrzeby, by goście w szkole – np. osoba przychodząca opowiedzieć o swoim zawodzie – musieli prezentować specjalne zaświadczenia, zwłaszcza gdy są z dziećmi w towarzystwie nauczycieli. Inny przykład – w harcerstwie zaproponowaliśmy zniesienie opłaty dla wolontariuszy i osób odbywających praktyki zawodowe. Chcemy iść dalej i w najbliższych kilkunastu miesiącach przyjąć całościową ustawę o ochronie dzieci, która będzie uzupełnieniem systemu o nowe rozwiązania.

Jak to wygląda w praktyce?

Na podwórku wymiaru sprawiedliwości jest sporo do naprawienia, jeśli chodzi o kwestie rodzinne. Pierwsza to opiniodawcze zespoły sądowych specjalistów (OZSS), które nie działają dziś jak trzeba. Przeprowadziliśmy serię spotkań konsultacyjnych z pracownikami, ze związkami zawodowymi, z towarzystwami psychologicznym i psychiatrycznym. Rzeczywistość, w której czeka się półtora roku na opinię, jest nie do przyjęcia. Przecież chodzi o sprawy, w których mamy podejrzenie niegodziwego traktowania dzieci lub trwa nasilony konflikt między rodzicami. To nie może trwać tak długo jak teraz. Z drugiej strony pracownicy OZSS-ów mówią o niskich wynagrodzeniach, niejasnych warunkach awansu. Rodzice skarżą się zaś na brak kontroli jakości nad opiniami.

Nie chcę być niegrzeczny, ale zaczyna to brzmieć jak nudna praca urzędnika.

Medialnie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, to pewnie mało atrakcyjne – „not Instagrammable”. Wierzę jednak, że krok po kroku tak się zmienia państwo. To nie tylko wystrzałowe konferencje prasowe, ale mozolne budowanie piętrowej konstrukcji: na poziomie prawnym, organizacyjnym, społecznym.

Przyjmijmy, że wyszarpie pani dodatkowe pieniądze na OZSS-y. Co dalej?

Druga sprawa to brak przepisów wykonawczych, jeśli chodzi o postępowania rodzinne. Mam na myśli choćby kwestię odbioru dzieci. Tu też medialnie żyjemy od kryzysu do kryzysu.

Co zmieniają takie przepisy wykonawcze?

Sędziowie wskazują, że trzeba uregulować np. pracę kuratora, który musi towarzyszyć jednemu z rodziców przy kontaktach z dzieckiem. Ma z nimi pływać na basenie? Iść z nimi za własne pieniądze do zoo? Takie małe, codzienne sprawy wpływają na to, czy państwo jest profesjonalne i budzi zaufanie. Idźmy dalej – potrzebne są zmiany w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym. Opieka naprzemienna nie jest uregulowana, a powinna być. Jeden z aspektów, które mnie przeraził, to poziom skonfliktowania rozstających się rodziców oraz to, jak ich relacje odciskają się na życiu dziecka. Rozważamy zmiany, które by ten antagonizm zmniejszały. Jeden z pomysłów to rozwód w urzędzie stanu cywilnego, gdy sytuacja jest niekonfliktowa i nie ma małoletnich dzieci. Drugie rozwiązanie to zniesienie automatycznego orzekania o winie. Kolejne to pewna forma obligatoryjnych mediacji, jeżeli w związku są małoletnie dzieci. Najbliższe tygodnie przyniosą tu odpowiedzi i – mam nadzieję – zmiany prawa.

Nie chcę pozbawiać pani entuzjazmu, ale nawet najlepszy system nie zadziała, bo na końcu tego łańcucha i tak wszystko zależy od tego, czy i jak zadziała konkretny człowiek.

Tak, ale przemiana mentalna w społeczeństwie zachodzi najwolniej, zwłaszcza w kontekście braku przyzwolenia na przemoc. W tym wypadku oprócz zmiany prawa konieczny jest jasny komunikat z góry: od pracodawcy, który nie pozwala na mobbing, przez dyrektora szkoły budującego społeczność uczniowsko-nauczycielską, która nie zgadza się na przemoc rówieśniczą, po przedstawicieli władzy, którzy nie akceptują przypadków przemocy w przestrzeni publicznej. Wszyscy mamy małe pola do działania. Zmianę społeczną możemy przyspieszyć zmianami systemowymi.

Poproszę o przykład.

Zarówno w resorcie, jak i w UE czy w Radzie Europy trwają rozmowy o instytucji barnahusów. To centra pomocy dzieciom, które doświadczyły przemocy czy wykorzystania seksualnego. Mogą tam przyjść i dostać profesjonalne wsparcie w ramach „jednego okienka”. Barnahusy oferują pokój lekarza, salę do spotkań z psychologiem, pokój do przyjaznych przesłuchań. Widziałam, jak takie centra działają – np. na warszawskich Bielanach dzięki Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę czy w Trondheim w Norwegii. Niestety, u nas rodzic czy opiekun pokrzywdzonego dziecka często chodzi od drzwi do drzwi: na policję, do wyczekiwanego długimi miesiącami psychologa na NFZ, na izbę przyjęć w szpitalu. Aż wreszcie trafia przed sąd, który może przytłoczyć dorosłego, nie mówiąc o dziecku po ciężkich przejściach. Barnahusy to odejście od państwa budującego autorytet przez grozę i niedostępność w stronę państwa otwartego na potrzeby obywateli i pozostającego z nimi w dialogu. Państwa dostrzegającego szczególnie tych, którym najtrudniej zawalczyć o swoje prawa – jak dzieci.

Zmieńmy temat. Weszła pani w ministerstwie w buty Marcina Romanowskiego.

Tylko formalnie. (śmiech) Ale faktycznie, to na mnie spadła odpowiedzialność za Fundusz Sprawiedliwości. Z tą różnicą, że ja go naprawiam. Kluczowe jest zabezpieczenie instytucji państwa przed ingerencją polityczną. W tym duchu przeprowadziliśmy zmiany prawne: z rozporządzenia dotyczącego Funduszu Sprawiedliwości wykreśliliśmy absurd pozostawiony przez poprzedników, czyli par. 11 pozwalający ministrowi wskazywać palcem podmioty, które otrzymywały pieniądze bez naboru, bez żadnej transparentności. Mamy konkursy...

...które zawsze można ustawić, wskazać wygranych po cichu. To główna linia obrony poprzedników: oni przynajmniej nie udawali.

Słucham głosów krytyki, zwłaszcza tych merytorycznych. Ale tu w żadnym razie nie mogę się zgodzić. Nie tylko wykreśliliśmy par. 11, lecz także zaznaczyliśmy, że nie można unieważniać konkursu bez powodu ani odmówić finansowania danej instytucji, jeśli komisja konkursowa przyzna jej pieniądze. Ważną zmianą jest też wprowadzenie zewnętrznych komisji konkursowych, które oceniają wnioski. Pracownicy departamentu przeprowadzają tylko etap formalny, a ocen merytorycznych dokonują zewnętrzni eksperci – jak przy funduszach europejskich czy norweskich. To gwarancja, że wpływ polityczny będzie niemożliwy.

A kto tych ekspertów wskazuje?

To podmioty, które gwarantują, że zatrudniają lub współpracują z ekspertami mającymi odpowiednią wiedzę i doświadczenie, by oceniać wnioski grantowe. Nie mówię o fundacjach, które w ostatniej chwili wpisują do przedmiotu działalności „pomoc pokrzywdzonym przestępstwem”, jak to bywało w latach poprzednich. Mam na myśli wiedzę i praktykę, które nabywa się latami. Jednym z przykładów wzorowej roboty jest ośrodek Caritasu w Siedlcach, który odwiedziłam w zeszłym roku. Chylę czoła przed profesjonalizmem osób, które pracującą tam z ofiarami przemocy domowej. Nie ma dla nas znaczenia, kto stoi za daną instytucją, liczy się to, jak działa. Nudne? Być może, ale najwyraźniej państwo najskuteczniej się zmienia w nudnym trybie i po cichu. ©Ⓟ

Jeden z rozważanych pomysłów to rozwód w urzędzie stanu cywilnego, gdy sytuacja jest niekonfliktowa i nie ma małoletnich dzieci