Jeszcze dobitniej hasła przenoszenia produkcji do USA były artykułowane w jego ostatniej zwycięskiej batalii o prezydenturę. I znów ta strategia okazała się skuteczna. Dyskusja o cłach była bowiem nakierowana na wyborców z tych regionów USA, które ucierpiały z powodu zaniku przemysłu w wyniku „chińskiego szoku” na początku stulecia.

Kampania wyborcza się skończyła i nowa administracja amerykańska musi się skupić na realnych działaniach. Czy będą one nakierowane na poprawę losu mieszkańców poprzemysłowych miast USA? Wątpliwe. Już podczas inauguracji stało się jasne, kto w rzeczywistości znalazł się w centrum zainteresowania Donalda Trumpa – najbliżej prezydenta podczas uroczystości zasiedli przedstawiciele największych firm technologicznych i to na nich skupiły się światła reflektorów. Należy przyjąć, że to właśnie ich w pożegnalnym wystąpieniu prezydent Joe Biden nazwał technologicznymi oligarchami. W pierwszych rzędach trudno było znaleźć przedstawicieli producentów samochodów czy innych dóbr przemysłowych.

Zgoda, Elon Musk jest szefem dużej firmy motoryzacyjnej, jednak wartość giełdowa i postrzeganie Tesli ma więcej wspólnego ze spółkami technologicznymi, takimi jak Google, niż z tradycyjnymi producentami samochodów, których kapitalizacja stanowi ułamek wyceny rynkowej największego amerykańskiego producenta samochodów elektrycznych. Oznacza to, że gdyby Ford całkowicie wycofał się ze sprzedaży swoich pojazdów z Europy, mało kto by to zauważył. Jeśliby natomiast Google lub Microsoft zaprzestały świadczenia usług na naszym kontynencie, miałoby to realne przełożenie na europejską gospodarkę, a podniesiona wrzawa byłaby niewspółmiernie większa niż w przypadku kilkunastogodzinnego zablokowania TikToka w USA. Świadczy to o tym, że siła USA tkwi nie w przemyśle, lecz w technologii. I jest skrupulatnie wykorzystywana. Niesławne rozporządzenie wykonawcze Joego Bidena dotyczące ograniczenia dostępu do zaawansowanych chipów graficznych (m.in. dla firm z Polski) było klasycznym tego przykładem. Mało który komentator tego wydarzenia skupił uwagę na tym, że chodzi o procesory produkowane na Tajwanie. Nie – kluczowe było to, że powstają według technologii kontrolowanej przez amerykańską firmę.

Przewaga USA w zakresie najnowszych technologii jest tak duża, że trudno przewidywać osiągnięcie tego poziomu przez europejskie firmy. Pojawiają się deklaracje polityczne, że kolejny Google powstanie w Europie (co ciekawe, głosy te płyną z Niemiec, które są tak mocno krytykowane za zapóźnienia w zakresie cyfryzacji). Dlaczego jednak dotychczas nie powstał? Konkurencja technologiczna z każdym dniem się wzmacnia, co oddala szanse na scenariusz pozytywny dla Europy. Najbardziej wartościową spółką technologiczną z UE jest niemiecki producent oprogramowania SAP (kapitalizacja ponad 300 mld dol.). Podobną wartością może poszczycić się holenderski ASML. Kolejne europejskie firmy odstają już o rząd wielkości. Wycena Nvidii to ok. 3,5 bln dol., Apple’a 3,35 bln dol., a Alphabet (spółka matka Google’a) jest wart prawie 2,5 bln dol. (według danych na 24 stycznia 2025 r.). Oznacza to prawie 10-krotną przewagę nad największymi europejskimi firmami.

Przekłada się to na możliwości inwestycji w najnowsze – bardzo kosztowne – technologie, takie jak sztuczna inteligencja. Dlatego wśród głównych dostawców usług opartych na AI dominują wyłącznie amerykańskie firmy. Chińskie firmy informatyczne próbują nie tracić do nich dystansu. Europejskie nawet nie stanęły do tej rywalizacji.

Można założyć, że pojawi się zupełnie nowa, przełomowa technologia, która odpowiednio wykorzystana przez nowego gracza może być źródłem twórczej destrukcji. Jest to możliwe, a jej twórcą najpewniej będzie firma amerykańska. Niegdysiejszemu potentatowi w produkcji mikroprocesorów, firmie Intel, nie wiedzie się najlepiej, ponieważ inna amerykańska firma – Nvidia – osiąga na tym polu większe sukcesy. Jako kolejna przełomowa technologia postrzegane są komputery kwantowe. Nawet jeśli jej komercyjne wdrożenie zajmie co najmniej kilka lat, inwestycje płyną do amerykańskich spółek, które już dziś osiągają najwyższe wyceny. Inną możliwością jest załamanie rynków finansowych, drastyczne skurczenie się wycen amerykańskich gigantów technologicznych i ograniczenie ich możliwości finansowych. Taki scenariusz jest jednak mało prawdopodobny, ponieważ podstawy wycen tych spółek są zupełnie inne, niż miało to miejsce, zanim w 2001 r. pękła bańka internetowa. Choć warto dodać, że pojawienie się tańszego chińskiego modelu AI, który został opracowany za pomocą słabszych procesorów i z wykorzystaniem mniejszej liczby danych, a mimo to osiąga porównywalną z amerykańskimi wydajność, wzbudziło poważne obawy o wysokie wyceny amerykańskich gigantów.

Nie dziwi zatem, że choć nałożenie ceł przez USA na każdego nieprzyjaciela i sojusznika miało być kulminacyjnym punktem inauguracji prezydentury Donalda Trumpa, sprawy te nie są już tak pilne, a ich wdrożenie będzie zależało od wyników analizy (czytaj: nic jeszcze nie jest pewne). W zamian mamy wysyp zapowiedzi inwestycji technologicznych. Największą z nich jest projekt Stargate o wartości 500 mld dol. Jego celem jest rozwój infrastruktury niezbędnej do dalszego wdrażania AI. Docelowo zakłada się zbudowanie w USA ogólnej sztucznej inteligencji (artificial general intelligence). Najwięksi inwestorzy, nie tylko z USA, lecz także z Japonii czy Bliskiego Wschodu, od razu dosypali to tego projektu miliardy dolarów, co może jeszcze zwiększyć przewagę amerykańskich firm i tamtejszej gospodarki nad konkurentami.

Pewne działania w zakresie odbudowy zaplecza produkcyjnego są jednak obiektywnie konieczne ze względu na bezpieczeństwo ekonomiczne i obronność. Budowa ogromnych zakładów produkujących zaawansowane procesory była jednym z widocznych elementów tej polityki podczas prezydentury Bidena. Miała ona na celu zmniejszenie zależności od importu krytycznych komponentów niezbędnych też w produkcji na potrzeby militarne. Podobne kroki wymagane są choćby w produkcji stoczniowej. Obecnie prawie 50-proc. udział w światowej produkcji statków morskich mają Chiny. USA – ok. 1 proc. Przekłada się to na zdolności w wyposażaniu marynarek wojennych.

A co z cłami na produkty z Chin? Mogą zaczekać. Teraz omawiane jest uzyskanie kontroli nad TikTokiem. Każda inna decyzja nowych władz będzie wydawać się kompromisem w porównaniu z zakazem działalności pozostawionym przez poprzednią administrację. Z ekonomicznego punktu widzenia odłożenie sprawy ceł może też być korzystniejsze dla mniej zamożnych Amerykanów, ponieważ nie będą musieli od razu ponosić kosztów w postaci wyższej inflacji.

Cła są ciągle w grze – Donald Trump będzie chciał pokazać, że dotrzymuje obietnicy – jednak skala i okoliczności ich wprowadzenia nie są jeszcze potwierdzone. Wygląda na to, że zgodnie z oczekiwaniami obciążenia celne mogą zostać wykorzystane jako taktyka negocjacyjna. Bardzo prawdopodobne jest, że zostaną wykorzystane do obrony amerykańskich potentatów technologicznych przed zakusami niektórych europejskich rządów rozważających nałożenie podatku cyfrowego. Albo sięgnie się po nie, gdy chińscy rywale staną się realnym zagrożeniem dla technologicznej dominacji firm z USA. ©Ⓟ

Autor jest profesorem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu