W skali szkolnej to jakaś trójka, może z plusem na zachętę – tak to przynajmniej widzą wyborcy koalicji rządzącej. Z fokusów i innych pogłębionych badań, które regularnie przeprowadzamy, wynika, że dominują nastroje negatywne – wśród zwolenników zarówno opozycji, jak i obecnej władzy. W zasadzie powinniśmy mówić o dwóch subspołeczeństwach oddzielonych od siebie murem, który nie pozwala na żaden przepływ sympatii między obozami.
Dominują takie określenia jak: rozczarowanie, stracona nadzieja, zniechęcenie. To emocje, które, by powiedzieć delikatnie, nie motywują do udziału w wyborach.
Trzeba to rozebrać na czynniki pierwsze. Są sfery życia i działań rządu, w których wyborcy koalicji widzą ewidentną poprawę. To przede wszystkim relacje z Unią Europejską czy zmiany w mediach. Mniej jednoznacznie oceniają sprawę sądownictwa – tu dominuje przekonanie o chaosie. No i jest wreszcie temat rozliczeń, dzielący wyborców partii rządzących. Wokół tej kwestii powstała bardzo twarda baza zwolenników Koalicji Obywatelskiej, a może wręcz samego Donalda Tuska. To fanatyczny elektorat, a do tego liczniejszy niż fanatyczny elektorat PiS, bo stanowiący połowę wyborców KO. Ci wyborcy akceptują rozliczenia i chcą więcej. Nieważne, że na razie jest w tym więcej medialnego dymu niż realnych śledztw i rozpraw sądowych. Liczy się to, że ten proces trwa i jest regularnie podgrzewany. To skądinąd szersze zjawisko. W tym samym badaniu okazało się, że dwie trzecie Polaków – w tym sporo wyborców PiS – chciałoby zobaczyć w więzieniu polityków odpowiedzialnych za afery poprzedniej władzy.
Kwestie związane z poziomem życia są newralgiczne. Większość ankietowanych nie widzi na tym polu żadnej poprawy albo wręcz dostrzega regres. Tych, którzy odczuwają poprawę, jest nieistotna wyborczo garstka. Trójka z plusem to ocena wystawiona raczej pomimo sporego rozczarowania w wymiarze ekonomicznym. To też pokazuje, że elektorat obozu rządzącego kieruje się często innymi kryteriami niż tylko portfel. I trzeba pamiętać, że negatywne nastroje, o których rozmawiamy, dotyczą wyborów parlamentarnych, a nie prezydenckich.
Teoretycznie ma pan rację, ale w praktyce wybory prezydenckie przyciągają najliczniejszą grupę wyborców. One mają w sobie coś z archetypu, może nawet ewolucyjnych odruchów – wybieramy w nich lidera, jedną, konkretną osobę. Ludzie idą oddać głos na swojego kandydata, a nie na formację, która go wystawia. To szansa dla Rafała Trzaskowskiego. Nie upłynęło przecież tak dużo czasu od fali entuzjazmu, która dała Polsce zmianę władzy. Trzaskowski może reanimować tamtą atmosferę.
Jeśli sądzić po wynikach naszych badań, jest jeszcze kogo reanimować.
Tak, myślę, że nie udałoby się dziś wywołać entuzjazmu i zainteresowania polityką na taką skalę jak rok temu. Rewolucja niezainteresowanych, która przyniosła reset polityczny, dotyczy wyborów parlamentarnych. Szacujemy, że grupy, które zdecydowały o ich wyniku – młodzi wyborcy, zwłaszcza kobiety – są znowu zdemobilizowane. To zresztą paradoksalne, że za odraczanie i bagatelizowanie przez Trzecią Drogę kwestii dekryminalizacji aborcji – absolutnego minimum dla wspomnianych wyborców – płaci cała koalicja rządząca, a zwłaszcza Lewica.
Nawet jeśli Hołownia i Kosiniak -Kamysz nie powiedzieli czegoś wprost, w kampanii ludzie to usłyszeli. Obaj politycy dołożyli cegiełki do budowy pewnej atmosfery. Niedocenianym czynnikiem, który może wpłynąć na wynik majowych wyborów, są też coraz częściej stosowane genderowe strategie głosowania.
Chodzi o zjawisko, które przybiera na sile, odkąd kobiety zaczęły się pojawiać przy urnach częściej niż zwykle. Przekłada się to na dobre wyniki polityczek kosztem polityków, którzy nierzadko mieli lepsze miejsca na liście. W ostatnich latach z powodu zamachu PiS i TK na przepisy aborcyjne – już i tak restrykcyjne – Polki o wiele bardziej zainteresowały się polityką, co przekłada się na konkretne decyzje. W fokusach i sondażach mówią, że przy urnie wybierają pierwszą albo najmłodszą kobietę z listy. Czyli najpierw szukają, która formacja im odpowiada, a później szukają na liście polityczki. Z Polakami, szczególnie młodszymi, do pewnego stopnia jest podobnie. Rezultatem był pogrom męskich kandydatów, zwłaszcza na listach Lewicy, choć na mniejszą skalę dotyczyło to również list PiS i Konfederacji – vide Karina Bosak czy Ewa Zajączkowska-Hernik. Ten proces już się nie cofnie. Polacy zobaczyli, że mamy niedostateczną reprezentację kobiet w polityce i że mogą one wnieść nową jakość, inny sposób myślenia i działania. Z badań wynika, że przypisujemy kobietom w polityce mniej egoistyczne motywy niż mężczyznom, zakładamy, że jeśli już do niej wchodzą, to są przygotowane.
Tak, choć nie przesadzajmy z jego wielkością – zwłaszcza że Lewica będzie miała trudne boisko z powodu startu Trzaskowskiego. Niemniej lewicowa kampania będzie na tym budowana: przyszedł czas, by kobiety sięgały po najwyższe urzędy. Może trudno jeszcze sobie wyobrazić, że w Pałacu Prezydenckim mieszka kobieta – bo wojna za granicą etc. – ale spójrzmy na drugą stronę. Główne partie też nie sięgnęły po swoich najtwardszych kandydatów. Ani PiS nie postawiło na Przemysława Czarnka, ani KO na Radosława Sikorskiego. Nie wiemy, ile potrwa wojna w Ukrainie – szczególnie w kontekście wyboru Donalda Trumpa. Jeśli dojdzie do zawieszenia broni, to wiosną nastroje w Polsce mogą być inne, a kampania nie będzie się toczyć wokół zakupu rakiet i czołgów, lecz poziomu życia i jakości usług publicznych.
To oczywiście baza Konfederacji. Około 40 proc. mężczyzn do 35. roku życia chce głosować na tę partię, a im młodsi, tym ten odsetek wyższy. Oni są już jednak zmobilizowani przez Konfedera cję. Tam już nie ma z czego wyciskać. Sondażowy sukces Konfederacji wynika z tego, że w ostatnim czasie ta partia przyciąga rozczarowanych wyborców PiS. Elektorat fanatyczny trwa przy Jarosławie Kaczyńskim. Ten cyniczny, który czasem wręcz nienawidzi Kaczyńskiego, ale odczuwa poprawę swojej sytuacji w związku z transferami społecznymi, też jeszcze jest przy PiS. Ale elektorat sceptyczny, głosujący na partię Kaczyńskiego jako na mniejsze zło, patrzy dziś w stronę Konfederacji.
Z perspektywy jego formacji byłby to błąd. Jeszcze wiosną 2023 r., gdy słupki Konfederacji wystrzeliły, wśród jej zwolenników widzieliśmy młodych ludzi, często liberalnych – wcale nie takich jak ci opisani we wspomnianym „Przegrywie”. To osoby tolerancyjne, opowiadające się za równością płci i prawami osób LGBT. Nie widzą potrzeby wychodzenia z UE, a nawet oczekują przyspieszenia walki ze zmianami klimatu.
Z Konfederacją łączy ich tylko to, że są gospodarczo skrajnie neoliberalni i cechuje ich darwinistyczny egoizm. Młody człowiek, który – dzięki rządowi Morawieckiego – nie płaci podatków do 26. roku życia, wchodzi w dorosłość z przekonaniem, że można bez nich żyć. A później jest zderzenie z rzeczywistością. To ogromny potencjał. W dłuższej perspektywie przy odpowiedniej strategii w tandemie PiS-Konfederacja liderem wcale nie musi być Nowogrodzka.
Tak. Tym bardziej że od roku po stronie wyborców PiS i Konfederacji dominują złość i strach – emocje mające potencjał mobilizujący. W większości sondaży z ostatnich miesięcy PiS i PO idą łeb w łeb przy założeniu 3-punktowego marginesu błędu statystycznego. Różnica jest na tyle niewielka, że ważne staje się to, co się dzieje w drugim rzędzie wyścigu. A tam bardzo dobre wyniki ma właśnie Konfederacja, czasem wręcz lepsze niż łączne poparcie Trzeciej Drogi i Lewicy, co w mandatach mogłoby się przełożyć na większość PiS i Konfederacji.
Zawsze coś takiego może się wydarzyć, bo sprzyja temu specyfika wyborów prezydenckich. Zacznijmy od Konfederacji. Nasze badania pokazują, że byłoby łatwiej o taki efekt Bosakowi, popularnemu także poza Konfederacją. Mentzen ma znakomitą bazę, ale słabo przyciąga zwolenników innych partii.
Nie sądzę. Z naszych badań wynika, że on już nie namiesza. Niezależność marszałka Sejmu jest oceniana w fokusach jako mocno wątpliwa. Antyduopolowy charakter kampanii też jest wątpliwy, bo przecież Hołownia wybrał, w której gra drużynie. No i przez ile lat można zgrywać kogoś świeżego, antyestablishmentowego? Z odpowiedzi badanych wynika, że jakakolwiek kandydatka Lewicy będzie postrzegana poważniej niż Hołownia. Oczywiście istnieje jeszcze scenariusz politycznego meteorytu.
Wejście do gry kogoś spoza układu – tak jak 10 lat temu Paweł Kukiz przesądził o wyniku wyborów, bo w I turze przyciągnął do urn prawicujący elektorat, który normalnie nie poszedłby głosować. A w II turze poparł Andrzeja Dudę, głosując przeciwko establishmentowemu Bronisławowi Komorowskiemu.
Pytaliśmy o Krzysztofa Stanowskiego. Gdyby wszedł do II tury, to mógłby liczyć nawet na ponad 30 proc. głosów. Ale nie wejdzie. A najpewniej w ogóle nie wystartuje.
Na razie trudno cokolwiek powiedzieć o Karolu Nawrockim. Mam wrażenie, że nie ujawnił się ani geniusz tej kandydatury, ani nawet precyzyjny profil. Moim zdaniem Nawrocki wypada dotąd blado, mówi mało przekonująco, a dodatkowo na starcie został pozbawiony atutów. Jak ma być kandydatem niezależnym, gdy jest przedstawiany Polsce na turbopartyjnej konwencji? Rozumiem, że chodziło o to, by wyborcy PiS się o nim dowiedzieli, ale mam poczucie, że w sztabie partii chcieli zjeść ciastko i mieć ciastko.
To może być dla niego problemem, ale nie na taką skalę jak dla PiS. Trzaskowski jest członkiem PO, nie może się od tego odżegnywać, ale wolno mu krytykować formację, liderów. Musi stworzyć przekonanie, że w razie czego jest w stanie się uniezależnić.
Z badań nie wynika, by Trzaskowskiego odbierano jako oderwanego od rzeczywistości lewaka. Ma wizerunek, który w polskich warunkach może być bardziej korzyścią niż obciążeniem: światowca, erudyty, salonowca, ale do pewnego stopnia swojskiego. Pod tym względem przypomina trochę prezydenta, którego wyborcy najlepiej wspominają – Aleksandra Kwaśniewskiego.
To były inne czasy. Zresztą tamte tańce wyglądały równie autentycznie jak dzisiejsze śpiewy Trzaskowskiego z paniami z kół gospodyń wiejskich.
To prawda. Na pewno te śpiewy mu nie zaszkodziły.
Nic tego nie zapowiada. Regularnie powracające fantazje, według których Polacy chcieliby przełamania duopolu, pozostają… no właśnie, fantazjami. Im bardziej nienawidzimy polityków drugiej strony, im częściej się kłócimy o politykę, tym bardziej emocje rosną. Frekwencja rośnie zaś wraz z polaryzacją.
Włóżmy to między bajki. Jesteśmy konfliktem zmęczeni, a równocześnie zafascynowani. Nawet jeśli mamy dość tego politycznego meczu, to coraz częściej stajemy się kibolami, a w skrajnych przypadkach chuliganami jednej czy drugiej strony. Może zmiana gdzieś już majaczy na horyzoncie, ale nie będzie związana z depolaryzacją, lecz repolaryzacją. I tak jak przeszliśmy od podziału na Polskę postkomunistyczną i postsolidarnościową, tak w końcu wyjdziemy z Polski PO i Polski PiS. Być może mamy właśnie do czynienia z apogeum tego rozdania. ©Ⓟ
Dwie trzecie Polaków – w tym sporo wyborców PiS – chciałoby zobaczyć w więzieniu polityków odpowiedzialnych za afery poprzedniej władzy