Mediom sprzyjającym obecnej władzy oraz tym spod znaku prawicowej opozycji zależało – choć z różnych powodów – na wyeksponowaniu informacji, że prezesowi PiS został odebrany immunitet poselski. Te pierwsze triumfalnie ogłaszają: oto wymiar sprawiedliwości po raz pierwszy dosięga znienawidzonego Jarosława Kaczyńskiego. Te drugie zaś eksploatują swoje oburzenie. Przy okazji niemal przeoczając inne ważne zdarzenie.

Kaczyński został pozbawiony immunitetu na prywatny wniosek. 10 października tego roku, podczas tradycyjnej już szamotaniny przed smoleńskim pomnikiem, podobno uderzył Zbigniewa Komosę, biznesmena, który od dawna przychodzi wraz z grupą ludzi zakłócać miesięcznice upamiętniające ofiary katastrofy z 2010 r. Ale był również drugi wniosek o uchylenie Kaczyńskiemu immunitetu – polityk PiS miał się w opinii komendanta głównego policji dopuścić wykroczenia poprzez zerwanie tabliczki z wieńca, jaki każdego miesiąca przynosi Komosa. Na tabliczce widniało (jak zawsze) gołosłowne oskarżenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego o to, że upierając się przy lądowaniu w Smoleńsku, doprowadził do rozbicia samolotu.

I ten drugi wniosek Sejm odrzucił. Podobnie jak sprawy dotyczące domniemanych wykroczeń posłów PiS Anety Czerwińskiej i Marka Suskiego. Trudno się spierać, co jest ważniejsze: zezwolenie na osądzenie Kaczyńskiego czy też odrzucenie wniosku policji. Przepychanki podczas miesięcznic są widowiskiem przygnębiającym. Także dlatego, że policja nie znajduje recepty na awanturników. W tym sensie przychylenie się do wniosku Komosy wzmacnia wrażenie bezkarności tych ataków. A zarazem głosowanie, które posłowie PiS „wygrali”, to ciekawy precedens. Po raz pierwszy po roku rządów nowa koalicja nie zachowała jednolitości w sprawie rozliczania opozycji. A przecież rozliczanie to główny element agendy obecnego rządu. Za poparciem wniosku Komosy zagłosowało 241 posłów wszystkich klubów koalicji, a przeciw 206 – z PiS oraz Konfederacji. Przeciwko wnioskowi KGP zagłosowało aż 268 posłów – poza PiS i Konfederacją także Polska 2050 i PSL, a poparło go 177 polityków Koalicji Obywatelskiej i Lewicy.

Wszystko nie odbyło się w ciszy

Szymon Hołownia, marszałek Sejmu, wyraził kilka dni wcześniej wątpliwości co do sensowności karania Kaczyńskiego „za zerwaną tabliczkę”. Wywołało to nerwową reakcję Donalda Tuska. „Rozliczanie PiS postępuje wolniej, bo nie wszyscy w koalicji zrozumieli, że bez rozliczenia nie będzie naprawy Rzeczpospolitej. I jeśli się wreszcie nie ogarną, sami zostaną przez ludzi rozliczeni” – ostrzegł lider KO na platformie X. Hołownia odpowiedział mu, że nie na tym powinny polegać rozliczenia poprzedniej władzy.

Zważywszy na to, że już po tej wymianie zdań marszałek przekonał swój klub do głosowania przeciw wnioskowi policji, a potem podobną decyzję podjęli posłowie PSL, można to uznać za porażkę Tuska. Na jego własne życzenie, bo gdyby nie zabrał głosu, mało kto by to drugie głosowanie zauważył. Skąd ten rozdźwięk? Hołownia jako kandydat na prezydenta akcentuje swą niezależność od obu głównych formacji. Zarazem ciężko jest znaleźć wcześniejszy przykład takiej jego postawy. Bo podczas „rozprawy” z posłami PiS Mariuszem Kamińskim i Maciejem Wąsikiem, to Hołownia dawał twarz polityce odwetu. To on wybierał, która izba Sądu Najwyższego ma prawo orzekać o tym, czy ci dwaj politycy są nadal posłami. Mówiono wtedy, że liczy na pozycję prezydenckiego kandydata całej koalicji. Jeśli tak, byłby to przykład jego kompletnego braku realizmu. Całkiem ostatnio ogłaszał rozbawiony, że jeśli PiS stracił budżetowe pieniądze, jest sam sobie winien. Skądinąd ciężko wskazać przykłady innych jego wcześniejszych różnic zdań z Tuskiem.

Z Polski 2050 płyną głosy, że to prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz namawia Hołownię do śmielszego balansowania między elektoratem centro prawicowym i centrolewicowym. Sam Kosiniak nie eksponował swojego stanowiska w sprawie immunitetu Kaczyńskiego. Być może chciał, aby o finale sprawy przesądzało zdanie marszałka. Już dziś wiadomo, że w wyborach prezydenckich PSL będzie wspierało Hołownię.

Ale jeśli ten swoisty bunt Hołowni miał być znaczącym sygnałem wolty, to tak się nie stało. Owszem, komentatorzy zauważyli jego wymianę zdań z premierem. Tak jak zauważali jego kilkakrotne wypowiedzi, że ważniejsze od rozliczeń PiS jest to, co ten rząd da Polakom w sferze społeczno-gospodarczej. Tyle że lider Polski 2050 tematu nie rozwinął. A jego uwagi, że nie należy karać Kaczyńskiego za zerwanie tabliczki, kiedy jest on odpowiedzialny za dużo poważniejsze przewiny, raczej nie zbuduje pomostu między nim a prawicowymi wyborcami. Zwłaszcza kiedy w innym głosowaniu przyznano Komosie możliwość ciągania Kaczyńskiego po sądach.

W ostatnim tygodniu sąd zezwolił na wniosek prokuratury na aresztowanie byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego – choć w sprawie Funduszu Sprawiedliwości materiał dowodowy został zgromadzony, więc obawy mataczenia nie ma. Polityk PSL Marek Sawicki odmówił komentarzy, bo „nie jest wymiarem sprawiedliwości”. Ale posłowie koalicji, zwłaszcza formacji Tuska, wypowiadają się o winie i karze, jakby byli prokuratorami. Sam Tusk odgrywa taką rolę nieustannie. Po raz kolejny pouczając np. ministra sprawiedliwości Adama Bodnara o niestosowności zamykania śledztwa w sprawie domniemanej pedofilii syna Jacka Kurskiego. A więc odpolitycznienie wymiaru sprawiedliwości w wykonaniu obecnie rządzących polega na ręcznym sterowaniu prokuraturą, często poprzez platformę X, gdzie zapadają „wyroki”.

Gdy zaś dodać stosunek do instytucji... W tym samym tygodniu Sejm głosował nad ustawą budżetową, która pozbawia pensji sędziów TK. Plan wygaszenia mandatów wszystkich członków trybunału czeka już tylko na wygraną koalicyjnego kandydata na prezydenta – i to pomimo krytyki Komisji Weneckiej, której nie podoba się również praktykowany od miesięcy obyczaj niepublikowania wyroków TK. Nie widać oporów Hołowni i Kosiniaka wobec tego kursu. Twarda linia zostaje utrzymana. Z udziałem polityków Polski 2050 i PSL, którzy w komisjach śledczych agresją wobec ludzi PiS nie ustępują często koalicjantom.

Tusk wciąż może się powoływać na sondaże. Rozliczenia Zjednoczonej Prawicy chce 57 proc. respondentów, a przeciwnego zdania jest 20 proc. – wynika z niedawnego sondażu Pollster dla „Super Expressu”. Dało to komentatorom asumpt do wniosku, że takie rozliczenia popiera nawet część wyborców PiS. Inne sondaże przynosiły nieco odmienne wyniki. We wrześniowym badaniu CBOS 35 proc. ankietowanych uznało, że działania koalicji rządzącej zmierzające do rozliczenia rządu ZP przyczyniają się do poprawy praworządności, a 33 proc. – że pogarszają praworządność oraz pogłębiają chaos ustrojowy w państwie. 18 proc. badanych uważało, że działania dotyczące rozliczeń okresu rządu ZP nie mają wpływu na funkcjonowanie państwa i panujący w nim porządek prawny. Tu już wniosek nie był więc tak jednoznaczny.

Gdyby sondaże wahnęły się zasadniczo, zapewne Tusk wahnąłby się wraz z nimi. Na razie atmosfera akcji kryminalizowania opozycji ułatwia mu odwracanie uwagi od niepowodzeń swojego rządu: inflacji, rekordowego deficytu budżetowego, braku pieniędzy na wiele celów, niedotrzymania obietnic. Zarazem można odnieść wrażenie, że w grę wchodzą także emocje premiera. Czyż to nie one sprawiły, że tak doświadczony polityk zaangażował się w z góry przegraną twitterową pyskówkę z Hołownią?

To psychiczne uzależnienie szefa rządu od rewanżu nie umyka uwadze koalicjantów. Nie przeoczyli oni również bardziej skomplikowanych wniosków płynących z badań opinii. Już wiosną zwracał na nie uwagę w rozmowie z gazetą.pl szef pracowni IBRiS Marcin Duma: „Im bardziej radykalne rzeczy się dzieją, tym mocniej Twitter będzie klaskał. Natomiast wśród obywateli pojawia się przypuszczenie – i ono zaczęło nam wychodzić w trakcie badań – że jeżeli nowa władza serwuje zbyt gorącą pieczeń rozliczeniową, to po coś. Po co? «Ano po to, żeby odwrócić moją uwagę» – tak ludzie często kombinują. Od czego odwrócić uwagę? – drążymy. «No jak to? Od tych rzeczy, które obiecali, a nie robią». I nie mówią tego wyborcy prawicowi, tylko również wyborcy KO. Dociskanie kolanem, a teraz, bach, na ziemię Ziobrę, bach, i Kaczyńskiego w kajdanki – natychmiast rodziłoby przekonanie, że to teatrzyk” – opowiadał.

Koalicjanci wiedzą, że brutalna polaryzacja bardziej służy Tuskowi niż im. I mogą się obawiać powiązania w oczach wyborców antypisowskich rozliczeń z niepowodzeniami rządu na innych polach. Tyle że nastroje własnych elektoratów, a po części doraźna zręczność Tuska, ich także związały z polityką odwetu. Hołownia z Kosiniakiem nie mają sposobów na zdystansowanie się od niej. Słychać, że obawiają się toksycznych emocji Tuska. Ale czy znajdą sposób na pokazanie, że są choć trochę inni niż wojowniczy premier? ©Ⓟ