Owszem. Pan również.
(śmiech)
Pisałem dotąd o idiotach, psychopatach, narcyzach czy złych szefach. Ich wszystkich łączy kłamstwo. A moje książki to nie traktaty filozoficzne, mają wymiar praktyczny. Mają być przewodnikami. Niektórzy twierdzą, że nie powinno się pisać o technikach manipulacji, bo daje się w ten sposób ludziom narzędzie do omamiania innych. Nie zgadzam się. Żeby rozpoznać manipulację, trzeba poznać jej mechanizmy. Tak samo jest z kłamstwem.
Jak kłamać i jak nie kłamać – po to, by nie stać się ofiarą kłamstw. Czyichś i własnych. Zapoznałem się z najnowszą literaturą naukową dotycząca kłamstwa, rozmawiałem ze śledczymi, by zrozumieć jego praktyczną naturę. Jestem z wykształcenia ekonomistą, byłem przez lata bankierem. Za każdym razem, gdy o czymś piszę, patrzę na temat z zewnątrz, posiłkując się wiedzą ekspertów. Ale często za tym, co piszę, stoją moje doświadczenia. Tak było z książką o złych szefach. Mając 24 lata, objąłem pozycję menedżerską i sknociłem całkowicie sprawę. Byłem skrajnie złym kierownikiem. Szefowa kadr zaprosiła mnie do siebie i przeprowadziła na mnie test psychologiczny. Wypadł tragicznie. Spojrzałem na wyniki i zacząłem się zastanawiać: „To naprawdę ja?”. To wtedy zaczęła się moja fascynacja ludzkimi zachowaniami i psychiką.
Stalking. Byłem nękany przez kobietę. Nigdy jej nie poznałem, lecz dała mi się we znaki. Po przesłuchaniu policja uznała ją za wyjątkowo niebezpieczną, ale także za perfekcyjną oszustkę i ekspertkę w kłamaniu.
Kłamstwo jest ludzkie. Dzieci zaczynają kłamać od drugiego roku życia. My, dorośli, je tego uczymy. Jesteśmy do niego predysponowani, bo rodząc się, nie jesteśmy tabula rasa. Przekonanie, że jesteśmy niezapisaną tablicą, zostało już wielokrotnie obalone przez naukę. Połowa naszej osobowości jest zapisana w DNA. Jeśli twoi rodzice są psychopatami, istnieje duża szansa, że i z tobą będzie coś nie tak.
I wciąż trudno orzec właściwie, co jest ważniejsze.
Szczerość jest nieludzka. Bycie prawdomównym wymaga odwagi i podjęcia ryzyka zmierzenia się z nieprzewidzianymi konsekwencjami prawdy. Ludzie nie są z natury dobrzy. Gdybyśmy nie uczyli dzieci, że nie wolno bić rówieśników, robiłyby to. Więc jesteśmy bardziej zwierzęcy, niż nam się wydaje. Jesteśmy po prostu na szczycie łańcucha pokarmowego i kłamstwo oraz oszustwo są dla nas mechanizmami przetrwania. Ludzie zrobią wszystko, co można zrobić, by osiągnąć swoje cele. Tak po prostu jest.
Tak. Po pierwsze, można łatwiej produkować kłamstwa i upodabniać je do prawdy. Po drugie, można skuteczniej je rozpowszechniać. Dzieje się tak dzięki technologiom. Nie chcę obwiniać mediów społecznościowych za całe zło tego świata, ale to właśnie one stały się medium kłamstw. To nie ludzie się zmienili, bo nasza natura pozostała taka sama. Zmieniło się otoczenie i możliwości w taki sposób, że mówienie prawdy stało się trudniejsze – także ze względu na to, że coraz trudniej określić, co jest prawdą. Gdy obserwujesz dyskusje na FB, TikToku czy X, masz wrażenie, że odbywa się tam jakaś wojna, której strony mają 100-proc. przekonanie o własnej racji, przy czym często nie ma jej żadna z nich. Jedyną rzeczą, której możemy ufać, jest wydarzenie na żywo, dziejące się tu i teraz. Koncert, rozmowa. Będąc uczestnikiem wydarzeń bądź ich bezpośrednim świadkiem, mogę jeszcze mieć pewność, że dzieją się naprawdę. Doszliśmy do momentu, gdy możemy wierzyć tylko naszym oczom i uszom.
Tak, te pytania… Czy to nie wytwór AI? Czy to naprawdę nagranie dokumentujące tę konkretną wojnę? Może powstało wcześniej? Może gdzie indziej? Tych wątpliwości w odniesieniu do docierających do nas informacji mamy coraz więcej. Dlatego mieszkam w domku na odludziu, żeby docierało ich do mnie jak najmniej.
Owszem. Zauważyłem, że rośnie liczba ludzi, którzy zawodowo korzystają z kłamstwa dla osiągnięcia korzyści. Wolę więc ludzi, poza pracą, unikać.
Tak. Bo w krótkim okresie kłamstwo popłaca. Prawda to korzyści długoterminowe. Zarówno w biznesie, jak i w związku. To korzyści wynikające z zaufania. Problemem jest to, że ludzie często chcą być okłamywani, wybierając słodkie kłamstwo zamiast trudnej prawdy.
Może. Bo nie uczy się podejścia w stylu „kije i kamienie mogą połamać moje kości, ale słowa mnie nie skrzywdzą” (z ang.: sticks and stones can break my bones but words can never hurt me). To jest wina dzisiejszych rodziców w dużej mierze. Wychowali dzieci nie tylko przewrażliwione na swoim punkcie, ale wręcz narcystyczne. Helikopterowe rodzicielstwo, rodzicielstwo wszędobylskie, nadopiekuńcze, sprawiło, że dzieci mają zawyżoną samoocenę, która zderza się na pewnym etapie ich życia z bardzo krytyczną oceną ze strony innych. Okazuje się, że nie są już numerem jeden, gdy przekraczają próg pierwszej pracy. Stąd wykształca się w nich potrzeba samooszukiwania się, a potem – np. poprzez wizerunek tworzony w social mediach – oszukiwania innych. Zepsuliśmy to pokolenie, bo nie mówiliśmy mu prawdy o świecie: że bywa niezbyt miły. Byliśmy tymi silnymi ludźmi stworzonymi przez trudne czasy i chcieliśmy chronić swoje dzieci. A teraz one bywają słabymi ludźmi. Dlatego potrzebują bezpiecznych przestrzeni, w których nikt nie powie im niczego niemiłego. Tymczasem nasza psychika jest jak mięsień, musimy zmuszać ją do wysiłku, żeby ją wzmocnić. Oczywiście, w granicach rozsądku. Gwarantowanie istnienia bezpiecznych przestrzeni i zamykanie w nich młodych ludzi to oferowanie im mentalnej niewoli.
Ciekawa perspektywa, nie znam tego autora. Emocjonalność to naturalna cecha człowieka, nawet tych osób, które uchodzą za bardzo racjonalne. 90 proc. naszych decyzji jest zakorzeniona w uczuciach. Ale opieranie się wyłącznie na emocjach prowadziłoby do katastrofy. Używanie rozumu także jest czymś, czego uczyliśmy się na przestrzeni tysiącleci. Kiedyś emocje być może były skuteczniejszym przewodnikiem. Mieszkając we wsi liczącej 150 osób, w jakiś sposób można było troszczyć się o każdą z nich, z każdą mieć więź emocjonalną. Dziś żyjemy w metropoliach i nie jesteśmy w stanie relacji z innymi regulować wyłącznie za pomocą emocji. Musimy używać rozumu. Na przykład wsparcie dla Ukrainy, jakiego Polska udziela, z początku było wywołane emocjami, ale dzisiaj jest wynikiem racjonalnej analizy.
Nie tylko ja. Wszyscy uznajemy niektóre z nich za zrozumiałe. Gdy sprzedajesz dom, to opowiadasz potencjalnemu nabywcy ckliwą historię o tym, że twoja rodzina mieszka tu od pokoleń, że sąsiedztwo jest wspaniałe i jakoś zapominasz nadmienić, że dach przecieka. Na pierwszej randce nie mówisz, że rozrzucasz skarpetki i nie opuszczasz deski. Robienie dobrego wrażenia to rodzaj kłamstwa, na które przymykamy oko. Podobnie jest z białymi kłamstwami. Spotykasz przypadkiem na przyjęciu znajomego, z którym nie chcesz rozmawiać, więc udajesz, że go nie zauważasz do czasu, gdy on wypatruje ciebie i wita się. „Cześć, miło cię widzieć” – kłamiesz mu w żywe oczy. Czy to źle? Czy świat, w którym mówiłbyś prawdę, byłby lepszy? Z kolei na jego pytanie, co u ciebie, nie odpowiadasz, że pokłóciłeś się rano z żoną, a wczoraj pochowałeś dziadka. Mówisz „W porządku”, nie chcąc obarczać innych swoimi problemami. Takie białe kłamstwa oliwią system społecznych interakcji.
Nie. Jeśli w to nie wierzysz, odpowiedz teściowej krytycznie na pytanie, jak smakował obiad. Od niepohamowanej szczerości do bycia chamem droga krótka. Niektórzy uznają szczerość za wymówkę, by kogoś zranić. „Masz nową fryzurę? Mam nadzieję, że zachowałeś rachunek od fryzjera…”. Mam znajomych, którzy często tak się zachowują. Myślę, że są w głębi duszy sadystami. Sadyści chcą, byś poczuł się źle. To ich cieszy. Prawda jest w ich rękach orężem do zadawania ciosów.
Faktycznie, nie było takie. Ale ja nie sugeruję rutynowego okłamywania się. Powtórzę za Jordanem Petersonem (kanadyjski psycholog, krytyk poprawności politycznej – red.), że należy wystrzegać się kłamstwa tam, gdzie to możliwe. Moja żona ma zespół Aspergera i wręcz nie potrafi kłamać w wiarygodny sposób, więc przyjęliśmy zasadę mówienia sobie prawdy. Oczywiście – i ja, i ona uciekamy się czasami do białych kłamstw, natomiast w ważnych sprawach, nawet bardzo bolesnych, podejmujemy ze sobą szczere rozmowy. Przyznam, że to bywa dla mnie wyzwaniem, gdyż moja żona jest bardzo bezpośrednia w wyrażaniu swoich poglądów i emocji.
W demokratycznym ideale motywacją do zajmowania urzędów była chęć służby publicznej. Obecnie motywacją jest niemal wyłącznie władza.
A powinno być odwrotnie. Tyle, że my nie oczekujemy od polityków szczerości, bo przyzwyczailiśmy się do ich kłamstw. Nie spełniają obietnic wyborczych i przymykamy na to oko. Zadowalamy się politycznym teatrzykiem, bo dostarcza nam emocji. Politycy są tego świadomi i nie odczuwają najmniejszej nawet presji na bycie uczciwym i prawdomównym.
Chodzi, jak zwykle, o proporcje: jak często ktoś kłamie, kiedy, w jakich sprawach oraz kogo okłamuje? Zbudowanie społeczeństwa na kłamstwie prowadzi do jego upadku. Weźmy NRD, w których jeden na trzech obywateli był informatorem Stasi. Teoretycznie w każdej rodzinie co najmniej jedna osoba była donosicielem. Wszyscy nieustannie kłamali na każdy temat. System się rozpadł, bo upadło zaufanie społeczne. Prawda nie była wynagradzana, ale karana. Obowiązywała polityczna poprawność wyznaczana linią partii. Nawiasem mówiąc, termin „polityczna poprawność” rozwinął Lenin po rewolucji bolszewickiej. Wymowne.
I tu jest pies pogrzebany. Gdy na YT ktoś przedstawia trzy sposoby na rozpoznanie kłamcy, to sam łże. Nie istnieją proste recepty. Rozpoznawanie kłamcy to proces, a najbardziej przydatne narzędzie to porównywanie słów z czynami. Jeśli ujrzymy, że się one nie pokrywają, być może zapali się w nas lampka ostrzegawcza. Ale nie musi. Możliwe, że będziemy bronić się przed prawdą. Nie chcemy odkryć, że partnerka nas zdradza, więc wierzymy w te jej kłamstewka, za którymi zdrady ukrywa. Być może wygodnie wierzyć nam, że zmiany klimatu nie zachodzą, więc chwytamy się każdego, nawet najgłupszego argumentu, który podważa obecną naukę w tej kwestii. Czasami nie jesteśmy własnymi sprzymierzeńcami, jeśli chodzi o wykrywanie kłamstw.
W Szwecji mamy tradycję karania sygnalistów, np. w kwestii korupcji – ze względu na to, że przesadnie chronimy poprawność polityczną. Owszem, prawo ma ich chronić, ale społeczeństwo ich w praktyce karze. Po co o tym mówić? Lepiej siedź cicho. Może i masz rację, ale po co ci to? Takie w Szwecji mamy, niestety, podejście do demaskatorów.
Zgadza się. Osoby, które mówią prawdę publicznie i demaskują kłamców, to właściwie bohaterowie przeciwstawiający się naturalnej tendencji ludzi do wypierania trudnej prawdy. Zatem, czy to moralny obowiązek? To zależy, przed jaką alternatywą stoimy. Jeśli kłamstwo, pozostając nieujawnione, spowoduje, że zbankrutuje nasza firma lub nasza rodzina zostanie zniszczona, powinniśmy je ujawnić. Podobnie, jeśli bierzemy udział w imprezie i dowiadujemy się, że dochodzi na niej do molestowania nieletnich. Nie mówiąc o tym głośno, kłamiemy i współuczestniczymy w przestępstwie. Odnoszę się tutaj, rzecz jasna, do przypadku rapera P. Diddy’ego, wokół którego amerykańskie elity celebryckie przez lata uprawiały zmowę milczenia. Mam nadzieję, że wszyscy w to zamieszani zostaną surowo ukarani.
To drugie. Nie możesz wyręczać ludzi w myśleniu. Te pomysły na prawną walkę z kłamstwem to równia pochyła. Dopuszczając wszystkie głosy, możemy porównywać je ze sobą i starać się wyłuskać prawdę. Dopuszczając tylko część, musimy zaufać, że cenzorzy znają prawdę. W efekcie odzwyczajamy się od podejrzliwości i przestajemy radzić sobie z rzeczywistością.
Rozumiem to zastrzeżenie, ale nie obala ono mojej uwagi o niebezpieczeństwie wiążącym się z sytuacją, gdy decydowanie o tym, co jest dopuszczalne, a co nie, co jest prawdą, a co nie, oddajemy jakiejś instancji. Co jeśli twój wróg przejmie kontrolę nad tą instancją? Chciałbyś dać mu taką broń, jaką jest kształtowanie przestrzeni debaty publicznej? Dzisiaj nie podoba nam się Putin, i słusznie, ale jutro może nie spodobać się partia konserwatywna albo postępowa – te same preteksty mogą zostać więc użyte, by ograniczać swobodę wymiany poglądów politycznych. Zawsze w sieci będzie mnóstwo bzdur i draństwa, ale cenzura nie jest drogą do walki z nimi. Swego czasu Twitter zbanował profil Jordana Petersona, a jednocześnie konta przywódców Hamasu i Hezbollahu były otwarte. Nie musisz się zgadzać z Petersonem, ale nie jest on szefem bojówki terrorystycznej.
Każdy powinien móc mówić i każdy powinien być oceniany pod kątem tego, czy to, co mówi, jest prawdą. Bez względu na to, czy go to urazi. ©Ⓟ