Są i ambicje znacznej części Polaków, których nie spełnia Koalicja Obywatelska. Aby Unia nie wchodziła nam na głowę. Aby niemrawe sądy przestały być nietykalne. Aby niezaradni zostali wywyższeni jako ofiary transformacji oraz materialnie docenieni na koszt establishmentu. Aby państwo ucierało nosa elitom, także przez propagandę mediów „publicznych”. Aby wielkie programy rozwojowe stały się dumą rządu. Aby było, cholera, „sprawiedliwie”, dla wszystkich.
Gdzieś między tymi grupami, ale zahaczając o obie, mamy jeszcze zbiór marzeń o Polsce, w której ambicje kraju nie są realizowane w pakiecie: do przodu, ale przeciw jednej trzeciej narodu.
Owszem, walka polityczna jest częścią parlamentaryzmu, podobnie jak demagogia i partyjny egoizm – i kiedy jest równoważona konsensualizmem w istotnych kwestiach i mądrze dobraną dawką hipokryzji, nie rujnuje demokracji. Mianowanie Krajowej Rady Sądownictwa jest najczytelniejszym z przykładów – bez szerokiej zgody wielu stronnictw każdy sposób jej powoływania będzie nosił znamiona partyjnej ustawki.
Ugrupowania zwaśnione ze sobą mają wyrazistych liderów. Brak równie czytelnego przywódcy marzeń o Polsce ułożonej według zasad konsensusu. To (byłaby) Polska śmiałych i wnerwiających reform w obszarze sprawiedliwości, edukacji, policji, mediów i karier w domenie publicznej, nie mówiąc o wypłatach społecznych i budowie zapór wodnych wbrew mieszkańcom. Reform zrobionych wiadomo po co, ale nie wiadomo dla kogo – kto w końcu zyskałby na uczciwych konkursach do rad nadzorczych? (Odpowiedź: nie wiadomo! Właśnie...!).
Jednak by taka dobra zmiana nastąpiła, ktoś formatu Tuska czy bodaj Kaczyńskiego musiałby złapać za stery i przekonująco krzyknąć: „Za mną!”. No i nie zostać Kukizem. Liderzy PSL i Polski 2050 z niewiadomych powodów abdykowali z funkcji przeciwników Tuska i Kaczyńskiego. Ich obecny wpływ na scenę marzeń i praktyki jest zatem taki jak Anny Marii Żukowskiej czy Jarosława Sachajko.
Czy takim liderem mógłby zostać Andrzej Duda? Po jego orędziu można śmiało odpowiedzieć: i tak, i nie. Tak, bo zebrane w logiczny wywód pomstowania na PO zrobiły wrażenie wypowiedzi polityka, który złapał kierunek. Na tle swoistego exposé niepremiera połajanki prawdziwego premiera wyglądały na pospiesznie zebrane złośliwości. Brawo dla Tuska za refleks, ale to jednak jemu bliżej było w tym nieoczekiwanym starciu do „Adriana” niż Dudzie. Nie, bo treść orędzia była nie tylko antypeowska, lecz przy tym – pisowska. Dudzie nie udało się nadać nowego tonu polskiemu sporowi o niepodległość. To nie był „lepszy Hołownia”, to był „lepszy Kaczyński”.
Orędzie prezydenta było bardzo dobrym punktem startu do kampanii prezydenckiej. Rządzący obecnie zostali mocno skrytykowani, w tym premier z imienia i nazwiska. Parafrazując słowa Tadeusza Mazowieckiego z exposé w 1989 r. – przyszłość została nakreślona grubą linią. Pisowcy z prezydentem, drugoligowcy, którzy niewiele potrafią, z premierem Tuskiem. Szef Ministerstwa Obrony Narodowej, pozostającego w rękach PSL, wyszedł z krytyki prezydenta obronną ręką, podobnie jak szef resortu rolnictwa. Czyli „dziel i rządź” w wydaniu dźwiękowym. Jednak Andrzej Duda nie wystartuje w prezydenckich wyborach w 2025 r. Zarysował wizję zbudowania wokół siebie obozu szerszego niż PiS, ale jednocześnie jego orędzie nie zawierało wiary, że obóz kolejnej polskiej „dobrej zmiany” może PiS zdominować. A ratowanie demokracji i polityki zagranicznej z pomocą PiS przypomina projekt zastapienia złego pięściarza złym pięściarzem pod hasłem „Teraz my”. ©Ⓟ