Zmieniło się niewiele, mimo że Izrael naprawdę się postarał, by zachęcić państwa Zachodu do przewartościowania ich polityki. Doszło co prawda do drobnych korekt, ale nie wpłynęły one na całokształt podejścia do Izraela. Państwa, które wspierały go przed interwencją w Gazie, dalej z nim sympatyzują. Potwierdza to badanie Uniwersytetu Hebrajskiego z kwietnia tego roku. Naukowcy przeprowadzili je na dużej grupie respondentów z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Polski. Wyniki są jednoznaczne: wojna w Gazie nie zmieniła sposobu postrzegania Izraela. Ponad połowa badanych potwierdza, że ich stosunek – pomimo zbrodni wojennych, których to państwo się dopuściło – nie uległ zmianie. Najbardziej proizraelskim państwem w Europie pozostają Niemcy, zaś najbardziej propalestyńskim jest Hiszpania.
Wiosną trzy państwa UE – Norwegia, Irlandia i Hiszpania – zadeklarowały uznanie państwowości Palestyny. Co prawda trzeba było inwazji na Strefę Gazy, żeby zdecydowały się na taki ruch, ale uważam, że jest to bardzo ważne posunięcie, o czym świadczy również krytyczna reakcja Izraelczyków. Pokazuje to jednak, jak nieznaczna jest zmiana w podejściu państw europejskich. Wielka Brytania niedawno zawiesiła 30 z 350 licencji na eksport broni. To śmieszne. Wydaje mi się jednak, że najwięcej pod tym kątem wydarzyło się w Polsce. Przed wojną nad Wisłą nie mieliśmy w ogóle do czynienia z ruchem BDS (bojkot, dezinwestycja i sankcje – red.). Potem jednak w Gazie zginął polski wolontariusz Damian Soból, pracownik World Central Kitchen.
Protesty, które wybuchły później na polskich uniwersytetach – przede wszystkim w Warszawie i w Krakowie – przebiegały według tego samego schematu co demonstracje na amerykańskich kampusach. Zresztą sami protestujący mówili, że są częścią globalnego ruchu BDS. Dziś podobne deklaracje pojawiają się także na szczeblu politycznym, bo o bojkocie, wycofywaniu inwestycji i sankcjonowaniu Izraela mówi partia Razem. To jest duża zmiana, bo Polska – mimo częstych konfliktów i kryzysów w stosunkach dwustronnych – przez wiele lat była państwem sympatyzującym z Izraelem. Teraz wpisujemy się pod względem stosunku do konfliktu izraelsko-palestyńskiego w europejski mainstream.
Sytuacja w Stanach Zjednoczonych jest ciekawa. Podejście do Izraela zaczęło się zmieniać na długo przed inwazją na Strefę Gazy. To jest zmiana pokoleniowa. Głównym czynnikiem, który wpływa na stosunek do konfliktu, jest wiek. Pokolenie, które sojusz z Izraelem postrzegało jako aksjomat, się starzeje. Ci ludzie popierają Izrael, bo widzą w nim małe, demokratyczne państwo, zanurzone w morzu wrogich, arabskich sąsiadów. Ich podejście wiąże się też z traumą rewolucji irańskiej i pamięcią o zakładnikach z amerykańskiej ambasady w Teheranie, którzy znaleźli się w niewoli Irańczyków.
Młodym ludziom trudno jest sympatyzować z krajem, który od innych wymaga empatii wobec siebie, a sam jest obojętny na los cywilów palestyńskich
Z kolei Amerykanie poniżej 35. roku życia wykazują się większą sympatią w stosunku do Palestyńczyków. Nie wynika ona wyłącznie z pobudek ideologicznych. Z jednej strony chodzi o umiejętność empatyzowania z ofiarą, z drugiej – mówimy o pokoleniu, które nie jest podatne na wielkie hasła, w tym przypadku syjonizmu, czy emocje, jakie wzbudza Holokaust. Przede wszystkim Izrael przestał być państwem wyjątkowym. Zdążył przez lata wielokrotnie złamać prawo międzynarodowe, dopuścić się zbrodni wojennych, a także jest oskarżany o okupację terytoriów palestyńskich. Toczą się przeciwko niemu dwie wielkie sprawy przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym i Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości. Młodym ludziom trudno jest w takiej sytuacji sympatyzować z krajem, który od innych wymaga empatii wobec siebie, a sam jest obojętny na los cywilów palestyńskich.
Czynników jest oczywiście więcej. Ważną rolę odgrywa polityka. Spójrzmy na Donalda Trumpa, który zasiadając w Białym Domu, jednoznacznie wspierał Izrael, przenosząc wbrew zasadom prawa międzynarodowego ambasadę z Tel Awiwu do Jerozolimy. Żelazne wsparcie dla Netanjahu nie wynikało z przekonań religijnych, bo Trump nie jest człowiekiem bliskim religii, lecz z potrzeby utrzymania wokół siebie elektoratu ewangelikalnego. Mówimy o fundamentalnych chrześcijanach, którzy wierzą w Armagedon, wyjątkowość narodu żydowskiego i Ziemi Świętej. Tak więc proizraelskość Trumpa wynikała z pobudek wyborczych. Z kolei administracja Bidena z trudem balansuje dziś pomiędzy tradycyjnym elektoratem Żydów amerykańskich, których 75 proc. głosuje na Partię Demokratyczną, a rosnącym w siłę pokoleniem empatyzującym z Palestyńczykami. To oni krytykują Bidena za nadmierną proizraelskość i domagają się bardziej zniuansowanej polityki, czyli skutecznego działania na rzecz państwa palestyńskiego. Mam wrażenie, że jeśli Kamala Harris wygra wybory, to będzie jej trudno jako byłej prokuratorce odwracać wzrok od zarzutów wobec Izraela. Nawet Donald Trump nie epatuje obecnie serdecznością wobec Netanjahu. Przez ostatnie kilka lat był obrażony na premiera Izraela, który gratulując Bidenowi zwycięstwa w wyborach, „zdradził” swojego dotychczasowego amerykańskiego protektora.
Tak więc trend w USA jest trwały: słabnie poczucie wyjątkowego znaczenia sojuszu z Izraelem, rosną za to irytacja polityką Tel Awiwu i wpływy pokolenia sympatyzującego z Palestyną.
Tak, choć w Stanach Zjednoczonych ten proces potrwa zapewne znacznie dłużej. Ale już teraz widzimy, z jakim trudem pacyfikowano protesty na amerykańskich kampusach, bo administracja Bidena robiła wszystko, żeby nie zniechęcić do siebie młodych wyborców. Takie protesty i demonstracje uliczne w geście poparcia dla Palestyńczyków i sprzeciwu wobec zbrodni wojennych Izraela w Gazie dowodzą, że przestał działać straszak oskarżenia o antysemityzm. Mało kto przejmuje się dziś na Zachodzie, zwłaszcza wśród młodszej generacji, krytyką ze strony rządu izraelskiego. Co więcej, to są również znaczący wyborcy w swoich krajach i to z ich głosem coraz częściej i poważniej będą musiały się liczyć rządy, które tradycyjnie sympatyzowały z Izraelem.
Izrael ma czar, który wyróżniał go na tle innych państw przez wiele dekad. To obraz państwa wyjątkowego. Dla jednych to kraj, którego obywatele doświadczyli Holokaustu i którego racji powinniśmy wysłuchiwać ze szczególną uwagą. Ponadto to jedyna demokracja na Bliskim Wschodzie, małe państwo otoczone przez wrogów. Dziś to ostatnie to mit, ale wciąż kształtujący wyobrażenie o Izraelu. W rzeczywistości to państwo o powierzchni zbliżonej do województwa zachodniopomorskiego jest potęgą militarną w regionie, praworządność skruszył rząd Netanjahu, przeciwko czemu masowo protestowali Izraelczycy, a byli wrogowie arabscy zawarli z nim pokój albo jak państwa Zatoki Perskiej przystąpili do porozumień abrahamowych. Izolacja Izraela jest pieśnią przeszłości. To, co najsilniej wyróżnia Izrael spośród innych państw, to jednak wyjątkowa relacja ze Stanami Zjednoczonymi. Czasem bardzo trudna (Białemu Domowi brakuje cierpliwości względem samowoli Netanjahu), lecz bardzo solidna. Takiego sojusznika za plecami nie ma Ukraina i potwierdza to kropelkowe wsparcie militarne dla obrony przed rosyjską agresją czy z wielkim bólem przełamywany opór Białego Domu przed przekroczeniem kolejnych czerwonych linii. Co ciekawe, obserwujemy równocześnie swoistą izraelizację polityki Ukrainy. Waleczność jej armii zachwyca, zdolność do innowacyjności na linii frontu imponuje, a z drugiej strony krytycy skarżą się, że politycy w Kijowie w relacjach ze swoimi sojusznikami potrafią przypominać Izraelczyków – szorstkich, niedbających o kurtuazję dyplomatyczną i roszczeniowych. Ukraińcy muszą jednak bardzo uważać, żeby nie zniechęcić wobec siebie tych, którzy wsparli ich militarnie wtedy, kiedy przywódcy w Europie Zachodniej nie wierzyli, że Kijów obroni się, i gotowi byli wysyłać co najwyżej słowa wsparcia oraz hełmy.
Najpierw jednak bardzo się zdziwili, że Stany Zjednoczone i większość Zachodu tak zwarcie stanęły w obronie Ukrainy. Różnica w podejściu polega na tym, że Izrael ma broń jądrową. Tej Ukraińcy zrzekli się w 1994 r. na rzecz Moskwy i to Rosjanie dysponują całym postsowieckim arsenałem nuklearnym. Dla Putina punktem odniesienia jest Waszyngton i to ze względu na konfrontację z Zachodem prezydent Rosji był autorem największego zwrotu wobec Izraela. Wielu zadziwił, bo Putin słynął z filosemityzmu. Regularnie przyjmował w Soczi delegacje z Izraela, był też czas, kiedy Netanjahu latał tam co kwartał. Po ataku Hamasu na Izrael Putin zrobił woltę i ostentacyjnie poparł palestyńską bojówkę. Dobrze wiemy, skąd się wzięła ta zmiana.
Tak. Dlatego to widowiskowe wsparcie Hamasu i Palestyńczyków jest czysto instrumentalne. Putin próbuje w ten sposób wzmocnić pozycję Rosji na globalnym Południu i zdobyć więcej szabel w konfrontacji z Zachodem. I się na tym przejedzie, bo nie ma wątpliwości, że sam jest równie instrumentalnie traktowany przez przywódców bliskowschodnich. Na razie wystarczy dyplomatyczny PR oraz to, że Siergiej Ławrow nie wysiada z samolotu. Rosja nie może konkurować ani z możliwościami militarnymi USA, ani z finansami Chin. Spodziewam się jednak, że po zamrożeniu frontu w Ukrainie Rosjanie i Izraelczycy wrócą do pragmatycznych stosunków. Izrael przecież wciąż siedzi okrakiem na płocie i puszcza oko do Kremla. Dzieje się tak mimo wypowiedzi ambasadora Izraela przy ONZ, który latem tego roku zaatakował Rosję w mocnych słowach. Obiecał koniec miłości i bezwzględną rozprawę z tymi, którzy wspierają nazistów (Hamas). Słowa przebrzmiały, a kilka dni temu premier Netanjahu nie mógł się dodzwonić do Władimira Putina. Wiemy z doniesień YNet i rosyjskich mediów, że prośba o kontakt utknęła na poziomie Dmitrija Pieskowa, rzecznika Kremla. Przypuszczano, że premier Izraela chciał prosić Moskwę o dyplomatyczną interwencję w Teheranie albo uprzedzić przed atakami izraelskiej armii na cele w Syrii, które wciąż są pod kontrolą Rosji. Tak więc najważniejsze jest nie denerwować Putina, nie niszczyć mostów prowadzących na Kreml. ©Ⓟ
Obserwujemy izraelizację polityki Ukrainy. Waleczność jej armii zachwyca, zdolność do innowacyjności na linii frontu imponuje, a z drugiej strony krytycy skarżą się, że politycy w Kijowie w relacjach z sojusznikami potrafią przypominać Izraelczyków – szorstkich, niedbających o kurtuazję i roszczeniowych