Przez dwa miesiące wojny w Strefie Gazy uwolniono więcej osób niż przez kolejne dziewięć. Wielu Izraelczyków uważa, że ich premiera bardziej obchodzi utrzymanie się przy władzy niż ratowanie obywateli.

Pod koniec października 2023 r. premier Izraela Binjamin Netanjahu przekonywał, że wojna w Strefie Gazy ma dwa cele: zniszczenie Hamasu i uratowanie zakładników porwanych przez palestyńską bojówkę. Eksperci od razu ostrzegali, że osiągnięcie tego pierwszego jest praktycznie niemożliwe. – Nie da się aktywnością militarną zniszczyć idei – tłumaczył nam Yossi Mekelberg, ekspert think tanku Chatham House.

Większe nadzieje wiązano z odbiciem zakładników. 7 października, kiedy jego członkowie przeprowadzili inwazję na terytorium państwa żydowskiego, Hamas porwał 251 osób: Izraelczyków, obcokrajowców, żołnierzy, cywilów, ludzi młodych i starszych. To ludzie, których poruszający się motocyklami i ciężarówkami Palestyńczycy akurat spotkali na swojej drodze.

Zakładnicy zawsze odgrywali ważną rolę w działaniach bojowników. Byli pewnego rodzaju polisą ubezpieczeniową, której można było użyć w zależności od tego, jak rozwijał się konflikt. Tak było np. w drugim miesiącu wojny, kiedy wynegocjowano tygodniowe zawieszenie broni. Na jego mocy Izraelczycy umożliwili wjazd do enklawy ciężarówkom z pomocą humanitarną i uwolnili z więzień 300 Palestyńczyków (głównie niepełnoletnich chłopaków, którzy trafili za kratki w związku z udziałem w zamieszkach lub rzucaniem kamieniami w izraelskie służby na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie). W zamian bojownicy wypuścili 105 zakładników – 81 Izraelczyków i 23 obcokrajowców.

Zakładnik czy terrorysta

Do kolejnych przełomów już nie doszło. Przez pierwsze dwa miesiące wojny wolność odzyskało więcej osób niż przez kolejne dziewięć – od wygaśnięcia listopadowego zawieszenia broni liczba ludzi, którzy wrócili na terytorium państwa żydowskiego, wzrosła do zaledwie 117. Według izraelskich szacunków w Gazie wciąż przebywa ok. 100 zakładników, z czego co najmniej 35 uważa się za zmarłych. Wojsko sprowadziło do kraju tylko osiem osób. Najwięcej – czterech Izraelczyków – udało się żołnierzom uratować w czerwcu. W tym gronie znalazła się Noa Argamani, 25-latka, której zdjęcia obiegły świat po tym, jak w sieci pojawiło się nagranie z jej porwania podczas festiwalu muzycznego Supernova. – To była bardzo skomplikowana operacja – przekonywali później wojskowi. Akcja ratunkowa, którą planowano tygodniami, odbyła się w Nuseirat, gęsto zaludnionym obozie dla uchodźców w środkowej części enklawy. Według naocznych świadków siły izraelskie przebrały się za bojowników Hamasu i cywilów, korzystały też z nieoznakowanych pojazdów. Wzięły wroga z zaskoczenia.

Premier Netanjahu odtrąbił sukces, dowodząc, że jego kraj nie odpuszcza terrorystom. – Działamy kreatywnie i odważnie, aby sprowadzić zakładników do domu. W ten sam sposób będziemy postępować w przyszłości. Nie damy za wygraną, dopóki nie sprowadzimy do Izraela wszystkich, zarówno żywych, jak i martwych – zapewniał.

Na świecie operacja ratunkowa wzbudziła jednak spore kontrowersje. Kiedy Izraelczycy cieszyli się z uwolnienia czworga młodych obywateli, Palestyńczycy pochylali się nad grobami 270 mieszkańców obozu zabitych w trakcie akcji (podaje się, że łącznie w Gazie zginęło ponad 40 tys. osób).

Założenie Netanjahu, że nie dyplomacja, lecz brutalna inwazja Sił Obronnych Izraela (IDF) jest właściwym sposobem na wydobycie z enklawy pozostałych zakładników, okazało się błędne – nie tylko ze względu na ogromne straty wśród cywilów. „Zbliżamy się do pierwszej rocznicy przerażających wydarzeń z 7 października. Nadszedł czas, aby uznać, że dotychczasowe metody nie działają” – pisze Mickey Bergman, szef organizacji pozarządowej Global Reach, która wspiera rodziny osób znajdujących się w niewoli.

Izraelczycy uważają, że wśród zmarłych w Strefie Gazy są osoby, które władze mogły uratować. Na początku września żołnierze odnaleźli w jednym z podziemnych tuneli pod miastem Rafah ciała sześciu obywateli. Jak informowały IDF, zostali oni brutalnie zamordowani krótko przed tym, nim dotarli na miejsce. Trzy z ofiar – Hersh Goldberg-Polin, Eden Yerushalmi i Carmel Gat – miały zostać uwolnione w pierwszej fazie porozumienia o zawieszeniu broni, które negocjowano latem, lecz ostatecznie przerwano rozmowy.

Choć większość zakładników zmarłych na terenie enklawy zginęła z rąk palestyńskich bojowników, w ciągu ostatnich 11 miesięcy zdarzały się też sytuacje, w których to Izrael odpowiadał za śmierć swoich obywateli. W ubiegłą niedzielę wojsko przyznało, że istnieje „wysokie prawdopodobieństwo”, że trzy ofiary, których ciała odnaleziono w grudniu, zginęły w nalocie przeprowadzonym przez IDF. Wskazywały na to analiza miejsca, w którym odkryto zwłoki, sekcja zwłok i zebrane przez Tel Awiw dane wywiadowcze.

Jeszcze większe emocje wzbudziła śmierć Yotama Haima, Samera El-Talalki i Alona Shamriza, którzy samodzielnie wydostali się z niewoli Hamasu w mieście Gaza. Na swojej drodze spotkali izraelskiego żołnierza, który – zamiast ruszyć na ratunek – pomylił ich z terrorystami. Z relacji mediów wynika, że trzej mężczyźni wołali o pomoc, wymachując prowizoryczną białą flagą. Mimo to żołnierz oddał strzały w ich kierunku i zabił dwoje zakładników. Trzeci zdołał uciec do pobliskiego budynku. Zabito go, kiedy wyszedł na zewnątrz, wołając o pomoc po hebrajsku.

W reakcji rozwścieczeni i zmęczeni wojną mieszkańcy państwa żydowskiego wyszli masowo na ulice, by domagać się rozejmu. Protesty odbywają się zresztą na terenie całego kraju co weekend od niemal roku. Rząd Izraela nie spieszy się jednak z zawarciem kolejnego porozumienia. Choćby dlatego, że – jak tłumaczyła analityczka Dahlia Scheindlin – już pierwsze zawieszenie broni wiązało się z bolesnymi ustępstwami. Jej zdaniem Tel Awiw mógł się obawiać, że to zachęci Hamas do porywania kolejnych zakładników, a on sam będzie zmuszony wypuszczać z więzień nie tylko młodych Palestyńczyków odsiadujących wyroki za przestępstwa mniejszego kalibru, lecz także osoby stwarzające poważne niebezpieczeństwo. Ten argument wydaje się szczególnie ważny, jeśli weźmiemy pod uwagę doświadczenia Izraela z tego typu wymianami. W 2011 r., kiedy doszło do uwolnienia izraelskiego żołnierza Gilada Szalita, w gronie 1000 wypuszczonych w zamian Palestyńczyków znalazł się m.in. Jahja Sinwar, obecny przywódca Hamasu. To on, zdaniem Izraelczyków, był architektem ataku z 7 października.

Wojna ważniejsza niż życie

Racjonalne argumenty, które tłumaczą działania władz w Tel Awiwie, to tylko jedna strona medalu. Dla wielu Izraelczyków główną przeszkodą na drodze do uwolnienia bliskich jest sam Netanjahu. – On nie pójdzie na żaden układ. Nie sprowadzi naszych dzieci do domu, bo chce wiecznej wojny – mówił niedawno Ja’ir Lapid, szef opozycyjnej partii Jesz Atid.

Podobne opinie można usłyszeć na demonstracjach. – Premier kilka dni temu prosił nas o wybaczenie, że nie był w stanie przywrócić do życia sześciu zakładników, których ciała odnaleźli żołnierze. Ale co to za przeprosiny, skoro nie zamierza pan zmienić swojego postępowania? Nie wybaczymy tego – stwierdziła na jednym z wrześniowych wieców Danielle Aloni, która spędziła w niewoli 49 dni. Inna uczestniczka demonstracji, Ronit Katzenstein-Nahmias, mówiła: „Za każdym razem, gdy jest szansa na sprowadzenie ich do domu, on (Netanjahu – red.) znajduje kolejne powody, żeby to się nie wydarzyło”.

W ostatnich miesiącach w Kairze i Ad-Dausze toczyły się rozmowy „ostatniej szansy”, które miały doprowadzić do zakończenia wojny w Gazie i zapobiec rozlewowi krwi na całym Bliskim Wschodzie. Amerykanie wzmocnili presję na Izraelczyków i Palestyńczyków w obawie, że zabójstwo ówczesnego przywódcy Hamasu Isma’ila Hanijji pod koniec lipca w Teheranie, o które Irańczycy oskarżyli Mossad, spowoduje wojnę o zasięgu regionalnym. Niecałe dwa tygodnie temu prezydent USA Joe Biden przekonywał, że „strony są na krawędzi porozumienia”.

Jednak „Bibi” nie planował podpisywania żadnej umowy. Wieloletni przywódca państwa żydowskiego na ostatniej prostej uznał, że nie zgodzi się na zawieszenie broni, jeśli jego kraj nie utrzyma kontroli nad strategicznym – jego zdaniem – korytarzem filadelfijskim. Chodzi o pas ziemi o długości ok. 14 km i szerokości 100 m wzdłuż granicy Strefy Gazy z Egiptem. Żołnierze IDF stacjonowali tam na mocy traktatu pokojowego z Egiptem z 1979 r. Po wycofaniu się Izraelczyków ze Strefy Gazy w 2005 r. kontrolę nad tym obszarem przejęli Palestyńczycy, a w maju tego roku, kiedy ruszyła inwazja na położone na granicy z Egiptem Rafah, ponownie trafił on w ręce Tel Awiwu.

Broniąc się przed oskarżeniami o blokowanie porozumienia w sprawie zakładników, Netanjahu argumentował, że korytarz filadelfijski jest niezbędny do osiągnięcia celów wojennych, a utrzymanie nad nim kontroli zadecyduje o przyszłości kraju: – Nie wycofamy się. Znaczenie korytarza filadelfijskiego jest kluczowe dla ratowania zakładników i zniszczenia Hamasu. Pomoże zagwarantować, że Gaza nie będzie już dla nas zagrożeniem.

Netanjahu twierdzi, że korytarz jest głównym szlakiem przemytniczym, przez który irańscy sojusznicy Hamasu dostarczyli mu broń do ataku na Izrael. Przekonuje też, że gdyby wojsko się stamtąd wycofało, bojownicy byliby w stanie zdobyć zasoby do przeprowadzenia „kolejnego 7 października”.

W ostatnich dniach zarówno IDF, jak i establishment obronny obaliły jednak tezy „Bibiego”. Media ironicznie pytają zaś, dlaczego premier czekał aż siedem miesięcy od rozpoczęcia wojny z wydaniem rozkazu zajęcia korytarza, skoro ma on tak fundamentalne znaczenie dla bezpieczeństwa kraju. Przedstawiciele IDF poinformowali, że większość tuneli odkrytych pod korytarzem filadelfijskim nie była używana od lat. Inne uległy zniszczeniu w trakcie prac inżynieryjnych i rozbiórkowych wykonywanych przez egipską armię po egipskiej stronie granicy. To położyło kres przemytowi na skalę komercyjną. – Ostatnie konferencje prasowe Netanjahu w tej sprawie były świetnym show, ale w rzeczywistości nie ma żadnego związku między dostępem do broni w Strefie Gazy a korytarzem filadelfijskim – powiedział w telewizyjnym wywiadzie Nadav Argaman, były szef izraelskiej agencji bezpieczeństwa wewnętrznego Szin Bet.

Jak zatem Hamas zdobył broń, która pomogła mu w przeprowadzeniu inwazji 7 października? Służby bezpieczeństwa uważają, że większość trafiła do Gazy drogą lądową przez przejście graniczne w Rafah, znajdujące się w południowej części korytarza. Zarządzający nim egipscy urzędnicy musieli przymykać oko na cały proceder lub brać łapówki. Palestyńczycy rozwijają też własny potencjał militarny. Tysiące rakiet używanych przez Hamas i Islamski Dżihad do ostrzału Izraela wyprodukowały podziemne fabryki w Strefie Gazy z wykorzystaniem irańskiego know-how i produktów podwójnego zastosowania, z których część legalnie przedostała się do enklawy przez przejścia graniczne.

Wojskowi tłumaczą Netanjahu, że lepszym rozwiązaniem byłoby przekonanie Kairu do zaostrzenia kontroli na granicy. Zwłaszcza że – jak twierdzą – obecność w pasie granicznym naraża ich żołnierzy na ataki Hamasu i zagraża życiu pozostałych zakładników. ,,Bibi” pozostaje jednak odporny na takie argumenty. Upiera się, że rozumie kwestie bezpieczeństwa narodowego lepiej niż generałowie, którzy zawiedli 7 października.

Niewykluczone, że opór Netanjahu wynika z obaw o własną przyszłość polityczną. Jego skrajnie prawicowi koalicjanci dali jasno do zrozumienia, że opuszczą rząd, jeśli Izrael zgodzi się na zawieszenie broni. Taki rozwój wypadków oznaczałby rozpisanie przedterminowych wyborów i prawdopodobną przegraną przywódcy, który sprawuje władzę niemal nieprzerwanie od 2009 r. (w 2021 r. na rok stracił stery). „Dla premiera Binjamina Netanjahu korytarz filadelfijski w Strefie Gazy jest po prostu najszybszą drogą ucieczki przed ewentualnym zawieszeniem broni i porozumieniem w sprawie zakładników” – podsumowuje na łamach ,,Ha-Areca” pisarz i były dyplomata Alon Pinkas. ©Ⓟ

Tysiące rakiet używanych przez Hamas i Islamski Dżihad do ostrzału Izraela wyprodukowały podziemne fabryki w Strefie Gazy z wykorzystaniem irańskiego know-how i produktów podwójnego zastosowania, z których część legalnie przedostała się do enklawy przez przejścia graniczne