Co jakiś czas internetowe bańki po obu stronach politycznego muru wybuchają dyskusjami (oburzeniem, zachwytem) wobec czegoś, co powiedział lub zrobił ten czy inny miliarder. Jednych gorszą jego wypowiedzi np. na temat płci społecznej, inni się cieszą z mniej lub bardziej jednoznacznego opowiedzenia się po którejś stronie sporu politycznego. A nas, obserwujących te starcia, szokuje i dziwi raczej to, że kogokolwiek to obchodzi. I że bańkowe dyskusje koncentrują się na wypowiedziach, a nie na działaniach.

Można by się np. zastanowić nad skutkami wywołanego przez pewnego miliardera szumu wokół próżniowego pociągu Hyperloop. Z jednej strony kto bogatemu zabroni bawić się kolejką? Z drugiej jednak skutkiem tego – porzuconego po 10 latach i kosztującego kilkaset tysięcy dolarów – projektu było odstąpienie od przygotowań do powstania systemu kolei publicznych w Kalifornii. Można by też podyskutować, czy przypadkiem storpedowanie tych planów nie było głównym celem projektu Hyperloop. Byłaby to dyskusja o wiele ciekawsza, równie gorąca i zostawiająca równie wiele miejsca na kierowane do rozmówców inwektywy, tym bardziej że szum wokół projektu dotarł daleko poza Amerykę Północną, w tym do Polski (kto by nie chciał pokonać trasy Kraków–Gdańsk w 35 min?).

Media tradycyjne i społecznościowe fascynują jednak przede wszystkim poglądy bogaczy. To fascynacja równie intensywna jak ta, którą kiedyś darzono gwiazdy srebrnego ekranu, reżyserów i muzyków. Postaci te były gwiazdami, bo tworzyły coś, co inspirowało ludzi, dawało do myślenia albo przynajmniej przynosiło im radość. W naszych czasach to prezesi najwyższego szczebla, wielokrotni milionerzy i miliarderzy, koncentrują na sobie uwagę społeczną. Profesorowie zarządzania Peter Bloom i Carl Rhodes ukazują w swojej wydanej po polsku książce „Świat według prezesów”, że w neoliberalnym świecie to te postaci stały się wzorcami do naśladowania. Jako że nie dostarczają nam one ani głębokich idei, ani wspaniałej zabawy, otwarte pozostaje pytanie: dlaczego?

Podobno czci się ich dlatego, że inspirują masy do wytężonej pracy i dążenia do sukcesu materialnego. Rzeczywiście nie sposób odmówić im skuteczności. Według raportu Oxfam ze stycznia 2023 r. 1 proc. najbogatszych osób zwiększył swój udział w generowanym na całym świecie bogactwie do niemal dwóch trzecich. W 2024 r., według nowszego raportu tej samej organizacji, osoby te były właścicielami już 43 proc. globalnych zasobów. Ich wspólny ślad węglowy był równy temu, za który odpowiadają biedniejsze dwie trzecie ludności. Pięciu najbogatszych ludzi na świecie (wszyscy są mężczyznami) od 2020 r. podwoiło swoje fortuny. W tym czasie ponad 60 proc. mieszkańców globu zubożało. Tej eksplozji bogactwa najbogatszych towarzyszą coraz niższe podatki, przy czym spadają zarówno oficjalne stawki dla korporacji i najbogatszych warstw ludności, jak i dużo niższe rzeczywiście płacone daniny.

Nierówności rosną. Co istotne, możliwość awansu jest ściśle powiązana z małymi różnicami dzielącymi poszczególne warstwy społeczne (na cześć opływającej w zbytki postaci z powieści F. Scotta Fitzgeralda amerykański ekonomista Alan Krueger nazwał tę zależność krzywą Wielkiego Gatsby’ego). Awans społeczny okazuje się więc mirażem (poza krótkimi momentami systemowych transformacji dostęp do niego zawsze był ograniczony), a klasa miliarderów zamyka się coraz szczelniej. Co istotne, przyrost bogactwa w epoce neoliberalnej pochodzi głównie z innych źródeł niż geniusz handlowy czy przemysłowy tych postaci, a mianowicie z intensyfikującej się ekstrakcji wartości wniesionej przez pracę (jak dowodzą Daniel Greenwald, Martin Lettau i Sydney Ludvigson w artykule „How the wealth was won” z 2019 r.) i z zaboru dobra wspólnego (jak przekonywał w 2018 r. Guy Standing w książce „Plunder of the Commons”). Trudno więc argumentować, że miliarderzy inspirują nas do awansu społecznego czy do błyskotliwych działań przedsiębiorczych, i za to ich cenimy.

W cytowanym wcześniej raporcie z 2023 r. Oxfam zauważa się, że „podatek w wysokości do 5 proc. nałożony na multimilionerów i miliarderów na świecie mógłby zebrać 1,7 bln dol. rocznie, co wystarczyłoby do wyciągnięcia 2 mld ludzi z biedy”. Czy to nie wygląda na dobry temat do rozmów w świecie, w którym nierówności społeczne rosną, skrajna bieda staje się problemem także w krajach zamożnych, a nawet dobrze sytuowana klasa średnia tych krajów z coraz większym niepokojem obserwuje, jak bardzo jej aspiracje rozmijają się z realnymi możliwościami?

Wróćmy jednak do podziwu dla miliarderów i zainteresowania wygłaszanymi przez nich opiniami. Carl Rhodes, w swojej oddanej już do druku książce, która niedługo ukaże się w wydawnictwie Policy Press, wyjaśnia, że są oni cenieni za cnoty, których zdecydowanie nie mają, i za wartości, których z pewnością nie wnoszą. Są często przedstawiani jako „siła postępu”, „obrońcy wartości” i filantropi – jednak są to mity, które zasadniczo fałszują rzeczywistość. „Heroiczny miliarder” lansujący „postępowe hasła” nie czyni tego w sposób postępowy, czyli oddolnie, we współdziałaniu z wypracowanymi przez pokolenia demokratycznymi strukturami i mechanizmami kontroli społecznej i protestu społecznego, lecz odgórnie, poza demokratycznymi systemami, a więc narzuca je po dyktatorsku i na swoich zasadach, dla realizacji swoich celów. W ten sposób można by dojść do wniosku (i twierdzono tak jeszcze niedawno), że bohaterem postępu był Nicolae Ceaușescu. Co więcej, korporacje i miliarderzy nie tylko nie zmniejszają niesprawiedliwości, lecz także dokonują zaboru ostatniej siły posiadanej przez coraz bardziej spychaną w dziejową beznadzieję ludzkości – siły sprzeciwu społecznego, protestu, jednoczących postępowych haseł, kolektywnego idealizmu. Jeśli tak ma wyglądać postęp, to może trudno się dziwić, że tak wielu ludzi odnajduje się w skrajnym konserwatyzmie?

Uważamy, że istnieje bardzo dobry powód, dla którego miliarderów otacza się dziś takim kultem jak niegdyś Rudolfa Valentino i Polę Negri. I jest to jednocześnie znakomity powód do tego, by bardzo poważnie zastanowić się nad tym, jak przekierować społeczną uwagę na coś innego. Sedno tkwi w tym, że o ile rzeczywistość jest nieskończenie złożona, o tyle ludzka percepcja i zdolność działania są ograniczone. W sytuacji polikryzysu i katastrofy ekologicznej kluczowe staje się właściwe ukierunkowanie naszej społecznej energii. Tymczasem sytuacja, w której musimy równocześnie zmagać się z wieloma zagrożeniami: politycznymi, ekonomicznymi, ekologicznymi i społecznymi, oznacza, że tej energii zaczyna nam brakować.

Koreańsko-niemiecki filozof Byung-Chul Han pisze o społeczeństwie wyczerpania – neoliberalny człowiek pracuje, bo musi, choć wciąż jest zmęczony i nie odnajduje w swojej pracy żadnego sensu. Francuski filozof Frédéric Lenoir mówi o społecznym kryzysie pragnienia. Pragnienie jest cechą specyficznie ludzką. Gdy zwierzęta zaspokoją swoje potrzeby, nie szukają niczego więcej; pragnienia ludzi – jak się wydaje – nie mają granic. W różnych czasach i w różnych społeczeństwach pragniemy różnych rzeczy. To nie tylko kwestia indywidualnego temperamentu, lecz także wspólnie odczuwanych niedoborów, a także wyobrażeń i ideałów. Jeśli tym pragnieniem – wynikającym z wyobrażeń – są władza i dominacja, to pcha ono człowieka ku staniu się despotą i dyktatorem. Jeśli jest to pragnienie wygrywania, powoduje to konkurencję i może prowadzić do nienasyconej konsumpcji. Jeśli jest to pragnienie wiedzy, może być siłą napędową dla życia pełnego odkryć i wnikliwości.

W sytuacji kryzysu, z którego wyjścia nawet nie widać na horyzoncie, coraz częściej pragniemy sprawczości: albo własnej, albo zapośredniczonej. W świecie, w którym, jak zauważył socjolog Zygmunt Bauman, nawet najpotężniejsi prezydenci i premierzy po ogłoszeniu nowych decyzji z wypiekami na twarzy czekają na komunikowane przez wyrocznię giełdy „reakcje rynków,” pragniemy zdolności poskromienia ekonomicznego żywiołu. W świecie, w którym największe sukcesy artystyczne i sportowe są natychmiast przeliczane na wartość pieniężną, władztwo nad żywiołem ekonomii jawi się jako ostateczny ratunek przed codzienną i egzystencjalną niemocą.

Dlaczego jednak słuchamy miliarderów nie tylko, kiedy mówią o ekonomii? Każde pragnienie musi być kierowane przez świadomość – w przeciwnym razie staje się niebezpieczne i gwałtowne. Zmienia się w afekt. Lenoir twierdzi, że nie powinno być ograniczane ani tłumione, ponieważ dzięki niemu człowiekowi chce się żyć i działać. Kryzys pragnienia polega na tym, że neoliberalny człowiek nie korzysta ze świadomości ani z refleksji, by nim nawigować. Stacza się w żywioł afektów.

Perspektywa egoizmu i chciwości stała się powszechna, za normalną uznali ją i bogaci, i biedni. Tak właśnie zadziałał efekt skapywania: właściciele nie dzielą się swoim majątkiem (z wyjątkiem kapryśnej i często równie egoistycznej filantropii), ale swoim światopoglądem. Majątek jest skoncentrowany bardziej niż dotąd na kontach najbogatszych osób, za to poglądy arcybogatej elity skutecznie spłynęły w dół, do mas i stały się powszechne.

Filozof Bernard Stiegler twierdzi, że w świecie, w którym obywatel i obywatelka kierują się popędami (w zakupie dóbr, wyborach życiowych ścieżek czy sympatiach politycznych), brakuje społecznego i strukturalnego mechanizmu nakłaniającego do namysłu. Kapitalizm przemysłowy realizował ludzkie pragnienia; nawet jeśli niektóre opierały się na konkurowaniu lub żądzy władzy, to jednak miały w sobie element świadomy. Kapitalizm finansowy odrzucił wartości, edukację humanistyczną i wszystko, co nie przynosi mierzalnych korzyści, tym samym odcinając się od sfery pragnień. Zniszczenie pragnienia i uwolnienie popędów uniemożliwiają wysiłek potrzebny do angażowania się w refleksyjność, introspekcję. Zanikają wyższe uczucia i marzenia, które inspirują do działania, pozostają tylko impulsy, takie jak: zawiść, wrogość, ksenofobia (gdy obcy nie intryguje, to może być tylko źródłem strachu i nienawiści) i pogarda.

W takim świecie jako cnota jawi się chciwość – produkt zastępujący ambicję i aspiracje. Zamiast marzyć o lepszym świecie i dobrym życiu czy nawet o zwykłej, beztroskiej radości, człowiek neoliberalny marzy, by żyć jak miliarder.

Pora z tym skończyć. Żal tej całej energii, która mogłaby pójść na ważniejsze sprawy. ©Ⓟ